Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
atamanów, sejmy i przewaga „towarzystwa”. Chmielnicki brał w ręce nieograniczoną władzę. Oto przed chwilą z obawy, aby głos jego nie został nie wysłuchany przez burzliwe „towarzystwo”, musiał jeńca podstępem bronić i podstępem gubić niechętnych; teraz był panem życia i śmierci wszystkich. Tak zawsze bywało. Przed i po wyprawie, choćby hetman już był obrany, tłum narzucał jeszcze atamanom i koszowemu1000 swoją wolę, której niebezpiecznie było się opierać. Ale gdy tylko wyprawa została otrąbioną, „towarzystwo” stawało się wojskiem podległym wojskowej dyscyplinie, kurzeniowi oficerami, a hetman wodzem-dyktatorem.
Dlatego też usłyszawszy rozkazy Chmielnickiego atamanowie wypadli natychmiast do swoich kurzeniów. Narada była skończona.
Po chwili huk dział z bramy prowadzącej z Hassan-Basza do siczowego majdanu zatrząsł ścianami izby i rozległ się posępnym echem po całym Czertomeliku, zwiastując wojnę.
Rozpoczynał on także epokę w dziejach dwóch narodów, ale o tym nie wiedzieli ni pijani siczowcy, ni sam hetman zaporoski.
Rozdział XII
Chmielnicki ze Skrzetuskim poszli na nocleg do koszowego1001, a z nimi i Tuhaj-bej, któremu za późno było wracać na Bazawłuk1002. Dziki bej traktował namiestnika jako jeńca, który miał być za wysoką cenę wykupiony, zatem nie jak niewolnika i z respektem większym nawet może niż Kozaków, bo go w swoim czasie jako książęcego posła na dworze chanowym widywał. Co widząc, koszowy zaprosił go do swej chaty i również zmienił z nim postępowanie. Stary ataman był to człowiek duszą i ciałem oddany Chmielnickiemu, który go zawojował i owładnął; owóż zauważył, że Chmielnickiemu chodziło widocznie podczas narad o ocalenie jeńca. Ale zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zaledwie zasiedli w chacie, Chmielnicki zwrócił się do Tuhaj-beja.
– Tuhaj-beju! – rzekł – ile myślisz wziąć wykupna za tego jeńca?
Tuhaj-bej popatrzył na Skrzetuskiego i rzekł:
– Tyś mówił, że to znaczny człowiek, a ja wiem, że to poseł strasznego kniazia, a straszny kniaź kocha swoich. Bismillach1003! Jeden zapłaci i drugi zapłaci – razem…
Tu Tuhaj-bej zamyślił się:
– Dwa tysiące talerów.
Chmielnicki na to:
– Dam ci dwa tysiące talerów.
Tatar milczał przez chwilę. Jego skośne oczy zdawały się na wkroś przenikać Chmielnickiego.
– Ty dasz trzy – rzekł.
– Dlaczego mam dać trzy, gdyś sam dwu żądał?
– Bo jeśli go chcesz mieć, to tobie na tym zależy, a jeśli ci zależy, to dasz trzy.
– On mnie życie ocalił.
– Ałła! To warte tysiąc więcej.
Tu Skrzetuski wtrącił się do targu.
– Tuhaj-beju – rzekł z gniewem. – Z książęcego skarbca nie mogę ci nic obiecywać, ale choćbym miał fortunę własną poszarpać, to sam dam trzy. Mam też blisko tyle u księcia na prowizji i wioskę dobrą, co starczy. A temu hetmanowi nie chcę wolności i zdrowia zawdzięczać.
– A skąd ty wiesz, co ja z tobą uczynię? – rzekł Chmielnicki.
A potem zwróciwszy się do Tuhaj-beja mówił:
– Wojna się rozpocznie. Poślesz do kniazia, ale nim poseł wróci, dużo wody w Dnieprze upłynie, a ja ci jutro na Bazawłuk odwiozę sam pieniądze.
– Daj cztery, to i nie będę z Lachem gadał – odparł niecierpliwie Tuhaj-bej.
– Dam cztery, na twoje słowo.
– Mości hetmanie – rzekł koszowy – chcesz, to ci zaraz wyliczę. Mam tu pod ścianą może i więcej.
– Jutro powieziesz na Bazawłuk – rzekł Chmielnicki.
Tuhaj-bej przeciągnął się i ziewnął.
– Spać mi się chce – rzekł. – Jutro też przede dniem na Bazawłuk muszę ruszyć. Gdzie mam spać?
Koszowy ukazał mu pęk skór owczych pod ścianą.
Tatar rzucił się na posłanie. Po niejakim czasie począł chrapać jak koń.
Chmielnicki przeszedł się kilkakrotnie po wąskiej izbie i rzekł:
– Sen ucieka mnie od powiek. Nie usnę. Daj się czego napić, mości koszowy.
– Gorzałki czy wina?
– Gorzałki. Nie usnę.
– Na niebie już Kurki – rzekł koszowy.
– Późno! Idź i ty spać, stary druhu. Napij się i idź.
– Na sławę i szczęście!
– Na szczęście!
Koszowy obtarł gębę rękawem, następnie podał rękę Chmielnickiemu i odszedłszy w drugi koniec izby, zakopał się niemal w owcze skóry, krew bowiem miał już przez wiek ostudzoną.
Wkrótce chrapanie jego zawtórowało chrapaniu Tuhaj-beja.
Chmielnicki siedział za stołem pogrążony w milczeniu.
Nagle rozbudził się, spojrzał na Skrzetuskiego i rzekł:
– Mości namiestniku, jesteś wolny.
– Wdzięczenem ci, mości hetmanie zaporoski, luboć nie ukrywam, że wolałbym komu innemu za wolność dziękować.
– Tedy nie dziękuj. Ocaliłeś mi życie, jam ci też dobrem odpłacił, teraz kwita. A i to ci muszę jeszcze powiedzieć, iż cię zaraz nie puszczę, chyba mi słowo rycerskie dasz, iż wróciwszy, nie powiesz ni słowa ani o naszej gotowości, ani o siłach, ani o niczym, coś tu w Siczy1004 widział.
– Widzę jedno to, żeś mi niepotrzebnie fructum1005 wolności dał posmakować, bo ci takiego słowa nie dam, gdyż dając je, tak bym właśnie postąpił jako ci, którzy do nieprzyjaciela przechodzą.
– Gardło moje i zdrowie całego wojska zaporoskiego w tym, aby się na nas hetman wielki1006 ze wszystkimi siłami nie ruszył, czego by nie omieszkał, gdybyś go o potędze naszej powiadomił, nie dziw się więc, że jeśli słowa nie chcesz dać, to cię nie puszczę, póki o siebie bezpiecznym nie będę. Wiem, na com się porwał; wiem, jako straszna jest siła przeciw mnie: obaj hetmani1007, twój straszny kniaź, któren sam za całe wojsko stanie, a Zasławscy, a Koniecpolscy1008, a wszystkie owe królewięta, które na szyi kozackiej nogę trzymają! Zaprawdę, niemałom ja musiał napracować się i listów rozpisać, nim zdołałem ich czujność uśpić – toć nie mogę teraz dozwolić, byś ją rozbudził. Gdy i czerń, i Kozacy grodowi, i wszyscy uciśnieni w wierze i wolności tak się po mojej opowiedzą stronie, jako wojsko zaporoskie i miłościwy chan krymski, tuszę, że nieprzyjaciołom sprostam, bo i moja siła znaczną będzie, ale najwięcej ufam Bogu, któren widział krzywdy, a patrzył na niewinność moją.
Tu Chmielnicki wychylił szklankę wódki i zaczął chodzić niespokojnie koło stołu, pan Skrzetuski zaś zmierzył go oczyma i rzekł z mocą:
– Nie bluźnijże, hetmanie zaporoski,
1000
1001
1002
1003
1004
1005
1006
1007
1008