Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич

Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
Bądź miłościw mnie grzesznemu! Bądź miłościw mnie grzesznemu!

      Po czym złożywszy ręce i wyciągnąwszy je do góry, tak dalej mówił:

      – A Ty, Panienko Najświętsza, przez heretyków w tej ojczyźnie insultowana39, wstaw się za mną do Syna swego, zstąp ku ratunkowi memu, nie opuszczaj mnie w utrapieniu i biedzie mojej, abym Tobie mógł służyć, insulta40 Twoje pomścić i w godzinę skonania mieć Cię za patronkę przy nieszczęsnej duszy mojej!

      A gdy tak błagał pan Kmicic, łzy poczęły mu padać jak groch z oczu, na koniec spuścił głowę na tapczan i trwał w milczeniu, jakby czekając na skutek swej żarliwej modlitwy. Nastała cisza w izbie i tylko mocny szum pobliskich sosen dochodził z zewnątrz.

      Wtem zaskrzypiały wióry pod ciężkimi krokami za oknem i dwa głosy poczęły rozmawiać:

      – A co myślicie, panie wachmistrzu, gdzie stąd pojedziem?

      – Albo ja wiem?! – odparł Soroka. – Pojedziem, taj tylko! Może hen! do króla, któren pod szwedzką ręką jęczy.

      – Zali to prawda, że go wszyscy opuścili?

      – Ale go Pan Bóg nie opuścił.

      Kmicic powstał nagle od tapczana, a twarz miał jasną i spokojną; szedł prosto ku drzwiom i otworzywszy drzwi od sieni, rzekł do żołnierzy:

      – Konie mieć gotowe, w drogę czas!

      Rozdział III

      Wnet ruch uczynił się między żołnierzami, którzy radzi byli wyjechać z lasu na daleki świat, tym bardziej że bali się jeszcze pościgu ze strony Bogusława Radziwiłła, a stary Kiemlicz poszedł do chaty rozumując, że Kmicic będzie go potrzebował.

      – Wasza miłość chce jechać? – rzekł wchodząc.

      – Tak jest. Wyprowadzisz mnie z lasu. Znasz tu wszystkie pasy?

      – Znam, ja tutejszy… A dokąd wasza miłość chce jechać?

      – Do króla jegomości.

      Stary cofnął się ze zdumieniem.

      – Panno Mądra41! – zakrzyknął – do jakiego króla, wasza miłość?

      – Jużci, nie do szwedzkiego.

      Kiemlicz nie tylko nie ochłonął, ale począł się żegnać.

      – To wasza miłość chyba nie wie, co ludzie powiadają, że król jegomość na Śląsk się schronił, bo go wszyscy opuścili. Kraków nawet w oblężeniu.

      – Pojedziem na Śląsk.

      – Ba, a jakże się przez Szwedów przedostać?

      – Czy po szlachecku, czy po chłopsku, czy na kulbace, czy piechotą, wszystko jedno, byle się przedostać!

      – Toż to i czasu okrutnego trzeba…

      – Mamy czasu dość… Ale rad bym jak najprędzej…

      Kiemlicz przestał się dziwić. Stary zbyt był chytry, aby się nie domyślić, że jest jakiś szczególny i tajemniczy powód w tym przedsięwzięciu pana Kmicica, i zaraz tysiące przypuszczeń poczęło mu się cisnąć do głowy. Lecz że żołnierze Kmicicowi, którym pan Andrzej milczenie nakazał, nic nie rzekli ni staremu, ni synom o porwaniu księcia Bogusława, tedy najprawdopodobniejszym wydało mu się przypuszczenie, że to zapewne książę wojewoda wileński wysyła młodego pułkownika z jakąś misją do króla. Utwierdzało go w tym mniemaniu zwłaszcza to, że poczytywał Kmicica za gorliwego stronnika hetmańskiego i o jego zasługach względem hetmana wiedział, albowiem skonfederowane chorągwie rozniosły o nich wieść po całym województwie podlaskim, czyniąc Kmicicowi opinię okrutnika i zdrajcy.

      „Hetman posyła zaufanego do króla – pomyślał stary – to znaczy, że się pewnie z nim godzić chce i Szwedów odstąpić. Musiały mu się już naprzykrzyć ich rządy… Po cóż inaczej by posyłał?…”

      Stary Kiemlicz niedługo się silił nad rozwiązaniem tego pytania, bo chodziło mu zupełnie o co innego, a mianowicie o to, jaką by korzyść mógł dla siebie z takich terminów wyciągnąć. Oto, jeżeli przysłuży się Kmicicowi, przysłuży się zarazem hetmanowi i królowi, co nie będzie bez znacznej nagrody. Łaska takich panów przyda się także, gdyby przyszło ze starych grzechów zdawać rachunek. Przy tym pewnie będzie wojna, kraj rozgorzeje, a wtedy łup sam wlezie w ręce. To wszystko uśmiechnęło się staremu, który i bez tego przywykł był słuchać Kmicica, a nie przestał się go bać jak ognia, żywiąc zarazem ku niemu pewien rodzaj afektu, jaki pan Andrzej umiał wzbudzać we wszystkich podkomendnych.

      – Wasza miłość – rzekł – musi całą Rzeczpospolitę przejechać, by się do króla jegomości dostać. Nic to jeszcze komendy szwedzkie, bo miasta można omijać i lasami jechać… Ale gorsze to, że i po lasach, jako zwyczajnie w niespokojnym czasie, pełno kup swawolnych42, które podróżnych napastują, a wasza miłość ludzi ma mało…

      – Pojedziesz ze mną, panie Kiemlicz, razem z synami i z ludźmi, których masz, to będzie nas więcej.

      – Wasza miłość rozkaże, to i pojadę, ale jam człek ubogi. Jedna nędza u nas, więcej nic. Jakże mnie to onej chudoby43 i dachu nad głową ustąpić?

      – Co uczynisz, to się opłaci, a i dla was lepiej głowy stąd unieść, póki jeszcze na karkach siedzą.

      – Wszyscy Święci Pańscy!… Co wasza miłość mówi?… co?… Jak to?… Co mnie niewinnemu tu grozi? Komu my w drogę wchodzim?…

      Na to pan Andrzej:

      – Znają was tu, hultaje! Mieliście kolokację z Kopystyńskim i usiekliście go, potem zbiegliście przed sądami i służyliście u mnie; potem uprowadziliście mi tabunek zdobyczny…

      – Jako żywo! Panno Można44! – zakrzyknął stary.

      – Czekaj i milcz! Potem wróciliście do starego legowiska i poczęliście grasować w okolicy jako zbóje, konie i łup wszędy biorąc. Nie wypieraj się, bo ja nie twój sędzia, a sam najlepiej wiesz, jeżeli prawdę mówię… Bierzecie konie Zołtareńkowym45, to dobrze, bierzecie Szwedom, to dobrze. Jak was złapią, to i ze skóry złupią, ale to ich rzecz.

      – Godzi się to, godzi, bo nieprzyjaciołom tylko bierzem – rzekł stary.

      – Nieprawda jest, bo i swoich napadacie, co mi już twoi synalowie wyznali, a to już prosty rozbój i szlacheckiemu imieniowi46 zakała. Wstyd wam, hultaje!… Chłopami wam być, nie szlachtą!

      Poczerwieniał na to stary wyga i rzekł:

      – Wasza miłość krzywdzi nas, bo my, pamiętając na stan nasz, chłopskim procederem się nie bawim. My koni nocą z niczyich stajen nie wyprowadzamy. Co innego z łąk stadko porwać albo zdobyć. To wolno i nie masz w tym ujmy w wojennych czasach dla szlachcica. Ale koń w stajni święta rzecz, i chyba Cygan, Żyd albo chłop go ukradnie, nie szlachcic! My tego, wasza miłość, nie czynim. Ale co wojna, to wojna!

      – Choćby i dziesięć wojen było, w bitwie jeno możesz łup brać, a jeśli go na gościńcu szukasz, toś hultaj!

      – Bóg świadkiem naszej niewinności.

      – Aleście już tu piwa nawarzyli. Krótko mówiąc, lepiej wam stąd uchodzić, bo prędzej, później stryczek was nie minie. Pojedziecie ze mną; wierną służbą zmażecie winy i cześć odzyskacie.


Скачать книгу

<p>39</p>

insultować (łac.) – znieważać, obrażać. [przypis edytorski]

<p>40</p>

insultum (łac.) – zniewaga; tu B. lm insulta: zniewagi. [przypis edytorski]

<p>41</p>

Panno Mądra – jedno z określeń Matki Boskiej, występujące w litanii. [przypis edytorski]

<p>42</p>

kupy swawolne – oddziały nieprzyjacielskie, które odłączyły się od swojej armii. [przypis edytorski]

<p>43</p>

chudoba – niewielki majątek, inwentarz. [przypis edytorski]

<p>44</p>

Panno Można – jedno z określeń Matki Boskiej, występujące w litanii. [przypis edytorski]

<p>45</p>

Zołtareńkowi – wojska Iwana Zołotarenki (zm. 1655), hetmana kozackiego, stronnika Rosjan, szwagra Bohdana Chmielnickiego; Zołotarenko brał udział w zdobyciu Wilna (1654) i wielu innych miast, a zginął podczas oblegania Bychowa. [przypis edytorski]

<p>46</p>

imieniowi – popr. forma C. lp: imieniu. [przypis edytorski]