Sybirpunk – tom 2. Michał Gołkowski
musiał to ogarnąć. Otwarcie, szczerze, po męsku. Odważnie.
„Olga, dupa, dupadupadupa” – wstukałem wiadomość. „Daniłow mi każe lecieć za granicę dziś wieczorem, będę musiał wyjść w połowie spektaklu. Co robimy?”
Wysłałem. Odczytała niemalże od razu, jak to ona.
„Ja idę do opery. Ty możesz iść ze mną albo spadać na bambus” – odpisała.
Przełknąłem ślinę. Grubo.
„Nie no, idziemy, idziemy. A co robimy z resztą wieczora?”
„Potem porozmawiamy”.
„Ja jebię, Olga, przepraszam. Wypadło w tej chwili. Zjebałem. Przepraszam jak skurwysyn”.
Nie odpisała już nic.
NeoSybirski Teatr Opery i Baletu był naprawdę piękny.
Budynek przycupnął w samym centrum miasta pośród wieżowców, hoteli i wielopiętrowych megalitów siedzib firm, praktycznie niewidoczny, dopóki się przy nim nie stanęło. Natomiast kiedy już zawiesić na nim oko, to bez przesady, ale nie można było oderwać wzroku.
Monumentalna architektura sprzed dobrych stu lat nadal robiła wrażenie. Potężne, solidne kolumny podtrzymywały wiszący wysoko ponad głowami wchodzących tympanon fasady, punktowo oświetlonej neonowymi lampami. Po połaciach obłożonych kamiennymi płytami ścian płynęły laserowo wyświetlone hologramy plakatów, twarzy aktorów, zapowiedzi przyszłych i przypomnień najlepszych przedstawień.
Rzeka zmierzających na wieczorny występ wpływała po schodach, a potem zwalniała, zwężając się przed wielkimi drzwiami z ciemnego drewna, i rozpraszała po holu. Tam, pod imponującymi szklanymi kandelabrami i żyrandolami, kobiety zdejmowały płaszczyki, mężczyźni rozpinali modne ostatnio przezroczyste narzutki, kierując się ku szatniom.
Wszystko było wielkie, jak budowane dla olbrzymów. Szerokie przejścia, masywne kanapy, wysokie sufity. Ogromne, przytłaczające pięknem i mimo że człowiek czuł się przy tym niewspółmiernie mały, to... to w ogóle się czuł, nadal był punktem odniesienia.
Owszem, wszystko robiło wrażenie i kiedy raz się spojrzało, nie można było oderwać od tego wzroku. Było piękne, bez dwóch zdań.
Ale mój wzrok i moja uwaga były przykute na stałe do czegoś zupełnie innego.
Ona była jeszcze piękniejsza.
Kiedy Olga wysiadła z samochodu, światła dosłownie przygasły. Co najmniej kilku mężczyzn, idących zresztą pod rękę ze swoimi kobietami, obróciło się i zaczęło bezczelnie na nią gapić.
– O chuj... – szepnąłem tylko, stojąc na szczycie schodów i patrząc, jak sunie ku mnie.
Szmaragdowozielona suknia otwierała się falami, ciągnąc szlakiem wyznaczanym przez srebrne szpilki, przy każdym kroku błyskające tysiącami kryształków odbijających błękitne podświetlenie wszytych w obrębienie materiału ledów.
Spod czarnego, puchatego futerka, które narzuciła na ramiona, widziałem schodzący niemalże do samego pępka dekolt, w którym lśniły osadzone w srebrze syntokryształy kwarcu.
Lśniła szeroka bransoleta na jej nagim przedramieniu i trzymana w dłoni torebka kopertówka.
Ale najbardziej lśniły jej oczy i jej uśmiech.
– Saszka! – Zjawisko zrównało się ze mną, wspięło na palce i cmoknęło mnie w policzek. – Co tak stoisz, jakbyś kij połknął? Mogłeś do mnie zejść chociaż, rękę podać damie!
– Zawiesiłem się – sapnąłem.
– Ojej! Czyżbym ci się podobała?
Okręciła się na palcach, jednym płynnym ruchem zsunęła z ramion futerko i odrzuciła w tył głowę. Idący za mną po schodach typ potknął się o własne nogi i wywalił jak długi.
– Wyglądasz zaje... to jest, chciałem powiedzieć: czarująco – poprawiłem się.
Podała mi dłoń, ja cmoknąłem ją szarmancko.
– Ty też niczego, niczego... Śliczny ciuch, powiem ci, a obróć się tyłem? Mrau, jaką ty masz fajną bułeczkę z tej dupci!
Chyba się zarumieniłem, bo roześmiała się perliście. Podałem jej ramię, wspólnie ruszyliśmy do środka.
Wnętrze teatru też było piękne i w ogóle, ale ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Do tej pory widywałem ją, owszem, w makijażu wyjściowym, ale to, te oczy, rzęsy, umalowane usta, dobór kolorów...
– Saszka, gapisz się – rzuciła z uśmiechem, nie patrząc na mnie.
– Zgadza się.
Pokręciliśmy się po foyer, kupiłem nam po kieliszku szampana. Przyznaję, że spoglądałem w każde lustro tylko po to, żeby móc zobaczyć ją w całości.
– Poczekaj, ustawmy się – zarządziła. – Ty nieco bokiem, jedna noga na wykroku, o tak... Wyprostuj się, głowa wysoko! Widzisz, od razu lepiej.
Stanęła obok, objęła mnie i wsparła głowę na ramieniu. Wysunęła nogę w bok tak, że rozcięcie otworzyło się aż powyżej uda.
– Jesteś piękna. – Uśmiechnąłem się.
– I nie mam bielizny.
– ...co?
– Chodź, pora już iść, znajdziemy miejsca.
Puściłem ją przodem, próbując zachować spójność myślenia. Zerknąłem na zegarek: okej, pierwszy akt, czy jak to się nazywa, mogłem zostać na spokojnie. A potem... potem będę musiał się zebrać.
Zeszliśmy na dół, android pokazał nam kierunek, przepchnęliśmy się do foteli. Po lewej i prawej, przede mną i za mną było pełno ludzi ubranych tak porządnie, że aż mi się dziwnie zrobiło. Nieswojo tak. W końcu to nie mój świat...
Ale dla niej mógłbym się tego nauczyć.
– Olga, czy ty nie mówiłaś, że zakładasz dziś coś... innego? – nachyliłem się i szepnąłem jej do ucha. Skinęła głową, nadal nie patrząc na mnie, a ja po raz kolejny zachwyciłem się profilem jej noska.
– Mhm. Ale zdecydowałam, że tamto wzbogacę o kilka innych fajnych dodatków z tej samej linii. Podobało ci się przecież?
– Jasne!
– No więc kupiłam cały zestaw, ale zostawiłam go na drugą część wieczoru.
Uśmiech spłynął mi z twarzy.
– Olʹg, ja przecież...
– Ćśś, zaczyna się.
Holokurtyna straciła wyrazistość i rozwiała się, światła przygasły, ludzie zaczęli bić brawo. Poprawiłem się w fotelu, splotłem dłonie na brzuchu.
To powinno być naprawdę interesujące, ubogacające duchowo doświadczenie.
Po kwadransie poczułem, że przysypiam.
Nie to, że było to nudne. Bynajmniej. Na scenę wychodzili poprzebierani aktorzy, zmieniały się dekoracje, było nawet trochę efektów specjalnych, no ale... Ale wszystko było śpiewane! I to głosami takimi, że nijak nie można było odróżnić nie tylko słów, ale nawet języka.
Może powinienem przeczytać załączone do biletów materiały? – mignęła mi myśl.