Głodne kamienie. Rabindranath Tagore
skoczyło na Dżagannatha, zbiegło po jego plecach i uciekło w zarośla. Starzec przeraził się i dobrą chwilę drżał na całym ciele ku ogólnej radości urwipołciów stawiających kozły z uciechy. Dżagannath poszedł dalej, klnąc i łając. Ale nie uszedł daleko, gdy nagle znikła z jego pleców gamcza, czyli szal, a za moment ujrzał ją na głowie obcego chłopaka przemienioną w piękny turban.
Zbytki malca uczyniły na starcu wielkie wrażenie, odczuł coś w rodzaju przyjemności. Nie zdarzyło się dawno, by jakieś dziecko ośmieliło się doń zbliżyć. Przystanął, zaczął mówić, czynić uwodzicielskie obietnice i na koniec skłonił chłopca, by podszedł doń blisko, po czym zawiązała się między nimi rozmowa:
– Jak się zwiesz, chłopcze?
– Nitaj Pal!
– Skąd jesteś?
– Nie powiem!
– Kto jest twym ojcem?
– Nie powiem!
– A dlaczego?
– Bo uciekłem z domu!
– Czemuż uciekłeś?
– Bo mnie ojciec chciał posłać do szkoły!
Od razu stało się starcowi oczywiste, że jest daremnym marnowaniem grosza posyłać chłopców do szkoły, przeto ojciec Pala musiał być człowiekiem nader niepraktycznym, skoro tego nie zauważył.
– Słuchaj no, chłopcze! – rzekł. – Czy chcesz iść ze mną i zostać w mym domu?
– Ano dobrze! – oświadczył malec i zaraz rozgospodarował się u Dżagannatha z taką obojętnością i pewnością siebie, jakby jego dom był cieniem pod przydrożnym drzewem. Mało tego. Zaczął od razu stawiać żądania dotyczące spraw pożywienia i odzieży, a czynił to z takim spokojem, jak gdyby cały rachunek z góry uregulował. Jeśli mu się coś wydało niedostateczne albo nieodpowiednie, bez ceregieli kłócił się ze starcem ząb za ząb. Z łatwością byłby Dżagannath utrzymał w ryzach własne dziecko, ale ponieważ było to dziecko cudze, przeto musiał się poddać i uczynił to bez oporu.
III
Wszyscy mieszkańcy wioski zdumiewali się niepomału, że chłopak zdołał tak szybko opętać starego skąpca. Pewni byli, iż Dżagannath niedługo umrze i wielkim bólem przejmowało ich to, że niezawodnie całe swe mienie pozostawi temu przybłędzie. Uniesieni zawiścią, z ochotą uczyniliby chłopcu coś złego, ale starzec pilnował go jak oka w głowie.
Czasem groził Nitaj sam, że sobie pójdzie precz, a wówczas starzec wabił go obietnicą zapisania mu wszystkiego, co posiada. Chociaż chłopak był malcem, mimo to jednak pojmował dobrze, że obietnica ta to rzecz niemała.
Mieszkańcy wioski zaczęli tedy czynić poszukiwania za ojcem chłopaka. Topniały im serca z litości na myśl o tych biednych stroskanych rodzicach i oświadczyli zgodnie, że Nitaj to urwis bez czci i wiary, skoro może im taki ból zadawać. Gromadzili nad głową jego wszelakie klątwy, ale zacietrzewienie, z jakim to czynili, świadczyło raczej o ich zawiści, jak poczuciu sprawiedliwości.
Pewnego dnia dowiedział się starzec, że niejaki Damodar Pal poszukuje swego syna i właśnie przybył w tę okolicę. Gdy to posłyszał Nitaj, zaniepokoił się bardzo, zrezygnował co prędzej z przyszłych bogactw i chciał uciekać. Ale Dżagannath uspokoił go, mówiąc:
– Skryję cię tak dobrze, że nikt cię nie znajdzie, nawet sami mieszkańcy tej wioski!
To podnieciło ciekawość chłopca i zawołał:
– Gdzież to? Pokaż mi zaraz to miejsce!
– Nie mogę cię tam zaprowadzić teraz – odrzekł starzec – bo spostrzegliby sąsiedzi. Musisz zaczekać do nocy!
Myśl o tajemnej kryjówce zachwyciła chłopca. Postanowił zaraz po odejściu ojca użyć jej do zabawy w chowanego i założyć się z innymi, że go nie znajdą. Nie znajdą na pewno i wygra zakład. To myśl doskonała! A co za pyszny figiel! Pomyśleć tylko, że ojciec przeszuka całą wieś i odejdzie z kwitkiem!
W południe zamknął Dżagannath chłopca w swym domu i znikł na pewien czas. Gdy wrócił, zasypał go Nitaj pytaniami.
Gdy się ściemniało, rzekł chłopak: – Dziadku, idźmy teraz!
– Musimy zaczekać nocy! – odrzekł Dżagannath.
Po chwili krzyknął Nitaj: – Dziadku, już noc! Chodźmy!
– Ludzie we wsi nie pokładli się jeszcze spać!
Nitaj czekał, a potem powiedział:
– Już śpią! Dziadku, śpią wszyscy! Chodźmy!
Noc stawała się coraz głębsza, sen kleił powieki Nitaja i musiał czynić wielkie wysiłki, by nie zasnąć. O północy wziął starzec chłopca za rękę i wyszedł z domu. Szli omackiem ciemnymi ulicami. Nie było żywego ducha, a ciszę przerywało jeno czasem naszczekiwanie psa, któremu odpowiadały chórem inne. Czasem też przeleciał ptak nocny zdziwiony krokami ludzkimi o tej niezwykłej porze. Nitaj drżał ze strachu i ściskał kurczowo dłoń starca.
Minęli niejedno pole uprawne i doszli w końcu do bagniska porosłego kępami sitowia, nad brzegiem którego stała stara, opuszczona, na poły zniszczona świątynia. – Ach, to tu? – powiedział Nitaj tonem rozczarowania. Wyobrażał sobie tę kryjówkę całkiem inaczej. Nie było to wcale tajemnicze ani dziwne. Ileż nocy od czasu ucieczki z domu spędził w takich opuszczonych świątyniach? Było to, co prawda, wcale niezłe miejsce do zabawy w chowankę, ale inni chłopcy mogli go tutaj dosyć łatwo znaleźć.
Dżagannath wszedł do świątyni i podniósł jedną z fliz kamiennych podłogi. Zdumiony chłopiec spostrzegł podziemną komnatę, pośrodku której świeciła się lampa. Strach i ciekawość toczyły walkę w jego małym serduszku. Dżagannath zstąpił w dół po drabinie, a Nitaj poszedł za nim.
Gdy się znaleźli na dole, chłopiec, rozejrzawszy się wkoło, zobaczył pod ścianami mnóstwo dzbanów z brązu, na środku zaś leżał dywan do odprawiania modlitw i stały ryneczki z cynobrem, pastą sandałową, kwiaty i inne rzeczy potrzebne do odprawiania pudży. Nitaj, chcąc zaspokoić swą ciekawość, sięgnął do jednego dzbana i wyjął garść rupii i innych złotych monet.
Dżagannath zwrócił się doń i rzekł:
– Powiedziałem ci, Nitaju, że dam ci wszystko, co posiadam. W tych dzbanach mieści się cały mój majątek i oddaję ci go dzisiaj.
Chłopak podskoczył z radości w górę.
– Wszystko moje? I nie odbierzesz mi ani jednej rupii, dziadku?
– Jeślibym to uczynił – rzekł starzec uroczyście – natenczas niechaj trąd okryje ręce moje! Ale stawiam jeden warunek. Oto gdyby kiedyś zjawił się tutaj wnuk mój, Gokul Czandra, albo syn jego, albo wnuk czy prawnuk, wreszcie jakikolwiek jego potomek, to musisz mu oddać wszystko aż do ostatniego pieniążka, rozumiesz?
Chłopak myślał, że starzec zwariował, przeto odparł:
– Dobrze!
– Usiądź na tym dywanie! – rzekł Dżagannath.
– Po co?
– Muszę ci udzielić pudży!
– W jakim celu? – spytał chłopak z przestrachem.
– Taki jest przepis.
Nitaj przysiadł na dywanie, a Dżagannath namaścił mu czoło pastą sandałową, zrobił mu czerwone kółko pomiędzy brwiami, otoczył wieńcem kwiatów jego szyję i zaczął mamrotać formułki czarodziejskie.
Biedny