Klechdy sezamowe. Bolesław Leśmian

Klechdy sezamowe - Bolesław Leśmian


Скачать книгу
zawołał zrozpaczony Ali-Baba. – Czyż nie masz nic lepszego do roboty? Przecież może kto wejść do naszej chaty i zastać cię przy liczeniu dukatów! Na domiar złego nie znasz rachunku i umiesz liczyć tylko do stu!

      Zobeida załamała dłonie i rzekła:

      – Jestem nieszczęśliwa! Zapomniałam, że umiem liczyć tylko do stu, więc nie mogę nawet policzyć wszystkich dukatów, które do mnie należą!… Ale wiem, co zrobię! Jest właśnie wieczór, a wieczorem wolno mi wejść do pałacu Kassima. Pójdę do pałacu i pożyczę od Aminy garnca do mierzenia zboża. Garncem potrafię zmierzyć ilość dukatów. Będzie to dla mnie radość nie lada, gdy się dowiem, ile garnców złota mam w swojej chałupie!

      I Zobeida pobiegła do pałacu.

      Kassima w domu nie było, bo wyszedł na miasto, żeby sobie kupić nowego konia, nową fajkę i nową lunetę, gdyż Kassim lubił z krużganku swego pałacu patrzyć przez lunetę na miasto.

      Zobeida zastała tylko Aminę.

      – Amino! – rzekła – mąż mój przyniósł dzisiaj do chałupy dwa worki zboża, ale nie mam garnca, aby zmierzyć ilość zboża. Pożycz mi swego garnca, a będę ci za to bardzo wdzięczna.

      Amina podejrzliwie spojrzała na Zobeidę i odparła:

      – To dziwna10, że tak późnym wieczorem przychodzisz po garniec. Czyś nie mogła do jutra rana zaczekać?

      – Nie mogłam – odrzekła Zobeida.

      – Śpieszno ci widać i pilno? – spytała znowu Amina.

      – Śpieszno mi i pilno – odpowiedziała Zobeida.

      – Niecierpliwisz się i cała płoniesz na twarzy – zauważyła Amina.

      – Niecierpliwię się i cała płonę na twarzy – powtórzyła Zobeida.

      – Dlaczego? – spytała znowu Amina.

      – Dlatego, że mi śpieszno – odrzekła Zobeida.

      – A dlaczego ci śpieszno? – pytała dalej Amina.

      – Dlatego, że mi pilno – odpowiedziała Zobeida.

      Amina uśmiechnęła się podejrzliwie i rzekła:

      – Zaczekaj tu chwilę w pokoju, zaraz ci sama garniec przyniosę.

      Amina poszła sama do kuchni po garniec. Zdjęła garniec z półki i posmarowała spód smołą. Smarując zaś spód smołą, mówiła:

      „Cokolwiek w tym garncu dziś ma być i będzie,

      Niech zaraz od spodu na smole osiędzie”.

      Po czym wróciła do pokoju i oddała garniec Zobeidzie.

      Zobeida pochwyciła radośnie garniec i rzekła:

      – Dziękuję ci, Amino, za pożyczenie garnca! Jak tylko zboże swoje odmierzę, natychmiast ci garniec odniosę.

      – Odnieś mi dziś jeszcze, bo mi jest potrzebny – odparła Amina.

      Zobeida wróciła do chałupy i poczęła garncem dukaty z worów wygarniać. Co wygarnęła z wora, to wysypała na podłogę. Wysypując zaś, liczyła: „jeden garniec – drugi garniec – trzeci garniec”. – I naliczyła Zobeida garnców ani mało, ani wiele, jeno tyle, ile właśnie było.

      Worki już były puste, a cały stos dukatów leżał na ziemi. Zobeida, zmęczona swoją robotą, postawiła garniec na stosie dukatów. Wówczas jeden dukat przylgnął do smoły od spodu.

      – Wróć do pałacu – rzekł Ali-Baba – i oddaj Aminie garniec, boś dziś jeszcze oddać przyrzekła, a ja tymczasem dwa doły w naszym ogrodzie wykopię i worki z dukatami w tych dołach pochowam.

      Pobiegła Zobeida znowu do pałacu, oddała Aminie garniec i wróciła do chałupy. Ali-Baba tymczasem zdążył worki z dukatami w ogrodzie ukryć.

*

      Amina, otrzymawszy garniec z powrotem, natychmiast spodem go do góry odwróciła i aż krzyknęła z podziwu! Na czarnej smole złocił się i połyskiwał okrągły wspaniały dukat. Właśnie w tej chwili Kassim wrócił do domu z nowym koniem, z nową fajką i z nową lunetą. Konia zostawił na podwórzu, a sam wszedł do pałacu, trzymając w jednej ręce fajkę, w drugiej – lunetę. Amina pokazała mu garniec z dukatem, przylepionym do smoły i zawołała:

      – Twój brat Ali-Baba udaje tylko nędzarza, a w rzeczy samej jest daleko bogatszy od nas! Ty swoje dukaty tylko liczysz, a on swoje dukaty mierzy na garnce!

      Słysząc to, Kassim zbladł ze zdumienia, poczerwieniał ze złości i pozieleniał z zazdrości. Zadrgał mu podbródek, zachwiały się pod nim nogi i zatrzęsły mu się ręce. Nowa fajka i nowa luneta wypadły mu z rąk na ziemię. Zgrzytnął zębami i zawołał:

      – Jak śmie nędzarz Ali-Baba być bogatszym ode mnie? Pójdę natychmiast do niego i zmuszę go, aby się przyznał, skąd ma owe dukaty.

      I Kassim pobiegł do białej chałupy swego brata.

      Zdziwił się Ali-Baba, ujrzawszy Kassima, wchodzącego do chałupy. Zobeida wyszła przed chwilą do ogrodu, więc Kassim mógł sam na sam z Ali-Babą się rozmówić. Tupnął od razu nogą o ziemię i zawołał:

      – Gdzieś ukrył swoje dukaty?

      Ali-Baba odpowiedział:

      – Nie mam żadnych dukatów.

      – Wiem, że masz! – odparł Kassim. – Żona moja posmarowała spód garnca smołą i jeden dukat przylgnął do smoły. Masz tyle dukatów, że je na garnce mierzysz.

      – Żona twoja jest mądra, a moja – głupia! – odpowiedział Ali-Baba. – Widać i ja jestem głupszy od ciebie, bom nie potrafił11 tajemnicy zachować. Trudna rada! Muszę ci wyznać, że mam dukaty i że mierzę je na garnce.

      – To za mało! – wołał dalej Kassim. – Musisz jeszcze wyznać, skąd masz dukaty.

      – Znikąd – odrzekł Ali-Baba.

      – Jak to: znikąd? – spytał Kassim.

      – Jeśli ci się nie podoba słowo: znikąd, to w takim razie powiem, że mam dukaty skądciś – rzekł Ali-Baba.

      – Nie baw się w głupie słówka, lecz mów wyraźnie! – wrzasnął Kassim.

      – Otóż mówię ci wyraźnie, że nie wyznam, skąd mam dukaty – odpowiedział Ali-Baba.

      Wówczas Kassim, rozgniewany, krzyknął:

      – Jeśli mi natychmiast nie wyznasz wszystkiego, to zaskarżę cię do sądu! Sąd dukaty odbierze, a ciebie, jako złodzieja, wtrąci do więzienia!

      Przestraszyły te groźby Ali-Babę i wyznał wszystko przed Kassimem. Opowiedział mu nie tylko o czterdziestu zbójcach i o skarbach, ukrytych w Sezamie, ale nawet nauczył go zaklętego czterowiersza, pod którego wpływem skała czarodziejska otwierała na oścież swoją bramę. Kassim kilka razy z rzędu kazał Ali-Babie ów czterowiersz zaklęty powtarzać, ażeby go dobrze zapamiętać; po czym, nie pożegnawszy się nawet z Ali-Babą, wybiegł z chałupy i wrócił do swego pałacu.

      Ali-Baba po wyjściu Kassima wychylił głowę przez okno do ogrodu i zawołał:

      – Zobeido, Zobeido!

      Zobeida na wołanie męża podeszła do okna i spytała:

      – Czemu tak głośno wykrzykujesz moje imię?

      Ali-Baba chwycił się oburącz za głowę i znowu zawołał:

      – Kobieto!


Скачать книгу

<p>10</p>

to dziwna (daw.) – to dziwne. [przypis edytorski]

<p>11</p>

bom nie potrafił – dziś: bo nie potrafiłem. [przypis edytorski]