O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria Konopnicka
rel="nofollow" href="#n153" type="note">153, on drugą czy trzecią wyniósł się w pole, między krzaki tarniny154, tam się przytaił155 bez żadnego śladu. Wyrzekały tedy głośno baby na czas zmitrężony156, dzieci zaś nawoływały hałaśliwie psy, które z okrutnym ujadaniem biegały, węsząc pod lasem.
Podnieśli pastuszkowie głowy na krzyk ów i na owo ujadanie i zapatrzyli się, zasłuchali tak, że o Krasnoludku zapomnieli zgoła157. Tedy Koszałek-Opałek od ognia wstał, kaptur na głowę naciągnął i zapadłszy w pobliską bruzdę, zniknął w zeszłorocznych trawach tak, że ani Zośka, ani Kasia, ani Stacho, ani Józik, ani Kuba, ani Jaśko Krzemieniec nigdy nie wiedzieli na pewne158, czy to wszystko śniło im się tylko, czy też naprawdę Krasnoludek u ogniska w polu z nimi siedział i bajkę im cudną powiadał.
VII
Tymczasem Koszałek-Opałek chyłkiem się ku borowi przebrawszy159, szedł leśną gęstwiną prawie że w zupełnym pomroku. Bo choć dzień jasny był jeszcze na świecie, tu przecież padał cień tak głęboki od jodeł i sosen, iż trudno było ścieżynę obaczyć.
Szedł tak Koszałek-Opałek godzinę może, może więcej. Już mu się ta podróż przykrzyła, a i głód ponownie dokuczać zaczął, kiedy potknąwszy się nagle, wpadł w dosyć głęboką jamę.
W jamie tej mieszkał lis Sadełko, sławny na całą okolicę łapikura; ten sam właśnie, na którego baby urządziły ową niefortunną wyprawę.
Siedział on właśnie w kącie swej komory i kończył ogryzać tłustego kapłona160, którego pióra leżały rozrzucone tu i ówdzie po jamie.
Kiedy Sadełko ujrzał wpadającego Koszałka, natychmiast przerwał ucztę, grzebnął łapą raz, grzebnął drugi, w zrobiony naprędce dołek rzucił kości, nakrył je ziemią i patrzy.
Koszałek-Opałek wydał mu się bardzo śmiesznym, gdy tak wywijając w powietrzu koziołki do jamy wpadał, ale chytry Sadełko nie okazał tego po sobie i skromnie spuściwszy ogon, do gościa podszedł.
– Pan dobrodziej – rzekł słodko – pomylił się co do drzwi, jak widzę!
– W istocie – odparł Koszałek-Opałek. – Ciemno tu trochę i nie zauważyłem właściwego wejścia. Mam przy tym oczy osłabione ustawiczną pracą nad moim wielkim dziełem historycznym.
– Ach! – zakrzyknie na to Sadełko z zapałem. – Mam więc zaszczyt powitać uczonego i kolegę! I moje życie upływa na grzebaniu w księgach! I ja piszę wielkie dzieło o rozwoju hodowli kur i gołębi po wsiach, podaję nawet projekty nowego sposobu budowania kurników dla drobiu. Oto pióra, którymi się posługuję w mej pracy.
Tu skromnym gestem wskazał rozrzucone po kątach pióra świeżo zduszonego kapłona.
Zdumiał się uczony Koszałek-Opałek.
Jeśli on jednym jedynym piórem szarej gęsi tak wielką zdobył sławę u swego narodu, jakże sławnym musi być ten, który całe pęki tak świetnych i złocistych piór zużył!
Ale Sadełko zbliżył się do niego i rzekł:
– A ty, kochany panie i kolego, skąd masz to piękne pióro i gdzie przebywa to lube stworzenie, z którego ono pochodzi? Rad bym z nim zabrać jak najbliższą znajomość.
– Pióro to – odrzekł Koszałek-Opałek – pochodzi ze skrzydła gęsi, którą pasie razem z całym stadkiem sierotka Marysia.
– Z całym stadkiem? – powtórzył zachwycony Sadełko. – I powiadasz, kochany kolego, że je pasie mała sierotka? Mała sierotka, która zapewne dać sobie rady ze stadkiem tym nie może? O, jakżebym jej chętnie dopomógł! Jakże chętnie wyręczyłbym w pracy tę interesującą, biedną sierotkę! Trzeba ci wiedzieć, kochany kolego, że serce mam litościwe bardzo, bardzo! Po prostu tak miękkie jak masło majowe!
Tu uderzył się łapą w piersi na znak szczerości słów swoich, a zbliżywszy się jeszcze bardziej do uczonego Koszałka-Opałka, pióro owo gęsie obwąchiwał przez chwilę, po czym, otarłszy oczy, rzekł:
– Nie dziw się, kochany kolego, mojemu wzruszeniu! Czuję w tej chwili jakby objawienie moich przeznaczeń: nawracać zbłąkane gąski – to powołanie moje. Dopomagać w pasieniu ich sierotkom – to wielki cel mego życia!
I natychmiast, podniósłszy w górę obie przednie łapy, zawołał:
– O wy, niewinne istoty! O wy, słodkie, miłe stworzenia! Cały się odtąd poświęcę na usługi wasze!
To powiedziawszy, zaraz ku wyjściu się obrócił i szedł z jamy precz, a za nim długim, ciemnym korytarzem postępował uczony Koszałek-Opałek.
Uszli już kawałek drogi razem, kiedy się lis obrócił i rzekł:
– A nie zapomnij kochany panie i kolego, zapisać dzisiejszego spotkania w swej szacownej księdze. Tylko żadnych pochwał, żadnych kadzideł dla mnie! Napisz po prostu, żeś spotkał wielkiego przyjaciela ludzkości, nazwiskiem Sadełko – o nazwisku nie zapomnij, proszę – wielkiego uczonego, autora dzieł wielu, słowem, lisa całkiem wyjątkowej natury, godnego najwyższego zaufania tak pastuszków gęsi, jak i wszystkich właścicieli kur i kaczek. Rozumiesz kochany kolego, że wrodzona skromność nie pozwala mi rozszerzać się zbytnio o własnych przymiotach; poprzestaję tedy na krótkiej wzmiance, zostawiając resztę domyślności twojej.
Uścisnęli się jak bracia i szli dalej.
A już poczęła się do podziemia sączyć jasność coraz żywsza i coraz rumieńsza161, i coraz większe ciepło przenikało z wierzchu.
Aż kiedy przyszli do miejsca, w którym pod pniem wydrążonym wyjście było na świat, dał lis susa i krzyknąwszy towarzyszowi – Do widzenia! – znikł w gęstych zaroślach.
Owionęła Koszałka-Opałka woń mchów wilgotnych i świeżo wyklutej trawy, więc czując, że mu się w głowie kręci, siadł na zeszłorocznej szyszce i wypoczywał chwilę przed dalszą podróżą, uradowany, iż z tak zacnym zwierzem los mu się poznać dozwolił.
VIII
Kiedy tak uczony Koszałek-Opałek na szyszce siedzi, spojrzy – idzie chłop.
Siekiera na ramieniu, półkożuszek na grzbiecie, łapcie162, czapka magierka163, torba parciana na sznurku, ot, drwal taki. Do boru idzie, po niebie się rozgląda, wesoło mu – widać – bo gwiżdże.
„A choćbym tak chłopa tego spytał, czy już wiosna przyszła?”
Ale się nadął wielką pychą ze swojej mądrości i rzecze sam do siebie:
„Nie przystoi to uczonemu mężowi od chłopa rozumu pożyczać”.
A właśnie drwal mimo164 niego szedł. Spojrzał jakoś w bok i widzi, że na szyszce coś sterczy, a nadęte takie, że aż okrągłe. Myślał, że to purchawka165 i trąciwszy nogą minął. Ale choć łapeć drwala mało co go tknął, wywrócił się uczony Koszałek-Opałek i razem z szyszką potoczył gdzieś w dołek. Szczęście jeszcze, że kałamarz166 był tęgo167 przytkany i mocny.
Zatrzymawszy się w dołku, uczony kronikarz
154
155
156
157
158
159
160
161
162
163
164
165
166
167