Przygody Sindbada żeglarza. Bolesław Leśmian
Bezsilny i przerażony czekałem, aż nogi moje pozbędą się dziwnego zdrętwienia. Po chwili – zaklęcie pierzchło, zdrętwienie minęło. Mogłem iść swobodnie. Pobiegłem więc do pałacu i udałem się wprost do komnaty królewskiej. Zastałem Hindbada w objęciach króla Miraża, który ze łzami w oczach dziękował mu za szybki powrót, biorąc oczywiście Hindbada za mnie.
Piruza stała obok i z radością przyglądała się Hindbadowi.
– Drogi Hindbadzie! – mówił król. – Niepokoił mnie bardzo twój długi pobyt na wyspie Degiala. Bałem się, że zginiesz i nigdy cię już nie zobaczę!
– Ja zaś byłam pewna twej mądrości i twego męstwa! – szepnęła dumnie Piruza. – Twierdziłam bez ustanku, że Hindbad zginąć nie może!
– Miałaś słuszność – odpowiedział Hindbad. – Jestem zbyt mężny i zbyt mądry, żebym mógł zginąć w walce nawet z tak potężnym duchem, jak Degial.
Słyszałem tę rozmowę, bo właśnie wpadłem do komnaty i stałem w pobliżu. Zawrzałem gniewem, serce zakołatało mi w piersi, zrobiłem krok naprzód i zawołałem:
– Królu Miłościwy! Czyż nie widzisz swej własnej pomyłki?
Król spojrzał na mnie. Spojrzała jednocześnie Piruza. Zdziwił się król. Zdziwiła się jednocześnie Piruza. Ujrzeli bowiem w komnacie dwóch ludzi tak podobnych do siebie, jak dwie krople wody.
– Co to znaczy? – zawołał król. – Skąd takie podobieństwo? W głowie mi się miesza! Zamiast jednego, widzę na własne oczy dwóch przyszłych moich zięciów, z których wszakże jeden tylko może być prawdziwy!
– A ja widzę dwóch moich przyszłych mężów! – szepnęła zrozpaczona i przerażona Piruza. – Któregoż z nich mam dzisiaj poślubić?
– Mnie! – rzekł Hindbad spokojnie.
– Milcz, podły kłamco! – zawołałem z oburzeniem. – Nie ty, lecz ja jestem narzeczonym Piruzy! Królu Miłościwy, strzeż się tego potwora i nie daj się opętać jego podobieństwem do mnie! Stworzył go umyślnie Degial, aby się zemścić na mnie za to, że go obraziłem na jego własnej wyspie. Jest to twór sztuczny i czarnoksięski, którego Piruza poślubiać nie powinna! Od chwili swych narodzin na krok mnie nie odstępuje, towarzyszy mi wszędzie. Przed samym pałacem zdrętwił mi nogi, abym nie mógł ciebie i Piruzy uprzedzić o tym, co się stało!
Król się zamyślił, potarł dłonią zamyślone czoło i rzekł wreszcie do mnie w zamyśleniu:
– Jak ci na imię?
– Sindbad – odrzekłem.
– A ty, jak się nazywasz? – ciągnął dalej król, zwracając się do Hindbada.
– Hindbad – odparł mój sobowtór.
– O ile pamięć mnie nie myli – mój przyszły zięć nazywał się właśnie Hinbad – zawyrokował król, znowu pocierając czoło.
– O, tak! Hindbad mu było na imię! – potwierdziła radośnie Piruza.
– Królu! Piruzo! – wołałem zrozpaczony. – Zawsze mi było na imię Sindbad, lecz wyście to imię nieustannie przekręcali i koślawili! Przypomnijcie sobie, ile razy was poprawiałem? Ile razy prosiłem, abyście nie nazywali mnie Hindbadem, lecz Sindbadem!
– To prawda, że ja i Piruza mamy zwyczaj przekręcania imion i nazwisk – odpowiedział król. – Nigdy jednak nie pamiętamy, jak zostały przekręcone, i zawsze imię przekręcone uważamy za prawdziwe, a prawdziwe za przekręcone. I tym razem nie odstąpimy od swego zwyczaju. Zdaniem naszym, młodzieniec, na mego zięcia i na męża Piruzy przeznaczony, nazywał się Hindbad.
Hindbad krokiem triumfującym zbliżył się do króla i rzekł, z pogardą wskazując mnie palcem:
– Bardzo mi przykro, Królu Miłościwy, że jestem tak podobny do tego podejrzanego cudzoziemca. Zaręczam ci jednak, że nie łączy nas nic, prócz przypadkowego podobieństwa. Ja bowiem należę do ludzi uczciwych i szlachetnych, ten zaś cudzoziemiec jest nikczemnym złodziejem! Skradł mi amulet, który dostałem na drogę od pięknej Piruzy. Możesz, królu, naocznie przekonać się o prawdzie moich słów, spojrzawszy na szyję tego cudzoziemca, gdyż zawiesił sobie skradziony amulet na szyi, zapominając o tym, iż w ten sposób zdradza jawnie popełnioną kradzież.
Król i Piruza spojrzeli na moją szyję i zawołali z oburzeniem:
– A złodziej! A łotr! A zbrodniarz! A bezczelnik! Nawet nie postarał się o to, aby przed wzrokiem ludzkim ukryć przedmiot skradziony!
– Sprawiedliwości! – jęknąłem. – Jestem niewinny! Nigdy dłonie moje nie pokalały się kradzieżą! Piruzo, droga Piruzo! Czyż nie przypominasz sobie, żeś własnoręcznie zawiesiłaś mi na szyi amulet, aby mnie uchronić od napaści Degiala! Nie uchroniłaś mnie jednak od jego zemsty okropnej! Duch niewidzialny mści się na mnie i zadaje mi męczarnie nie do zniesienia! Piruzo! Do ciebie zwracam się o pomoc, o ratunek! Ty jedna możesz mnie zbawić! Spójrz na mnie uważnie, a samo serce szepnie ci, kim jestem! Serce się nie omyli! Zabije, zatrzepoce w piersi i rozpozna prawdę od kłamstwa, odróżni Sindbada od Hindbada i odsłoni nareszcie twym oczom, kto jest twym przyszłym mężem, a kto – niegodnym ciebie oszustem!
– Spójrz, Piruzo, spójrz! – zowołał król Miraż. – Spójrz na jednego, potem na drugiego, a potem na obydwóch jednocześnie. Rządź się sercem i wskaż mi tego, którego serce twoje wybierze.
Piruza spojrzała najpierw na mnie, potem na Hindbada, potem jednocześnie na nas obydwóch i wreszcie szepnęła nieśmiało:
– Serce mi wskazuje obydwóch i żadnego z nich nie wyróżnia. Obydwaj są zarówno mili, zarówno piękni i zarówno wymowni. A tak są do siebie podobni, że właściwie wszystko mi jedno, który z nich mężem moim zostanie. Ufam bowiem jednemu i drugiemu i żadnego z nich, dotychczas przynajmniej, nie podejrzewam ani o kradzież, ani o oszustwo. Toteż myślę, iż najlepiej zrobię, jeśli to nieporozumienie w inny zgoła sposób rozstrzygnę. Istnieje w moim kraju obyczaj, że narzeczony w dzień ślubu podarek dla swej narzeczonej przynosi. Nie wątpię, iż obydwaj ci młodzieńcy zaopatrzyli się w podarki ślubne, aby mi niespodziankę sprawić. Otóż wybieram na męża tego, który mi podarek piękniejszy i niespodziankę milszą przygotował.
Piruza zamilkła, a ja struchlałem. Wypadki dnia wczorajszego, grzmienia gongów niewidzialnych, rozmowa z Degialem, nagłe narodziny Hindbada – wszystko to razem tak przytłoczyło i rozproszyło moje myśli, że zapomniałem zupełnie o zaopatrzeniu się w podarek ślubny. Zawstydzony, spuściłem oczy i milczałem.
– Gdzie masz swój podarek? – spytał drwiąco Hindbad.
– Nie mam żadnego – szepnąłem głosem złamanym.
Piruza ze wstrętem i oburzeniem odwróciła się do mnie plecami.
Hindbad podbiegł ku niej, wyjął z kieszeni księgę w złotej oprawie i podał, mówiąc:
– Oto jest mój podarek.
Piruza z uśmiechem radości przyjęła księgę złotą, a Hindbad mówił dalej:
– Nie jest to księga zwykła. Przeciwnie – jest to księga niezwykła. Dziwna, najdziwniejsza ze wszystkich ksiąg na świecie. Zapewne ci wiadomo, piękna Piruzo, że z powodu nieustannego brzmienia gongów żadna roślina, żaden zwierz, żaden człowiek nie mógł istnieć na wyspie Degiala. Wszystko tam powoli zamarło. Lecz potężny Degial zamienił w malowidła – oszołomione dźwiękami gongów rośliny, zwierzęta i mieszkańców tej wyspy. Z tych malowideł duch niewidzialny ułożył księgę i przechowywał ją w szczelinie skalnej, jako pamiątkę kwitnącego niegdyś życia i wesela. A wszystko tu żyje i śpiewa i porusza się w tej książce – tylko w zmniejszeniu. Zobaczysz tu zmniejszone drzewa, zmniejszonych ludzi i zmniejszone