Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza. Björnstjerne Björnson
czerwona wstążka, jaką ujrzał w pobliżu, przywodziła mu na myśl tę, którą ona była przybrana, każdy pięknie malowany obraz wydał mu się podobny do Synnöwe, tylko postacie były nieco mniejsze od niej.
„Ach! – zauważył z radością. – Oto wychyla główkę!” Ale zaledwie go spostrzegła, przybrała surową minę i schowała się.
Znowu ukazali się zakrystian i pastor, dzwony zaczęły dzwonić, a wierni powstali z miejsc.
Ojciec powiedział coś z cicha do jegomościa o jasnych włosach i obaj odeszli do ławki przeciwległej, w której kobiety również powstały.
Pierwsza wyszła jasnowłosa kobieta. Uśmiechała się podobnie jak ów jegomość, tylko mniej wesoło. Była mała, blada. Prowadziła za rękę Synnöwe. Torbjörn zbliżył się zaraz do niej, ale ona odsunęła się szybko i skryła główkę w fałdach matczynej spódnicy.
– Idź sobie! – powiedziała.
– Ten chłopczyna – ozwała się kobieta – nie był dotąd jeszcze w kościele?
Położyła mu dłoń na głowie.
– Jest dziś po raz pierwszy – odparł Sämund – i dlatego rozpoczął bójkę.
Torbjörn spojrzał zawstydzony na ową kobietę, a potem na Synnöwe, która wydała mu się teraz jeszcze poważniejsza.
Wyszli razem. Rodzice zatopili się w rozmowie, a Torbjörn szedł zaraz za Synnöwe, która za każdym zbliżeniem czepiała się trwożnie sukni matki. Tamtego chłopca stracił zupełnie z oczu. Przed kościołem starsi rozgadali się na dobre. Torbjörn usłyszał parę razy imię Aslaka, a bojąc się, by przy tej sposobności nie wspomniano także o nim, odsunął się na bok.
– To nie dla ciebie! – powiedziała matka do Synnöwe.
– Odejdź trochę od nas, moje dziecko… mówię ci, oddal się…
Synnöwe odeszła z wahaniem kilka kroków.
Torbjörn zbliżył się teraz do niej. Stali przez chwilę naprzeciw siebie i oglądali się wzajemnie. Na koniec powiedziała Synnöwe:
– Pfe!
– Czemuż mówisz pfe? – zdziwił się.
– Pfe! – powtórzyła z uporem. – Pfe! Wstydź się!
– Cóż takiego zrobiłem? – zapytał.
– Biłeś się w kościele i to podczas modlitwy… pfe!
– Tak… ale to już bardzo dawno!
To ją przekonało i spytała po chwili.
– Czy ty nazywasz się Torbjörn Granlien?
– Tak! A ty Synnöwe Solbakken?
– Tak. Słyszałam zawsze, że jesteś taki grzeczny!
– Nie! To nieprawda! – odparł. – Jestem najgorszy ze wszystkich w całym domu!
– Ach! Któż tak mówi! Tego jeszcze nie słyszałam! – zawołała Synnöwe, uderzając w zdumieniu chustką w książkę… – Mamo! Mamo… on powiada…
– Dajże mi spokój i odejdź… – odrzekła matka. Zatrzymała się, a potem wróciła do Torbjörna, nie spuszczając z matki wielkich, niebieskich oczu.
– Słyszałem – ozwał się Torbjörn – że ty jesteś zawsze grzeczna.
– Tak… czasem… Tak mówią, gdy się pilnie uczę! – odparła.
– Czy to prawda, że u was pełno krasnoludków, czarownic i innych złych duchów? – zapytał, biorąc się pod boki. Wysunął jedną nogę i przybrał minę wyzywającą, zupełnie jak Aslak.
– Mamo… mamo! Wiesz, co on mówił! On powiada…
– Daj mi spokój… rozumiesz? I nie zbliżaj się, aż cię nie zawołam.
Musiała znowu cofnąć się. Szła z wolna wstecz, gryząc chusteczkę i szarpiąc ją w zębach.
– Czy to prawda, że u was w krzakach nad stawem co noc słychać muzykę? – pytał Torbjörn.
– Nieprawda!
– Czyś nigdy nie widziała krasnoludka?
– Nie!
– Ależ na miłość boską!…
– Pfe! Nie mów tak!
– O… cóż to szkodzi! – zawołał i splunął silnie przez zęby, chcąc jej pokazać, jak daleko pluć potrafi.
– Tak… tak… strzeż się! – zauważyła. – Inaczej pójdziesz prosto do piekła.
– Tak myślisz? – spytał pokorniejszym głosem. Zawsze sądził, że co najwyżej może za to dostać bicie, a w tej chwili ojciec stał dosyć daleko.
– Kto jest u was w domu najsilniejszy? – spytał i nasunął czapkę na jedno ucho.
– Nie wiem… – odrzekła Synnöwe z zakłopotaniem.
– U nas najmocniejszy jest ojciec. Jest tak silny, że sprał nawet Aslaka, a Aslak jest silny… zaręczam ci!
– Tak?
– Oo, naturalnie! Pewnego razu podniósł w jednej ręce konia!
– Tak… to prawda! Sam to mówił.
Oczywiście i ona uwierzyła natychmiast.
– Któż to jest Aslak? – spytała.
– To zły chłopak! Powiadam ci, ojciec tak go sprał, jak dotąd nie zbito jeszcze nikogo na całym świecie!
– Więc wy się ciągle bijecie?
– Czasem… A wy nie bijecie się nigdy w Solbakken?
– Nie, nigdy!
– A cóż robicie w takim razie? – spytał zdziwiony.
– Matka gotuje, robi pończochy i szyje. To samo czyni Karin, ale nie tak dobrze jak mama, bo jest leniwa. Randi zajmuje się kuchnią, ojciec i parobcy pracują w polu albo także w domu.
Torbjörn był zupełnie zadowolony z tego, co usłyszał.
– A wieczorami – mówiła dalej – czytamy i śpiewamy. To samo robimy każdej niedzieli.
– Wszyscy razem?
– Tak!
– To musi być bardzo nudne!… – zauważył.
– Nudne?… Mamo… on powiada…
Ale przypomniała sobie, że nie wolno przeszkadzać matce.
– Mam bardzo dużo owiec! – powiedziała, zwracając się do niego.
– Bardzo dużo? – zdziwił się.
– Tak! A trzy z nich tej zimy są kotne. Jedna nawet, pewna jestem, będzie miała dwojaczki.
– Masz więc owce?
– Tak! I krowy, i prosięta! A ty nie masz?
– Nie!
– Przyjdź do mnie! Dam ci owieczkę. A z niej potem dochowasz się bardzo dużo owiec.
– To byłoby bardzo dobrze! – zauważył.
Milczeli przez chwilę. Potem on spytał:
– Czy Ingrid mogłaby także dostać owcę?
– Któż to jest Ingrid?
– Ingrid! Mała Ingrid.
Nie znała jej.
– Czy ona jest mniejsza od ciebie?
– Naturalnie! Jest taka jak ty!
– O,