Dawid Copperfield. Чарльз Диккенс
to wepchnęła mnie w kąt, obok siebie, i zastawiła niby więźnia krzesłem. Pozostałem tak aż do końca sceny, z kąta i spoza krzesła przypatrując się wejściu pana i panny Murdstone.
– Och! – ozwała się ciotka moja. – Nie wiedziałam, kogo gromię, lecz nikt nie ma prawa tratować mojej murawy i nikt nie może stanowić w tym względzie wyjątku.
– Jest to prawo nieco niedogodne dla przybyszów – zauważyła panna Murdstone.
– Czyżby? – odrzekła ciotka.
Pan Murdstone, zapobiegając zapewne nowej utarczce, odezwał się:
– Panno Trotwood.
– Przepraszam pana – zauważyła, zwracając nań bystre spojrzenie. – Mam przed sobą pana Murdstone, męża wdowy po moim siostrzeńcu Dawidzie Copperfield z Wroniego Boru koło Blunderstone? Dlaczego mianowicie Wroni Bór, tego nie rozumiałam nigdy.
– Jestem nim – odparł pan Murdstone.
– W takim razie, wybaczy mi pan, lecz powiem otwarcie, że lepiej byś zrobił pozostawiając to biedne dziecię samej sobie.
– Tak dalece podzielam to zdanie – wtrąciła panna Murdstone – że uważam naszą nieodżałowaną Klarę pod każdym względem za prawdziwe dziecko…
– Wielka to pociecha dla nas obu – odcięła się ciotka – że w naszym wieku wdzięki nasze nie narażą już nas pewno na podobny zarzut.
– Zapewne – dość kwaśno potwierdziła panna Murdstone – i z pewnością też o wiele szczęśliwiej byłoby dla mego brata, gdyby się nie wiązał tym małżeństwem. Zawsze byłam tego zdania.
– Nie wątpię o tym – rzekła ciotka, a zadzwoniwszy na służącą, dodała – Janet, poproś tu pana Dicka.
Czekając na przyjście przyjaciela, siedziała sztywna, milcząca, patrząc wprost przed siebie. Gdy wszedł pan Dick, przedstawiła go gościom:
– Pan Dick, stary i serdeczny mój przyjaciel, na którego zdaniu – słowa te wymówiła z emfazą, spoglądając poważnie na roztargnionego starca – polegam najzupełniej.
Pan Dick odjął od ust palec, stając się poważny i skupiony. Ciotka skłoniła głową panu Murdstone, który tak zaczął:
– Po otrzymaniu listu pani uważałem za obowiązek i jako dowód uszanowania dla niej…
– Bardzom panu wdzięczna – przerwała, nie odwracając odeń bystrego wzroku – nie o mnie jednak tu chodzi.
– …przybyć tu raczej osobiście – ciągnął pan Murdstone – pomimo dość trudnej podróży. Nieszczęsny ten chłopiec, który zbiegł od przyjaciół i zajęć…
– I którego sam wygląd – wtrąciła siostra, wskazując mój istotnie dziwaczny kostium – jest już skończonym skandalem.
– Jane Murdstone – ofuknął ją brat – nie przerywaj mi z łaski swojej. Nieszczęśliwy ten chłopiec, panno Trotwood, był powodem nieprzyjemnych domowych zajść i niepokojów, tak za życia nieboszczki mej żony, jak i potem. Usposobienie ma ponure, buntownicze, jest porywczy, krnąbrny, niedający się nagiąć. Tak ja, jak siostra moja pracowaliśmy nad wykorzenieniem jego przywar, daremnie, niestety! Oboje też z siostrą jesteśmy tego przekonania, że obowiązkiem naszym było osobiście zrobić przed panią niewesołe to zeznanie.
– Nie potrzebuję potwierdzać słów mego brata – dodała panna Murdstone – powiem tylko, że gorszego i bardziej zepsutego chłopca jak ten nie ma pod słońcem.
– Silnie! – rzekła krótko ciotka.
– Lecz wszystko to jest niczym w porównaniu z faktami – równie ostro odrzekła panna Murdstone.
– Ha! – mruknęła ciotka, zwracając się do pana Murdstone. – I cóż dalej? – spytała.
– Miałem – ciągnął, a twarz mu się coraz bardziej chmurzyła pod bacznym okiem mej ciotki – miałem najsilniejsze przekonanie, że tylko taki, a nie inny system edukacji może mu być pożyteczny. Przekonanie to zasadza się w części na dokładnej znajomości jego charakteru, w części na równie dokładnej znajomości moich własnych środków, za które odpowiedzialność na mnie samym ciąży. Tyle tylko powiem. Chłopca powierzyłem czujności przyjaciela, umieściłem go w miejscu pewnym, uczciwym, lecz to mu się nie podobało, nie wystarczyło mu, uciekł, stał się najpospolitszym włóczęgą, obdarty udał się do pani, panno Trotwood, o pomoc i opiekę. Oto, co chciałem przedstawić pani i zwrócić jej uwagę na następstwa popierania chłopca w jego złych nawykach.
– Dobrze – rzekła ciotka – zacznijmy od tego „pewnego” miejsca. Sądzę, że umieściłbyś tam pan i własnego syna? Co?
– Syn mego brata – wtrąciła panna Murdstone – nie mógłby mieć podobnych skłonności.
– O! A jeśliby to biedne dziecię, jego matka, żyła, czy umieszczono by go, jej syna, w tym „pewnym” miejscu?
– Sądzę – rzekł, pochylając głowę, pan Murdstone – że Klara zgodziłaby się na wszystko, co byśmy z siostrą uznali za stosowne.
Panna Murdstone mruknęła twierdząco.
– Biedne dziecię! – zauważyła ciotka.
Pan Dick, który właśnie pobrzękiwał pieniędzmi w kieszeni, wprawił je w ruch tak gwałtowny, że aż ciotka musiała powstrzymać go spojrzeniem.
– A jej dochody? – spytała.
– Ustały wraz z życiem.
– Aha! Więc ten Wroni Bór, gdzie nigdy żadnej nie było wrony, nie jest dziedzictwem tego chłopca?
– Zostawiony był jego matce całkowicie i bezwarunkowo przez pierwszego jej męża – odrzekł pan Murdstone, lecz mu ciotka przerwała gwałtownie:
– Bój się Boga, człowiecze, nie tu miejsce mówić o tym „całkowicie i bezwarunkowo”. Mógłże157 Dawid przewidzieć następstwa, chociaż były one jasne jak dzień? Spodziewam się, że zostawiał „całkowicie i bezwarunkowo”, lecz czyż nie znalazł się nikt, kto by stanął w obronie praw chłopca, gdy to dziecię powzięło nieszczęsne postanowienie powtórnego wstąpienia w małżeńskie związki z panem?
– Nieboszczka żona moja – ozwał się pan Murdstone – kochała drugiego swego męża i ufała mu.
– Nieboszczka – odrzekła, potrząsając głową, ciotka – była przy tym najniepraktyczniejszym158 i najnieszczęśliwszym dzieckiem. Oto czym była! A teraz co dalej?
– To tylko, panno Trotwood – odrzekł – żem przybył tu po Dawida, aby go zabrać z sobą i postąpić z nim, jak to sam uznam za stosowne. Sprawy z tego nie będę zdawał przed nikim, żadnych nie przyjmę warunków, żadnymi się nie zwiążę obietnicami. Pani go podżegasz w jego krnąbrności, widzę to jasno z postępowania i słów pani i muszę również jej oświadczyć, że jeśli mu chcesz udzielać schronienia, to już chyba na zawsze; jeśli masz stawać między mną a nim, to go musisz wziąć raz na zawsze, na swą odpowiedzialność. Żartów nie lubię i stroić takowych z siebie nie pozwolę. Przybyłem tu po raz pierwszy i ostatni, aby go zabrać. Czy gotów do drogi? Jeśli nie, jak to pani, Trotwood, utrzymujesz, drzwi moje zamykają się przed nim raz na zawsze i odchodzę w przekonaniu, że mu chyba otworzysz na oścież swoje.
Słów tych ciotka moja słuchała z natężoną uwagą, siedząc sztywna, z założonymi na kolanach rękoma, nie spuszczając mówiącego z oka. Gdy skończył, nie ruszając
157
158