Sprawiedliwie. Reymont Władysław Stanisław
abo druga świnia ze chliwa… Hę?… – szturgnął Jaśka kijem.
– Prawda, prawda – odpowiedział chłopak bezmyślnie.
– Coś macie na wątpiach24, tak miarkuję… – szepnął dziad po chwili.
– A bogać tam25, nie mam…
– Pan Jezus zawżdy26 mawiał: Jakeś głodny – jedz, jakeś spragniony – napij się, a jakeś cierzpiący27 – nie gadaj!
Jasiek podniósł znękane, pełne łez oczy na dziada.
– Zjedzcie ździebko, dziadowska to potrawa, ale wam pundzie28 na zdrowie, zjedzcie… – prosiła baba, nalewając mu sporą porcję na jakąś skorupę.
Wyciągnęła z torby kawał razowego chleba i podsunęła nieznacznie, a potem, gdy się do jadła przysunął bliżej, kiedy ujrzała jego twarz strasznie wynędzniałą, szarą i jakby odartą z ciała, tknęła ją taka litość, że wydobyła kawał kiełbasy i położyła mu na chlebie.
Jasiek oprzeć się głodowi nie mógł ani zaproszeniom, więc jadł łapczywie, rzucając od czasu do czasu jakąś kość psu, który się przyczołgał do niego i patrzył prosząco.
Dziad słuchał długo, a potem, gdy i jemu baba wetknęła w garść garnek, podniósł łyżkę do góry i rzekł uroczyście:
– Jedzcie, człowieku. Pan Jezus powiedział: Dasz biednemu grosz, to ci drugi odda dziesiątką… Jedzcie z Bogiem, człowieku…
Jedli w milczeniu.
A w przestanku29 dziad otarł rękawem usta i powiedział:
– Trzech rzeczy potrza30, żeby jadło poszło na zdrowie: gorzałka, sól i chleb; daj, babo, gorzałki!
Napili się wszyscy troje i jedli dalej.
Jasiek prawie zapomniał o niebezpieczeństwie, nie rzucał już trwożnych spojrzeń na karczmę ani na okna i drzwi.
Jadł tylko, nasycał się ciepłem, nasycał z wolna ten czterodniowy głód, jaki mu żarł wnętrzności, uspokajał się tą ciszą, jaka zapanowała w izbie.
Chłopi sprzed szynkwasu poszli, a gromada w kącie, porozkładana na ławach i mokrej podłodze, z głowami na tobołkach, drzemała cicho. Z alkierza tylko dochodził coraz senniejszy szmer śpiewów.
A deszcz padał wciąż i przeciekał przez dach, bo w kilku miejscach kapało z pułapu i na gliniastym toku31 tworzyły się okrągłe, grząskie i lśniące place błota. Czasem wiatr zatrząsł karczmą, huczał w kominie, rozrzucał ogień i wypychał dym na izbę.
– Naści32 i tobie, obieżyświacie – szepnęła, dając resztki jadła psu, który kręcił się koło nich i żebrał oczami.
– Jak se człek w brzucho co włoży, to mu i w piekle niezgorzej – powiedział dziad, odstawiając próżny garnek.
– Bóg wam zapłać za pożywienie. – Ścisnął dziada za rękę, ale ten nie puścił mu jej zaraz, tylko obmacywał delikatnie.
– Bez33 parę roków34 niceście35 ręcami nie robili – mruknął.
Jasiek zerwał się trwożnie.
– Siadaj, nie bój się. Pan Jezus powiedział: Wszystkie są sprawiedliwe, które się boją Boga i wspomagają biedne sieroty. Nie bój się, człowieku. Nie judasz ci ja ani Żyd, ino chrześcijan sprawiedliwy i biedna sierota…
Zamyślił się chwilę, a potem przyciszonym głosem mówił:
– Na trzy rzeczy bacz36: byś kochał Pana Jezusa, nie był głodny i dawał biedniejszemu – a reszta, to samo nic, paskudny wymysł ludzki… Mądremu potrza o tym wiedzieć, aby się nie frasował37 po próżnicy38… Wie się i to, i tamto, i niejedno… Hę! co mówicie?…
Nastawił uszów39 i czekał, ale Jasiek nie odrzekł nic, milczał uparcie, bał się zdradzić, więc dziad wydobył tabakierkę łubianą40, trzepnął w nią palcem, zażył, kichnął i podał chłopakowi, a nachyliwszy do ognia swoją ogromną, oślepłą twarz zaczął mówić cichym, monotonnym głosem:
– Nie jest sprawiedliwie na świecie, nie. Po faryzejsku41 ino wszędy, a na urwisa, kto kogo przody42 przeprze43, kto kogo prędzy ocygani, kto kogo prędzy zakłyźni44. Nie tego Pan Jezus chciał na świecie, nie tego. Hale! Przyjdziesz do jakiego dworu i czapkę zdejmiesz, i śpiwasz, jaże45 gardziel pęka, i o Jezusie, i o Marii, i o wszystkich świętych, czekasz – nic; dołożysz parę pacierzy do Przemienienia Pańskiego46, czekasz – a oto ino pieski ochotnie piszczą do twoich torbów47 i dziewki gżą się za płotami; dodajesz jeszcze litanię – wynoszą ci dwa grosze abo spleśniałą kromkę chleba! Abyśta48, juchy49, poślepły i same jeszcze dziadów prosiły o wspomożenie. A to po takim modleniu to me50 samego gorzałka kosztuje więcej, coby se gardziel przepłukać!…
Splunął ze złości.
– A bo to drugim lepiej, co? – ciągnął znów po zażyciu tabaki. – Jantek Kulik, ano ten z Dębów… wzion dworskiego prosiaka… myślisz, że użył? A juści51… chudo jucha była kiej52 pies dworski… całą tłustość można było wytopić do kwarty53 gorzałki… To za to go wzieny i zasądziły na pół roku siedzieć… I za co? Za marnego prosiaka! Jakby to swyniak nie był też boskim stworzeniem… i jakby to jedni mieli mrzeć z głodu, kiej drugie mają wszyćkiego po grdykę… A przecież Pan Jezus powiedział: Co weźmie biedny, to jakbyś dał dla mnie samego. Amen! – Napijesz się, co?
– Bóg zapłać, kiej me już rozebrało zdziebko.
– Głupiś! I Pan Jezus pił na godach54. Pić, to nie grzech; grzech ino schlać się kiej swynia, nie wypić bożego daru do dna i siedzieć nie mówiący55, kiej dobrzy ludzie gadają…
– Przypijcie do mnie! – szepnął z determinacją.
Dziad przepił butelką, aż mu długo bulgotało w gardle, a podając Jaśkowi rzekł wesoło:
– Pij, sieroto! Na trzy rzeczy ino bacz: byś robił cały tydzień, pacierz mówił w niedzielę i dawał biednemu – a zbawienie duszne56 miał będziesz. Człowieku, mówię ci, nie możesz pić kusztyczkiem57, to napij się
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57