Lato leśnych ludzi. Rodziewiczówna Maria
i jeszcze senność w przyrodzie. Szpilki sosen miały na końcach paciorki z rosy; na próg barci wyszło kilka pszczół-wartownic i przecierały skrzydełka. Żaden ptak nie śpiewał. Czając się, unikając gałązki pod stopą, Rosomak ku gąszczom się przysunął.
Na tym samym konarze puchacze siedziały nieruchome, nadęte, ze złożonymi czubkami i spały syte mordem.
Na dziobach i pazurach miały śliskość świeżej posoki.
Cofnął się Rosomak, ognisko rozdmuchał i znowu omamił głód tytoniem.
A tymczasem świat się budził, rozbarwił, rozśpiewał z taką ochotą i zapałem, że aż zarażony tym leśny człowiek począł nucić półgłosem:
Co dzień z rana rozśpiewana
chwal, o duszo, Maryję!…
– My som! Wodzu! – rozległo się za topielą. Porwał się Rosomak.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.