Król Maciuś na wyspie bezludnej. Janusz Korczak
dobra. Nie mogę być niewdzięczny. I dlatego właśnie się nie zgadzam. Bo gdybym się zgodził, miałabyś zmartwienie.
– Dlaczego?
– Bo ja bym – uciekł. I ucieknę, z pewnością ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pilnują!
Znów uderzył dzwon więzienny.
Maciuś już zupełnie spokojnie dokończył:
– Wasza królewska mość, dopóki mnie więżą przemocą – jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bronić. Gdybym się zgodził zostać twoim synem, byłbym już niewolnikiem na zawsze.
Po raz trzeci uderzył dzwon więzienny. Królowa wyszła.
Uciec!
Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomyślał o tym poważnie. Przelatywała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. To jakby się pytał sam siebie: czy mi się uda, czy potrafię, dokąd ucieknę i po co? Dopiero teraz, kiedy królowa pozwoliła wybrać to najlepsze, czego się mógł w niewoli spodziewać – Maciuś postanowił, raz na zawsze, nieodwołalnie.
Czy się uda, czy nie, czy ma, czy nie ma dokąd uciec, czy jest, czy nie ma po co uciekać – on musi, musi uciec. Już teraz nie będzie się nudził, nie będzie co chwila spoglądał na zegar. Będzie miał strasznie dużo pracy. Musi dokładnie obejrzeć ogród więzienny, każdy załamek muru, każde przy murze drzewko. Musi godzinami całymi układać, od czego zacząć, gdy się już znajdzie poza murem. Trzeba obmyślić dokładnie, w co się przebierze, co weźmie na drogę. Musi mieć sznur – jak go zdobyć?
Ani zauważył Maciuś, jak wieczór zapadł, zapaliło się światło – i zaśpiewał kanarek.
Zbliżył się Maciuś do klatki – ptaszek umilkł na chwilę przestraszony, ale po chwili jeszcze głośniej i piękniej zaśpiewał.
I padł wzrok Maciusia na fotografię matki.
„Mamo moja, widzisz; Kampanella chciała ci zabrać Maciusia. Zabrali tron, zabrali koronę, a teraz chcieli i mnie zrabować. Nie zostawię ciebie, mateczko, w więzieniu; razem uciekniemy. Nie bój się: ja ciebie obronię.”
Wyjął Maciuś fotografię z kosztownej, drogimi perłami wysadzanej ramy, ucałował tkliwie, włożył do bocznej kieszonki na sercu i spytał się z uśmiechem:
– Prawda, że lepiej ci teraz, mateńko?
Kanarek wesoło zaśpiewał.
– No i cóż? – zapytał się król Orestes.
– Maciuś jest strasznie zdenerwowany – odpowiedziała wymijająco królowa.
Za to na pierwszym zaraz posiedzeniu królów zabrała głos w sprawie Maciusia:
– Królowie, nie podpisujcie tego papieru. Nie można porównywać Maciusia ani z Napoleonem, ani z żadnym królem dorosłym. Chociaż nie mam dzieci, odgaduję dziecko sercem macierzyńskim. Maciuś jest nerwowy. On ma dobre serce.
– Zaczyna się – mruknął młody król do Bum-Druma.
– Żebyście widzieli, jak go ucieszył kanarek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lekkomyślne i niedoświadczone…
Królowa Kampanella widziała, że wszyscy się niecierpliwią, ziewają, zapalają papierosy, wzdychają. Ale królowa mówiła, mówiła. Już stary król Alfons Brodaty zasnął w fotelu, już blady król Mitra Bengalski zażył proszek od bólu głowy – gdy wreszcie Kampanella wyjaśniła, o co jej chodzi:
– Dajcie mi Maciusia.
– Będziemy głosowali – prędko powiedział król, przyjaciel żółtych.
– Dobrze – zgodzili się wszyscy.
– Jeszcze chwilkę – błaga Kampanella – zapomniałam dodać…
– Zróbmy małą przerwę – zaproponował Orestes.
– Dobrze. Napijemy się herbaty.
– Zjemy kolację.
Poczciwa Kampanella sama dolewa królom najlepszych win i likierów. Każdego króla osobno pyta się, co lubi… Lokaje7 na rowerach zwożą z najdroższych restauracji najlepsze jedzenia. Częstuje gości cygarami. Owoce, lody, jakie tylko są na świecie: śmietankowe, waniliowe, malinowe. Torty. Miód, sorbet turecki, orzechy w cukrze, irysy, chleb świętojański, sery szwajcarskie, portery angielskie.
– Brakowało tylko kolońskiej wody i perskiego proszku8 – powiedział nazajutrz znany żartowniś, król Migdał Angorski.
Rozumie się, głosowanie odłożono. Bo choć królowie mogą jeść i pić, ile chcą, ale tym razem wypili wyjątkowo wiele.
Kiedy nazajutrz postanowiono, że głosowanie odbędzie się nie u Kampanelli, ale w uroczej zacisznej wiosce rybackiej, królowa domyśliła się, że się nie zgodzą. Bo nie wypadało być w gościnie i odmówić prośbie gospodyni.
I tak właśnie się stało.
– Dwanaście plusów, cztery minusy.
Maciuś pojedzie na bezludną wyspę.
– Proszę podpisać.
Kampanella podpisała się ostatnia – i bez pożegnania pierwsza wyjechała.
„Żeby nie wiem co, muszę uratować to biedne dziecko” – postanowiła królowa.
A Maciuś nie na żarty gotował się do ucieczki.
Mur więziennego ogrodu był stary i obrośnięty dzikim winem. Maciuś zaczął wynosić klatkę z kanarkiem i bawił się przy murze w Robinsona. Pajacyk był Piętaszkiem, kanarek był papugą i Maciuś na korze drzewa robił co dzień jeden znaczek, tak jak Robinson.
Widzą żołnierze, że mały więzień zupełnie się uspokoił i bawi się dziecinnie, więc mniej go teraz pilnują. Dawniej na podwórku musieli chodzić za nim krok w krok, bo okno kancelarii wychodziło na podwórze i naczelnik więzienia patrzał na żołnierzy; a teraz w ogrodzie mogli robić, co chcieli. A przecież przyjemniej gawędzić niż chodzić z karabinem i nic nie mówić.
A Maciuś zauważył, że jedna cegła muru się rusza. Zaczyna majstrować – w prawo, w lewo, stare wapno się kruszy, ale nic nie widać, bo dzikie wino zasłania. Nie wyjął Maciuś cegły, tylko zaczął drugą cegłę dłubać. Bolą go palce, ścierają się paznokcie, ale na nic nie zważa, aby prędzej skończyć. Tak przed obiadem już cztery cegły były gotowe, a po obiedzie dwie.
„Jeśli tak pójdzie dalej, za trzy dni będę wolny.”
Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Chodzi po ogrodzie i szuka łopaty.
– Dlaczego się nie bawisz w Robinsona? – pyta się starszy żołnierz straży.
Żołnierze przestali go nazywać królewską mością, a Maciuś się nie obraża, przestał być taki dumny jak dawniej.
– Przyzwyczai się dzieciak po troszku. Dobra jest nawet zabawa w Robinsona, bo nieznacznie przejdzie od zabawy do prawdy.
– Może i za surowo z nim postępują królowie?
– Dlaczego się nie bawisz, Maciusiu?
– Chcę wykopać piwniczkę – mówi Maciuś – a nie mam łopaty. Bez piwnicy bardzo mi jest niewygodnie, bo jak upoluję zwierzynę, nie mam jej gdzie położyć.
Dali Maciusiowi łopatę, nawet pomogli kopać. Kiedy już dół był dość duży, Maciuś włożył cegły i przysypał piaskiem. Ale jeden ze straży widział.
– A ty skąd masz cegły?
– Znalazłem
7
8