Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza. Björnstjerne Björnson
się, na miły Bóg, stało chłopcu? – dziwiła się na drugi dzień matka. – Od samego rana klęczy na ławce i wpatruje się w Solbakken.
– Rzeczywiście, gapi się jak cielę na malowane wrota! – powiedział ojciec.
Leżał na łóżku i odpoczywał całe poobiedzie, była to bowiem niedziela.
– Ludzie powiadają – zauważył od niechcenia Aslak że jest zaręczony z Synnöwe Solbakken! – i dodał: – Ale ludzie gadają często głupstwa!
Torbjörn nie zrozumiał dobrze, co mówi Aslak, ale mimo to zarumienił się po uszy. Usłyszawszy tę uwagę, zszedł z ławki, wziął katechizm i zaczął się uczyć.
– Dobrze robisz! – powiedział Aslak. – Pociesz się słowem bożym, bo i tak jej nigdy nie dostaniesz!
Minęło z pół tygodnia i Torbjörn sądził, że ta niedzielna sprawa poszła w zapomnienie. Pewnego dnia spytał matki po cichu – wstydził się bowiem…
– Mamo! Kto to jest Synnöwe Solbakken?
– To mała dziewczynka, która kiedyś będzie właścicielką Solbakken.
– Czy ona ma drewnianą spódnicę? – pytał już śmielej.
Matka spojrzała nań zdumiona.
– Co to znaczy? – spytała.
Czuł, że powiedział głupstwo i zamilkł.
– Nie ma chyba na świecie – mówiła matka – piękniejszego dziecka. To jest nagroda Pana Boga za to, że zawsze jest dobra, grzeczna i pilnie się uczy.
Dowiedział się zatem i tego.
Pewnego dnia pracował Sämund z Aslakiem w polu. Po powrocie do domu rzekł do syna:
– Zabraniam ci od dnia dzisiejszego zadawać się z Aslakiem.
Ale Torbjörn nie zważał na ten zakaz. Po jakimś czasie tedy odezwał się ojciec:
– Jeśli cię kiedy jeszcze zobaczę z tym nicponiem, to popamiętasz!
Od tego czasu włóczył się za Aslakiem potajemnie. Pewnego jednak dnia ojciec przyłapał ich na pogawędce.
Torbjörn dostał w skórę i został odesłany do domu. Odtąd spotykali się wówczas jeno, kiedy ojca nie było w domu.
Pewnej niedzieli, gdy ojciec był w kościele, Torbjörn dokazywał z Aslakiem. Rzucali się śniegiem.
– Nie… – zaprotestował w końcu Torbjörn, dostawszy parę kul w twarz i głowę. – Mam tego dosyć! Rzucajmy w coś innego.
Aslak się zgodził i zaczęli rzucać w małą sosnę stojącą obok lamusa1, potem w drzwi, a na koniec w okno budynku.
– Nie rzucaj w szybę – ostrzegł Aslak – tylko w ramę!
Ale Torbjörn rozbił szybę i natychmiast pobladł ze strachu.
– Ba! Któż się o tym dowie? – pocieszał go przyjaciel. – Rzucaj dalej!
Torbjörn rzucił znów i rozbił drugą.
– Nie będę już rzucał! – oświadczył. W tej chwili ukazała się w drzwiach najstarsza siostra Torbjörna, mała Ingrid.
– Rzucaj w nią! – powiedział Aslak.
Torbjörn był podniecony i usłuchał. Dziewczynka zaczęła płakać, a na ten głos wyszła matka i zabroniła mu tej zabawy.
– Rzucaj dalej! – namawiał go Aslak.
I Torbjörn rzucił jeszcze raz.
– Oszalałeś, chłopcze? – zawołała matka i skoczyła ku niemu.
Zaczął uciekać, matka za nim i tak gonili się wokoło podwórza. Aslak śmiał się, a matka miotała pogróżki. Na koniec dopadła go w jakiejś zaspie i zamierzała wygarbować mu skórę.
– Niech mama mnie nie bije – krzyknął – bo oddam! Taki tu jest zwyczaj!
Przerażona matka opuściła rękę i powiedziała:
– Tego cię nauczył Aslak!
Wzięła go spokojnie za rękę i zaprowadziła do domu. Nie odezwała się doń ni słowem, zajęła się młodszymi dziećmi i powiedziała im, że niedługo ojciec wróci z kościoła.
W izbie zrobiło się nagle jakoś gorąco. Aslak poprosił o pozwolenie odwiedzenia krewniaka i otrzymał je natychmiast. Gdy wyszedł, odwaga do reszty opuściła Torbjörna. Zaczęły go brać mdłości i całe ciało oblało się potem. „O, żeby to matka nic nie mówiła ojcu!…” myślał, ale nie mógł się przezwyciężyć, by ją o to poprosić. Kręciło mu się w głowie. Wszystko tańczyło mu przed oczyma, a zegar tykał wyraźnie: „Ba-ty, ba-ty, ba-ty!”.
Nie mógł wytrzymać, wylazł na ławę i spojrzał ku Solbakken. Było ciche, przysypane śniegiem, połyskiwało w słońcu wszystkimi szybami. O, tam nie brakło na pewno ni jednej! Dym wznosił się raźno w górę. Zapewne gotowano posiłek dla tych, którzy mieli wrócić z kościoła. A Synnöwe? Oczekuje niewątpliwie ojca… ale nie dostanie w skórę… o nie… gdy wróci do domu.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić, i nagle wezbrało w nim uczucie wielkiej serdeczności dla sióstr i podarował małej Ingrid najpiękniejszy, połyskujący guzik otrzymany w podarunku od Aslaka.
– Droga Ingrid – pytał – czy gniewasz się jeszcze na mnie?
– Nie, Torbjörnie! – odparła uszczęśliwiona. – Pozwalam ci nawet rzucać śniegiem we mnie, jak długo ci się będzie podobało.
Naraz usłyszał tupanie w sieni. Ktoś otrzepywał śnieg z nóg… Tak, to ojciec.
Wszedł. Miał minę łagodną i wesołą… A to było jeszcze gorsze!
– No i cóż? – spytał, rozglądając się wokoło. Torbjörn dziwił się bardzo, że zegar nie spadł w tej chwili ze ściany. Matka postawiła ojcu jedzenie.
– No, cóż słychać w domu? – spytał ojciec, zasiadając przy stole i biorąc łyżkę.
Torbjörn spoglądał na matkę, a w jego oczach ukazały się łzy.
– Ooo… wszystko dobrze! – odparła matka przeciągając to „ooo” niezmiernie długo. Czuł dobrze, że chce powiedzieć coś więcej. Ale dodała tylko: – Pozwoliłam wyjść Aslakowi.
„Teraz się zacznie” – pomyślał Torbjörn i zaczął bawić się z Ingrid z takim zapałem, jak gdyby go poza tym nic na świecie nie obchodziło.
Nigdy nie zużył jeszcze ojciec tyle czasu na jedzenie. Torbjörn rachował kęsy, gdy zaś doszedł do czwartego, zapragnął przekonać się, do ilu doliczyć potrafi między czwartym a piątym… i stracił w ten sposób rachubę. Na koniec ojciec wstał i wyszedł na dwór.
„Szyby… szyby… szyby!…” – tętniło w uszach chłopca i mimo woli rozejrzał się po izbie, czy i tu jakiejś nie brak. Ale nie, wszystkie były całe.
Po chwili wyszła matka. Torbjörn wziął małą Ingrid na kolana i powiedział do niej tak czule, że aż zdziwiona spojrzała mu w oczy:
– Chcesz, byśmy się zabawili w królewnę na łące?
Dziewczynka zgodziła się z pośpiechem, a Torbjörn zaśpiewał, czując, że nogi drżą pod nim:
Kwiateczku mały,
Śliczny kwiateczku,
Czy chcesz być moim kochankiem?
Dostaniesz płaszczyk nowy,
Czerwony, atłasowy,
Złotem przybrany,
Perłami
1