Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Józkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i okrywszy się w zapaskę rzekła:
– Miej ta baczenie816 na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki. Chodźta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a od śniadania wrócim do wczorajszej roboty.
Powiedła817 je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszczek818 od rosy i mgieł opadających. Torfiaste ziemie uginały się pod nogami kiej819 rzemienne pasy, zaś gdzieniegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić, w bruzdach głębokich niby rowy stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.
Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno820 czajki kołowały nad zagonami, a boćki chodziły kiwający, pilnie bobrując821. Pachniało bagnem i surowizną tataraków a trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.
– Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę822 idzie – ozwała się któraś.
– Dobrze, co823 wiater przechładza.
– Bo rano, barzej824 on suszy niźli słońce.
– Dawno nie pamiętają tak suchego lata! – pogadywały stając do roboty na wyniesionych zagonach kapusty.
– Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.
– Żeby jeno nie objadły robaczyska. Susza, to mogą się jeszcze rzucić.
– A mogą. Na Woli obżarły już ze szczętem.
– W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.
Poredzały825 dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galancie826 wyrosłe, ale i sielnie827 zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano828, a kacze ziela i nawet osty puszczały się gęsto kiej829 las.
– Czego człowiek nie sieje ni potrzebuje, to się bujnie rodzi – zauważyła któraś otrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.
– Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.
– Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka. Przeciech830 powiadają: bez grzechu nie byłoby śmiechu, albo to: kiejby831 nie grzech, to by człowiek dawno zdechł! Potrzebny musi być na coś, jako i ten chwast, bo oba stworzył Pan Jezus! – prawiła po swojemu Jagustynka.
– Pan Jezus by ta stworzył złe! Juści! Człowiek to jak ta świnia, wszyćko musi swoim ryjem pomarać! – rzekła surowo Hanka, iż pomilkły.
Słońce już się było wyniesło832 galancie833 i mgły opadły do znaku834, kiej835 dopiero ode wsi zaczęły nadchodzić kobiety.
– Robotnice! Czekają, aż im rosa przeschnie, żeby se nie zamoczyć kulasów836 – szydziła Hanka.
– Nie każdy tak łasy na robotę jako wy!
– Bo nie każdy tak musi harować, nie każdy! – westchnęła ciężko.
– Wasz wróci, to se odpoczniecie.
– Już się do Częstochowskiej ochfiarowałam837 na Janielską, bych jeno838 powrócił. Wójt obiecował839 go na dzisia840.
– Z urzędu wie, to musi być, co i prawda. Ale latoś841 sporo narodu wybiera się do Częstochowy. Organiścina pono842 idzie i powiadała, co sam proboszcz poprowadzi kompanię!
– A któż mu to poniesie brzucho! – zaśmiała się Jagustynka. – Sam go nie udźwignie bez tylachny843 karwas844 drogi. Obiecuje, jak zawdy.
– Byłam już parę razy z kompanią, ale bym co roku chodziła – westchnęła Filipka zza wody.
– Na próżniaczkę845 kużden846 łakomy.
– Jezu! – ciągnęła gorąco, nie bacząc na przycinki. – A dyć to człowiek jakby szedł do nieba, tak mu jest w tej drodze lekko i dobrze. A co się napatrzy świata, a co się nasłucha, co się namodli! Jeno847 parę niedziel, a widzi się człowiekowi, jakoby na całe roki zbył się848 bied a turbacji. Jakby się potem na nowo narodził!
– Prawda, to łaska boska tak krzepi! Juści849 – przytwierdzały niektóre.
Od wsi, ścieżką nad rzeką, między szuwarami a gęstą, młodą olszyną, przemykała się ku nim jakaś dziewczyna. Hanka przysłoniła oczy od słońca, ale nie mogła rozeznać, dopiero z bliska poznała Józkę, która leciała, jak jeno mogła, już z dala krzycząc i wytrząchając rękami:
– Hanuś! Antek wrócili! Hanuś!
Hanka prasnęła motyczką i porwała się kiej850 ptak do lotu, ale się w mig opamiętała, opuściła podkasany wełniak i chocia851 ją ponosiło, chocia serce się tłukło, że tchu brakowało i ledwie poredziła852 przemówić, rzekła spokojnie jakby nigdy nic:
– Róbcie tu same, a na śniadanie przychodźta do chałupy.
Odeszła z wolna, bez pośpiechu, przepytując Józkę o wszystko.
Kobiety poglądały na się, do cna stropione jej spokojnością.
– Jeno la853 oczów ludzkich taka spokojna. Żeby się nie prześmiewali, co jej pilno do chłopa. Ja bym ta nie wytrzymała! – mówiła Jagustynka.
– Ani ja! Bych się jeno Antkowi nie zachciało nowych jamorów854…
– Nie ma już na podorędziu Jagusi, to może mu się odechce.
– Moiście! Jak chłopu zapachnie kiecka, to za nią w cały świat gotów.
– Oj prawda, bydlę się nie tak łacno narowi do szkody jak chłop niektóry…
Plotły, ledwie się już ruchając przy robocie, a Hanka szła wciąż jednako i jakby z rozmysłu pogadując z napotkanymi, chocia i nie wiedziała, co mówi ni co odpowiadają, bo w głowie miała to jedno, że Antek wrócił i na nią czeka.
– I
816
817
818
819
820
821
822
823
824
825
826
827
828
829
830
831
832
833
834
835
836
837
838
839
840
841
842
843
844
845
846
847
848
849
850
851
852
853
854