Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria

Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria


Скачать книгу
podpity panicz.

      – A choćby na szydła! Jak się panu podoba! – odparł swobodnie hrabia. – Tymczasem żegnam!

      Minął napastnika i spytał kobietę o adres. Baron włożył ręce w kieszenie i roześmiał się lekceważąco:

      – Wylazło szydło z worka, Metysie12! Warcholska krew twych przodków po kądzieli13 nie ginie. Jako Niemiec, ja burd nie lubię. Ustępuję z placu.

      Po pięknej twarzy hrabiego przeszedł gorący rumieniec: uwolnił rękę kobiety, obrócił się jak ruszony sprężyną.

      – Powtórz, błaźnie! – krzyknął zdławionym od wściekłości głosem.

      – Powtórzę! – odparł tamten zuchwale. – Jesteś mieszańcem; o tym wiesz sam dobrze i nie ja pierwszy ci to mówię.

      – I nie pierwszy odpowiesz za obelgę. Przodkowie moi walczyli pod Barbarossą, byli tak rdzennie Germanami jak góry Schwarzwaldu i Sprewy; każdy z nas służył krajowi dłonią, głową, mieniem, wszystkim. Mam krew mieszaną… ha! Za to ci jutro twoją czystą wytoczę, jakem Prusak!

      Głos mu świstał przez zaciśnięte zęby; wziął ramię przeciwnika i wstrząsnął nim. Przewyższał go o głowę, a uścisk był żelazny.

      – Ruszaj pan swoją drogą, bo dalej nie ręczę za siebie. Mogę zapomnieć, żeśmy obaj szlachtą.

      Wyraz jego twarzy i ton zmieszały barona i oprzytomniły; usunął się na bok i zginął w bocznej ulicy.

      Młody człowiek zwrócił się do swej damy i uchylił kapelusza.

      – Pani daruje zwłokę. Służę.

      Rozdrażnienie drgało mu jeszcze w głosie, a twarz przed chwilą niefrasobliwa i uśmiechnięta, zachowała wyraz dzikiej zaciętości i ledwie hamowanego wybuchu.

      Kobieta przez ciąg tej sceny stała opodal i słuchała uważnie, z brwią ściągniętą i widoczną przykrością. Twarz jej, delikatna, blada, mieniła się tysiącem wrażeń. Wielkie, piwne oczy patrzyły ostro na hrabiego. Widniał w nich gniew i obraza. Niecierpliwie zagryzła usta.

      Gdy jej podał ramię, usunęła się na bok i ruszyła naprzód w milczeniu.

      Piękny panicz czuł się w obowiązku zagaić rozmowę.

      – Co za mgła! – rzekł już swobodniej, równając się z nią. – I ani jednej dorożki. Nie śmiem proponować pani zwrócenia się do mego pałacu. Kareta byłaby za pięć minut.

      – O, dziękuję. Mgła mi nic nie szkodzi… Żeby nie przykre spotkanie… Droga moja zaraz się kończy!

      Mówiła po francusku bardzo poprawnie, więc i on zaczął w tym języku.

      – Może mi pani pozwoli nieść pakiecik – rzekł, wyciągając rękę po flaszeczkę, którą trzymała.

      – Dziękuję. To lekarstwo, tak trudno zdobyte, doniosę sama – odparła.

      – Pani ma kogo chorego?

      Skinęła tylko głową.

      Obserwował ją spod oka. Była istotnie uderzająco piękna – pięknością poważną, klasyczną, nakazującą szacunek i względy. Trzeba było być bardzo pijanym lub zuchwałym, by ją zaczepić jak pierwszą lepszą.

      Głos miała głęboki, trochę ponury; rysy spokojne i chłodne; oczy zamyślone, głębokie, okryte rzęsami – podnosiła je rzadko; usta dumne, małe, musiały się bardzo niewiele uśmiechać.

      Typ to był niepospolity – zwróciłby i w tłumie uwagę, patrząc na nią, uczuwałeś14 gwałtowną chęć zbudzenia życia w tych poważnych rysach, rozjaśnienia śmiechem ust zaciętych, rozświecenia blaskiem mrocznych źrenic.

      Byłaby wtedy porywającym czarem.

      Hrabia był znawcą i bałamutem z zawodu. Wspomnienie barona zbladło mu w pamięci, postanowił – on, niezwalczony Antinous15 – spróbować swej siły i zręczności, pobawić się jak tamten. Noc i tak miała się ku schyłkowi.

      – Pani jest cudzoziemką? – spytał.

      – O, najzupełniej!

      – Sądząc z tonu, nie lubi pani Niemców.

      – Jak mało czego na świecie – odparła szczerze.

      – Pani ma do tego jakie powody? Jesteśmy przecie pierwszym narodem w Europie.

      – Pod względem zarozumiałości, niezawodnie.

      – Nie, pani. Szanujemy się tylko. Chęć przodowania i duma jest godłem siły, energii i rozumu. Wielkość swoją cenimy, bośmy ją ciężko zdobyli.

      – O, pan ją ceni niesłychanie. Słyszałam to przed chwilą.

      – I pani by nie zniosła, gdyby zarzucono wam pochodzenie… żydowskie na przykład.

      – Jeżeli matka pana była Żydówką, powinien pan Żydów szanować przez pamięć na nią.

      – W tym się najzupełniej z panią nie zgadzam. Jeżeli matka nasza była straganiarką, nie czujemy się przecie w obowiązku zachwytu dla przekupek, ani nam to chwały przysparza. Matka moja była Polką z Poznania; ojciec mój zrobił mezalians, za który ja pokutuję! Jest to plama na tarczy herbowej Croy-Dülmen. Polaków nie cierpię. Stosunków z nimi nie miałem i mieć nie będę, a jednak nazwa mieszaniec przywarła do mnie, choć już trzech śmiałków za nią odpokutowało, a jutro czwarty odpowie!

      Zapalił się i uniósł. Słowa mu płynęły gniewne, burzliwe, pełne wzgardy i lekceważenia. Kobieta podniosła nań wzrok poważny, zatrzymała chwilę na jego twarzy przejmujące spojrzenie, zmarszczyła ciemne brwi.

      – Człowiek, który się wstydzi swego pochodzenia jest albo nikczemny, albo słaby! – rzuciła przez zęby.

      – Pani jest bardzo surowa dla mnie, nieznajomego.

      – Owszem, znam pana. Ma pan pałac Pod Lipami, dobra nad Renem, kapitały w banku. Posiada pan nadto: starego opiekuna, majora Koop, ciotkę, Dorę von Eschenbach, i wiele, wiele serc sentymentalnych Niemek na własność. Jest pan próżniak, hulaka i pyszałek, sławny z piękności, salonowych manier, wielkiej odwagi i dyskrecji. Czy się pan poznaje z tego portretu?

      – Z tej karykatury, pozwoli pani dodać? – zaśmiał się swobodnie. – Sława moja musi daleko sięgać, jeśli dościgła aż obcych, za granicami Prus. Pani Francuzka?

      – Jestem z rzeczypospolitej San Marino – odparła z lekkim uśmiechem.

      – Jeżeli damy w owej republice są do pani podobne, to ubolewam nad dolą tamtejszych obywateli. Biedacy muszą być jak Bayard16, sans peur ni reproche17.

      – Bayard nie uważał się wcale za biedaka, o ile pamiętam z historii, a nasi obywatele, chwała Bogu, nie są w niczym do Prusaków podobni. Mamy dla nich należne względy.

      – Muszą to być bardzo lodowate względy.

      – Kto co lubi. Nasze mężatki nie przyjmują paniczów po buduarach; nasze panny nie noszą serc na dłoni i na ustach; nasze matrony nie kupczą krasą swych córek! Jesteśmy jednak kochane stokroć silniej niż wasze Fraülein18 i Madame19.

      – Syzyfowa praca być musi dla zdobycia owych serc ukrytych.

      – Nasi mężczyźni do tego przywykli.

      – Winszuję,


Скачать книгу

<p>12</p>

Metys – osoba, której jedno z rodziców jest Indianinem/Indianką, a drugie rasy białej; tu przen.: mieszaniec (rasowy). [przypis edytorski]

<p>13</p>

po kądzieli – ze strony rodziny matki. [przypis edytorski]

<p>14</p>

uczuwać – dziś raczej: czuć, odczuwać. [przypis edytorski]

<p>15</p>

Antinous a. Antinoos – piękny młodzieniec pochodzący z Grecji, wychowanek i kochanek cesarza Hadriana (76–138; władca Rzymu od 117 r.n.e.), który w miejscu, gdzie chłopiec, mając niespełna 20 lat, utonął w Nilu w 130 r. założył miasto Antinoopolis, ogłosił też Antinoosa herosem, wznosił mu świątynie i uczcił go licznymi rzeźbami, portretami itp.; tu przen.: ideał męskiej młodzieńczej urody. [przypis edytorski]

<p>16</p>

Bayard (1473–1524) – właśc. Pierre du Terrail de Bayard, dowódca wojsk fr. okresu wojen wł., zw. rycerzem bez trwogi i skazy (fr. chevalier sans peur et sans reproche); ideał rycerza. [przypis edytorski]

<p>17</p>

sans peur ni reproche (fr.) – bez trwogi ani skazy. [przypis edytorski]

<p>18</p>

Fraülein (niem.) – panna. [przypis edytorski]

<p>19</p>

Madame (fr.) – pani. [przypis edytorski]