Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич

Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
i poobwiązywane szmatami głowy niektórych świadczyły, iż pędzą wprost z bitwy.

      – Ludy! kto w Boha wiryt, spasajtes! Lachy bijut naszych1190! – krzyknęli wniebogłosy.

      Podniósł się wrzask i zamieszanie. Tłum rozkołysał się jak fala targnięta wichrem. Nagle dziki popłoch opanował wszystkich. Rzucono się do ucieczki, ale że ulice były zatłoczone wozami, a jedna część rynku w ogniu, więc nie było gdzie uciekać.

      Czerń poczęła się tłoczyć, krzyczeć, bić, dusić i wyć o miłosierdzie, choć nieprzyjaciel był jeszcze daleko.

      Namiestnik zasłyszawszy, co się dzieje, mało nie oszalał z radości, począł biegać po izbie jak obłąkany, rękami bić się w piersi z całej siły i wołać:

      – Wiedziałem, że tak się stanie! wiedziałem! jakom żyw! To z hetmany1191 sprawa! to z całą Rzecząpospolitą! Godzina kary nadeszła! Co to?

      Znów rozległ się tętent i tym razem do kilkuset jeźdźców, samych Tatarów, pojawiło się na rynku. Uciekali widocznie na ślepo. Tłum zastępował im drogę, oni rzucili się w tłum, tratowali go, bili, rozpędzali, siekli, prąc końmi ku gościńcowi wiodącemu do Czerkas1192.

      – Uciekają jak wicher! – zawołał Zachar.

      Ledwo wymówił, przeleciał drugi oddział, za nim trzeci. Zdawało się, że ucieczka jest powszechną. Straże przy domach poczęły kręcić się i również okazywać chęć ucieczki. Zachar wypadł przed ganek.

      – Stać! – krzyknął na swych mirhorodców1193.

      Dym, gorąco, zamieszanie, tętent koni, głosy trwogi, wycie tłumów oświeconych pożarem, wszystko to zlało się w jeden piekielny obraz, na który namiestnik z okna spoglądał.

      – Co tam za pogrom być musi! co tam za pogrom! – wołał do Zachara nie zważając, iż ten radości jego nie mógł podzielać.

      Tymczasem znów oddział uciekających przemknął się jak błyskawica.

      Huk dział wstrząsał posadami domów korsuńskich1194.

      Nagle jakiś głos przeraźliwy tuż pod domem począł krzyczeć:

      – Ratujcie się! Chmiel zabit! Krzeczowski zabit! Tuhaj-bej zabit!

      Na rynku nastał prawdziwy koniec świata.

      Ludzie w obłąkaniu rzucali się w płomienie. Namiestnik padł na kolana i ręce wzniósł do góry.

      – Boże wszechmocny! Boże wielki i sprawiedliwy – chwała Tobie na wysokościach!

      Zachar przerwał mu modlitwę wpadłszy z przedsieni do izby.

      – A bywaj no, detyno! – zawołał zdyszany – wyjdź i obiecnij łaskę mirhorodcom, bo chcą uchodzić, a jak ujdą, czerń tu wpadnie!

      Skrzetuski wyszedł na ganek. Mirhorodcy kręcili się niespokojnie przed domem okazując niekłamaną ochotę opuścić stanowisko i pierzchnąć gościńcem wiodącym do Czerkas. Strach opanował wszystkich w mieście. Raz w raz nowe oddziały rozbitków nadlatywały jakby na skrzydłach od strony Krutej Bałki. Uciekali chłopi, Tatarzy, Kozacy grodowi i zaporoscy w największym pomieszaniu. A jednak główne siły Chmielnickiego musiały jeszcze dawać opór, bitwa nie musiała być jeszcze zupełnie rozstrzygniętą, gdyż działa grały ze zdwojoną siłą.

      Skrzetuski zwrócił się ku mirhorodcom.

      – Za to, iżeście strzegli wiernie osoby mojej – rzekł wyniośle – nie potrzebujecie ucieczką się ratować, gdyż obiecuję wam instancję i łaskę u hetmana.

      Mirhorodcy co do jednego odkryli głowy, a on ujął się pod boki i spoglądał dumnie na nich i na rynek, który pustoszał coraz bardziej. Co za zmiana losu! Oto pan Skrzetuski, niedawno jeniec wleczony za kozackim taborem, stał teraz między zuchwałym kozactwem jako pan między poddaństwem, jako szlachcic między gminem, jako husarz z pancernego znaku między obozowymi ciury. On – jeniec – łaskę teraz obiecywał – i głowy odkrywały się na jego widok, a pokorne głosy wołały tym posępnym, przeciągłym, oznaczającym przestrach i poddanie się tonem:

      – Pomyłujte, pane!

      – Jakom powiedział, tak się stanie! – rzekł namiestnik.

      Jakoż istotnie pewien był swej instancji u hetmana, któremu był znajomy, bo nieraz do niego listy od księcia Jeremiego woził i względy jego umiał pozyskać. Stał tedy trzymając się pod boki i radość biła mu z oblicza oświeconego blaskiem pożaru.

      „Ot, wojna skończona! ot, fala u progu rozbita! – myślał. – Pan Czarniecki miał słuszność: niepożytą jest siła Rzeczypospolitej, niezachwianą jej potęga.”

      A gdy tak myślał, duma rozsadzała mu piersi; nie niska duma płynąca ze spodziewanego nasycenia zemsty, z upokorzenia wroga ani z odzyskania wolności, której za chwilę już się spodziewał, ani z tego, że czapkowano przed nim teraz, ale czuł się dumnym, że jest synem tej Rzeczypospolitej zwycięskiej, przepotężnej, o której bramy wszelka złość, wszelki zamach, wszelkie ciosy tak rozbijają się i kruszą, jako mocy piekielne o bramy nieba. Czuł się dumnym jako szlachcic-patriota, że w zwątpieniu został pokrzepion, a w wierze nie zawiedzion. Zemsty już nie pragnął.

      „Pogromiła jak królowa, wybaczy jak matka” – myślał.

      Tymczasem huk dział zmienił się w grzmot nieustający.

      Kopyta końskie zaszczekały znów po pustych ulicach. Na rynek wleciał jak piorun, na nie osiodłanym koniu Kozak bez czapki, w jednej koszuli, z twarzą rozciętą mieczem i buchającą krwią. Wleciał, konia osadził, ręce rozkrzyżował i chwytając oddech otwartymi usty krzyczeć począł:

      – Chmiel bije Lachiw1195! Pobyty1196 jasno welmożny pany, hetmany i pułkownyki, łycari1197 i kawalery!

      To rzekłszy zachwiał się i na ziemię runął. Mirhorodcy skoczyli mu na pomoc.

      Płomień i bladość przeleciały przez oblicze pana Skrzetuskiego.

      – Co on mówi? – rzekł gorączkowo do Zachara. – Co się stało? Nie może to być. Na Boga żywego! nie może to być!

      Cisza! Tylko płomienie syczą na przeciwległej stronie rynku, trzaskają snopy iskier, a czasem przepalone domostwo runie z łoskotem.

      Aż oto nowi jacyś gońce1198 lecą.

      – Pobyty Lachy! pobyty!

      Za nimi ciągnie oddział Tatarów – idą z wolna, bo otaczają pieszych, widocznie jeńców.

      Pan Skrzetuski oczom nie wierzy. Poznaje doskonale na jeńcach barwę hetmańskiej husarii – więc w ręce plaszcze i jakimś dziwnym, nieswoim głosem powtarza uporczywie:

      – Nie może być! nie może być!

      Huk armat słychać jeszcze. Bitwa nie skończona. Przez wszystkie nie popalone ulice napływają jednak tłumy Zaporożców i Tatarów. Twarze ich czarne, piersi dyszą ciężko – ale wracają jakby upojeni, śpiewają pieśni!

      Tak wracają żołnierze po zwycięstwie.

      Namiestnik pobladł jak trup.

      – Nie może być – powtarzał coraz chrapliwiej – nie może być… Rzeczpospolita…

      Nowy


Скачать книгу

<p>1190</p>

Ludy! kto w Boha wiryt, spasajtes! Lachy bijut naszych (ukr.) – Ludzie! kto w Boga wierzy, niech się ratuje! Polacy biją naszych. [przypis redakcyjny]

<p>1191</p>

z hetmany – dziś popr. forma N. lm: z hetmanami. [przypis redakcyjny]

<p>1192</p>

Czerkasy – miasto na prawym brzegu środkowego Dniepru, położone ok. 200 km na płd. wschód od Kijowa. [przypis redakcyjny]

<p>1193</p>

mirhorodcy – Kozacy, służący w mirhorodzkim kurzeniu. [przypis redakcyjny]

<p>1194</p>

Korsuń (dziś ukr.: Korsuń-Szewczenkiwskij) – miasto na środkowej Ukrainie nad rzeką Roś, w średniowieczu zamek władców kijowskich, w XVII w. rezydencja Wiśniowieckich; w bitwie pod Korsuniem (1648) Kozacy Chmielnickiego wraz z Tatarami zwyciężyli wojska polskie. [przypis redakcyjny]

<p>1195</p>

Lachiw (daw. ukr.) – Polaków. [przypis redakcyjny]

<p>1196</p>

pobyty (ukr.) – pobici. [przypis redakcyjny]

<p>1197</p>

łycari (ukr.) – rycerze. [przypis redakcyjny]

<p>1198</p>

gońce – dziś popr. forma M. lm: gońcy. [przypis redakcyjny]