Macocha, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
panu hetmanowi. Podobały się i zastanowiły tak dalece, iż oprzeć się nie mógł chęci dowiedzenia się, ktoby był ten nieznajomy a tak dystyngowany młodzieniec.
Saint-Alon chciał się zaraz pójść sam dowiedzieć, lecz hetman stosowniejszem znajdował wyprawić kawalera Georges’a ku niemu, zalecając mu wielką delikatność, gdyż z powierzchowności wnosił, iż podróżny nie był pospolitym człowiekiem, a nawet mógł być cudzoziemcem. U nas cześć dla obcych i gościnność dla nich była zawsze aż do przesady posuwanym obowiązkiem, za co zapewne ci sami cudzoziemcy u siebie w domu nieraz traktowali nas później lekceważeniem i pogardą. Kawaler Georges, wychowany częścią w Paryżu, częścią w kraju, chłopak miły, uprzejmy, grzeczny, najpiękniejszej maniery w świecie, a dość na jego pochwałę przypomnieć, że do pana hetmana podobny, zbliżył się niby od niechcenia do podróżnego, pozdrowił go i grzeczny ukłon w zamian otrzymał. Na nieszczęście nie dosyć dobrze mówił po polsku, do rozmowy więc w tym języku nie był zbyt skłonnym.
– Cóż to za ładnego ma pan konia! rzekł obchodząc go Georges.
– Ładnego! to nic, ale jak dobrego i poczciwego! harmonijnym miłym głosem odpowiedział młody podróżny.
– Z daleka pan jedzie? podchwycił wychowaniec hetmana.
– Ja? – a, tak – o! z daleka… rumieniąc się i poprawiając coś około konia, odpowiedział podróżny, dosyć z daleka.
– Tak sam jeden?
– Chłopak mi… zachorował w drodze i pozostał, co mnie w niemały wprawia ambaras… rzekł podróżny spoglądając nieśmiało na pytającego.
Chevalier Georges spojrzał też ciekawie na niego i zdziwił się sam sobie, że twarzyczka nieznajomego dziwne na nim robiła ważenie… Rzucił okiem badawczem i zdumiał się niezmiernie, postrzegłszy rękę, z której tylko co zrzucił rękawiczkę wędrowiec, nadzwyczaj białą i dziwnie kształtną. Nóżka też w buciku wyglądała cudownie.
– Coś tak szlachetnego jest w tym chłopaku! rzekł sam do siebie Georges, taki wdzięk! Jakiż on ładny mój Boże! jaki ładny!
Z podbudzoną ciekawością i szczerze zajęty tem zjawiskiem, zwrócił się ku niemu Georges.
– Jest to z mej strony niedyskrecją, rzekł, że badam tak natrętnie; lecz… czy droga daleka? a jeśli służący jego chory i sam jeden masz ruszać dalej, czybyśmy mu pomocą być nie mogli?
Chłopiec zarumienił się mocno.
– O! bardzo dziękuję! odpowiedział cicho i nieśmiało: jestem w istocie w położeniu niezwyczajnem i nadzwyczaj drażliwem… lecz nieśmiałbym niczyjej pomocy prosić… właśnie z powodu, że nawet istotnego mojego nazwiska wyjawić nie mogę.
Na te słowa dosłyszane nadsunął się sam hetman, mocno zaintrygowany i uradowany razem romansową przygodą, po raz pierwszy w dzikim tym kraju przytrafiającą mu się. Poetyczna jego wyobraźnia uderzona była i twarzą i postawą i ostatniemi słowy młodego chłopaka. Bał się, żeby mu nie uciekł, żeby Emilopola nie pominął!
Żywo więc zbliżył się pan hetman, uchylając nieco kapelusza przed stojącym ciągle przy koniu chłopcem.
– Muszę się panu zaprezentować sam, odezwał się; jestem dziedzicem tego kawałeczka kraju, stoisz pan na mojej ziemi… Słyszę, żeś zakłopotany, widzę z twarzy i postawy, że należysz do dystyngowanej rodziny… kładnę na waćpana areszt… nie puszczę go dalej, prosząc najusilniej, ażebyś przyjął u mnie gościnę, wypoczynek, a jeśli w czem mogę być mu użytecznym…
Jestem hetman…..
Chłopak jak wiśnia zarumieniony ukłonił się bardzo grzecznie, i zbliżył do pana hetmana z uszanowaniem.
– Nie umiem wyrazić, rzekł, jak mnie pańska dobroć porusza… lecz byłoby nadużyciem…
– Mój kawalerze, kiedy ja was proszę i obliguję… Widzę, że znajdujesz się w jakimś wypadku…
– W istocie, podchwycił w ciągłych rumieńcach, nieznajomy; wyznam panu hetmanowi, że uciekam, uciekam zmuszony…
Lica hetmana rozjaśniły się z radości.
– Nie pytam! nie badam! przerwał, nie chcę wiedzieć co niemiłemby mu było wyznawać, ale usilnie pana proszę… spocząć u mnie…
– Kawalerze Georges! dodał, prezentuję panu mego wychowańca… Jesteście prawie jednego wieku, on będzie dlań przewodnikiem i wyręczy gospodarza… Kawalerze Georges, weźże tak szczęśliwie schwytanego pana.
– Nazywam się Wawrek Dobek Borowiecki, odezwał się nieznajomy żywo.
– Non de guerre, szepnął z uśmiechem hetman: cella suffit. Kawaler Georges weźmie pana z sobą i postara się o wygodne umieszczenie go…
– Pan hetman daruje, przerwał Dobek, ale służący mój z pakunkiem pozostał, nie mam się nawet w co przebrać, aby się przedstawić panu jakby przystało…
– O! panowie jesteście jednego wzrostu prawie z Georges'em, garderoba jego na usługi… a ma świeżo z Paryża sprowadzone i nietknięte suknie…
Wawrek się kłaniał… hetman uśmiechał się patrząc mu w oczy.
– Prawdziwie! zawołał, w naszym kraju po raz pierwszy w życiu spotykam się z tak zajmującą, zagadkową przygodą! Proszę, bardzo proszę dom mój uważać za własny…
Wawrek kłaniał się ciągle…
– Ja tu, dodał hetman, obejrzę moją fabrykę; jeśli łaska, proszę z Georges’em zaraz do pałacu, ażebyś pan mógł odpocząć po podróży… Będę miał przyjemność przywitać go u wieczerzy…
I niezmiernie uradowany a przejęty pan hetman, poszedł w towarzystwie swego Saint-Alona na zwykłe oględziny Castel-bianco… oglądając się jeszcze za Dobkiem, który skoczył lekko na siodło i razem ze swym towarzyszem udał się z wolna drogą ku pałacowi.
Chevalier Georges nie mógł się wydziwić wdzięcznym i łatwym ruchom pana Dobka, który siedział na koniu i kierował nim tak zręcznie, jakby to było jego rzemiosłem. Prawda, że siwy rumak łagodny był, dobry i zdawał się też pięknością swą dobrany do jeźdźca. Nie potrzeba było nim kierować, zgadywał myśli, a choć zmęczony, szedł z dziwną fantazją, którą konie dobrej krwi dochowują do ostatniego tchu… Chevalier Georges zawiązał rozmowę z panem Dobkiem, nie mogąc sam zrozumieć, jak na nim z natury dosyć dumnym i do stosunków niełatwym, tak korzystne ktoś od razu mógł uczynić wrażenie. Oczy, uśmiech, głos tego nieznajomego czarowały go…
– Nie czyń pan w Emilopolu żadnej niepotrzebnej ceremonji, rzekł po chwili rozmowy Georges. Hetman lubi gości, młodzieżą się zajmuje po ojcowsku, dom zawsze pełny daleko mniej mu od pana miłych osób, przynosisz nam z sobą upragnioną rozrywkę, bośmy się nieco monotonią wiejską nudzili, jesteś więc le bienvenu, i możesz siedzieć tu ile się mu podoba… Idzie tylko o to, by służący wyzdrowiawszy wiedział gdzie go szukać…
Dobek się zmieszał.
– A! na to, zawołał, już ja będę szukał rady…
Mówiąc tak zajechali przed ganek, i na znak dany przez Georges’a nadbiegła służba, aby konie od przybyłych odebrać… Zniesiono mały tłomoczek gościa do jego mieszkania, które było wyznaczone w pałacu, w antresolu bardzo przyjemnie urządzonym…
Georges po kilku zapytaniach co do ubioru, oświadczył, iż mu do wyboru przyszle cały garnitur, aby mógł na pokoje wyjść, gdy wypocznie…
Hetman miał tego dnia grać sam na flecie i koncert rozpoczynał się za półtorej godziny.
II
Nim