MALARZ DUSZ. Отсутствует
ją – odparł Dalmau, by podnieść matkę na duchu.
Grupa kobiet złamała zasady stanu wojennego. Wezwały do strajku robotników, którzy ze spuszczonymi głowami ciągnęli do jednej z fabryk w dzielnicy Sant Martí; namawiały ich, żeby nie rezygnowali z walki, żeby się nie poddawali… Batalion patrolujący okolicę okazał się nieprzejednany. Kilka kobiet uciekło, wmieszawszy się w tłum robotników, innym się nie udało, w tym Montserrat. Josefa, szlochając, powtórzyła synowi to, co powiedziała jej María del Mar. Dalmau nerwowo krążył po pokoju. Co powinien… co może zrobić? Starał się myśleć, ale rozpraszał go turkot maszyny; zamknął oczy i zacisnął zęby. Tym razem nie upomniał matki. Podszedł do okna, w którym odbijał się drżący płomyk świecy; był środek nocy. Dokąd zabrali Montserrat? Poczuł w ustach smak żółci na myśl, co ta zgraja sfrustrowanych żołdaków może zrobić jego siostrze. Przyłożył policzek do szyby, powstrzymując mdłości. Nie chciał okazywać słabości przy matce. „Uwolnimy ją”, powtórzył, przeszywając wzrokiem noc. Josefa przerwała szycie i spojrzała na niego z błyskiem nadziei w czerwonych od płaczu oczach. „Przysięgam, matko!”, obiecał. W mroku uliczki Bertrellans poruszyły się jakieś cienie. Nie miał pojęcia, co robić; odwrócił się plecami do matki, żeby nie dostrzegła malującej się na jego twarzy bezradności. Nie wiedział nawet, dokąd mogli zabrać Montserrat.
– DO WIĘZIENIA.
– Tak. Do Amàlii.
– Jesteście pewni? – zapytał Dalmau Tomasa, jego przyjaciółkę i drugą kobietę, która najwyraźniej dzieliła z nimi mieszkanie w dzielnicy Poble-sec, niedaleko Paral·lel.
Tomás wzruszył ramionami.
Dalmau postanowił zwrócić się o pomoc do starszego brata. Anarchisty. To właśnie oni, nie republikanie, podżegali do strajków – tak przynajmniej twierdziła Emma. Anarchiści od lat próbowali wywołać w Barcelonie powstanie z użyciem przemocy i terroru, swoją upragnioną rewolucję. Ale nie udało im się pociągnąć za sobą robotników. Proletariat odpowiedział natomiast na wezwanie do strajku generalnego. Tę formę walki akceptował.
– Nie będą jej trzymać w koszarach – dodał Tomás. – To dla nich za duży problem. Najprawdopodobniej zabrali ją do więzienia Amàlia, gdzie będzie czekała na proces. Zazwyczaj tak robią.
– Znasz kogoś w więzieniu, kto mógłby zaopiekować się Montserrat, zanim…? – zapytał zatroskany Dalmau.
„Zanim co?” Osądzą ją i skażą.
Tomás rozłożył ręce i pokręcił głową, zaciskając usta.
– Oczywiście siedzą tam nasi ludzie, ale mają własne problemy. Społeczeństwo traktuje anarchistów jak najgorsze kanalie odpowiedzialne za całe zło świata. Jesteśmy rewolucjonistami, terrorystami… Pozostali więźniowie dostają szczegółowe instrukcje, jak zatruwać nam życie, jak nam dopiec. Jesteśmy traktowani gorzej niż mordercy i pedofile. – Tomás zmrużył oczy, jakby czytał w myślach brata: wszystko przez bomby, którymi sterroryzowali Barcelonę. – Na tym polega rewolucja – próbował go przekonać.
Dalmau nie odpowiedział. Słabo znał swojego ojca. Był dzieckiem, kiedy wtrącili go do więzienia; ubolewał, że nie mógł z nim porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną. Nagle zdał sobie sprawę, że patrzy oczami małego chłopca także na starszego brata: Tomás był jego idolem, uosobieniem prawdy, siły i walki z niesprawiedliwością, która stworzyła przepaść między prostym ludem a bogaczami jedzącymi codziennie mięso i białe pieczywo. Jednak tak naprawdę wcale go nie znał – Tomás wcześnie opuścił rodzinny dom.
– Dalmau – przerwał jego rozmyślania brat. – Jest bardzo późno. Zostań u nas na noc, a jutro rano pójdziemy…
– Nie mogę. Muszę wrócić do domu. Nie chcę zostawiać matki samej. Spotkajmy się o świcie przed więzieniem Amàlia, dobrze?
Wchodząc po schodach, zatrzymał się w tym samym miejscu co kilka godzin wcześniej – dwa stopnie przed szczytem. Pomyślał, że wkrótce zrobi się widno – w budynku rozlegały się już leniwe odgłosy towarzyszące wstawaniu z łóżek, nie wyłapał jednak stukotu maszyny do szycia. Rozpoznałby ten dźwięk nawet w środku burzy. Po cichu wszedł do mieszkania. Zapalił świeczkę. Zastał matkę w tej samej pozycji, w której zostawił ją przed pójściem do brata: siedziała na stołku przed maszyną, zbolała, zapłakana, oderwana od świata – nawet od szycia. Myślami była przy córce.
– Niech się matka położy i odpocznie – poprosił.
– Nie mogę – odrzekła.
– Błagam, niech się matka prześpi – nalegał. – Obawiam się, że to trochę potrwa, a tej nocy już niewiele zdziałamy. Powinna być matka przygotowana.
Josefa ustąpiła i położyła się na łóżku.
– Skoro świt pójdę do więzienia z Tomasem – szepnął jej do ucha.
Odpowiedział mu szloch matki. Pocałował ją w czoło i poszedł do swojego pokoju bez okien. Położył się w ubraniu i czekał na brzask.
Obudziła go kuchenna krzątanina. Dniało. Poczuł zapach kawy i świeżego pieczywa kupionego przez matkę.
– Prawdopodobnie jest w więzieniu Amàlia – powiedział, całując ją w czubek głowy. Josefa stała przy kuchni i smażyła omlet z cynaderkami. – Pójdziemy tam z Tomasem.
Matka podała mu śniadanie.
– To siedlisko zła, pełne przestępców. Zniszczą ją. Twoja siostra pragnie tylko wspólnego dobra, zniesienia wyzysku robotników, wolności. Jest idealistką, tak samo naiwną jak twój ojciec i brat. Nie wiem, co dzieje się z tą rodziną! Z twoją narzeczoną zresztą też! – przypomniała sobie nagle. – Emma jest taka jak oni! Uważaj…
– Matko – przerwał jej Dalmau. – Kiedy byliśmy mali, sama nas matka zabierała na manifestacje. Widziałem, jak wzywa matka do buntu.
– Dlatego wiem, o czym mówię. Straciłam męża, a teraz… – Głos jej się załamał. – Moja córeczka! – Zaszlochała.
– Wyciągniemy ją stamtąd. – Dalmau rzucił się na śniadanie z takim zapałem, jakby już rozpoczął starania o uwolnienie siostry. – Na pewno. Niech matka nie płacze. Montserrat nic się nie stanie.
Otarł usta serwetką, wstał i przytulił Josefę. Wydawała mu się coraz mniejsza, coraz bardziej krucha. „Niech się matka nie martwi”, szepnął jej do ucha.
Nad nędznymi kamienicami pojawiło się słońce.
– Muszę już iść.
Josefa skinęła głową.
– Niech się matka uspokoi. Kiedy tylko będę mógł, przekażę, czego się dowiedziałem.
Poszedł za radą brata i wyjął ze skrytki trochę oszczędności. Zbiegł po schodach. Krajało mu się serce na myśl, że zostawia matkę w takim stanie, ale nie mógł dłużej zwlekać. Tomás na pewno już na niego czekał.
Więzienie znajdowało się między ulicami Reina Amàlia i Ronda de Sant Pau, na drugim krańcu starej części miasta, niedaleko jadłodajni, w której pracowała Emma, i Paral·lel, gdzie spacerowali poprzedniego wieczoru. Doszedł do Rambli, odszukał ulicę Sant Pau – równoległą do Hospital – i zapuścił się w najmroczniejszą część dzielnicy El Raval, słynącej z burdeli przy ulicy Robadors, pensjonatów, których goście musieli dzielić jedno łóżko albo nawet leżący na podłodze materac, i tawern, gdzie piło się jeszcze o tej porannej godzinie. Trafiały się także przyzwoite lokale, jak Fonda Espanya, restauracja przebudowana w stylu secesyjnym