Dzieci ulicy. Janusz Korczak

Dzieci ulicy - Janusz Korczak


Скачать книгу
jej stawiali.

      Znów czasu sporo upłynęło, aż tu dnia pewnego hrabia młody z Grzegorzem i doktorem wyjechali. W parę dni później doktór wrócił z robotnikami z Warszawy. Robotnicy kilka dni coś tam majstrowali, na wieś ani razu nie wychodzili, a potem razem z doktorem („czy kto go tam wie” – jak mówiono) wyjechali na stację.

      Doktór wrócił, a w trzy dni później hrabia z Grzegorzem i dwojgiem dzieci przyjechali do Zaruczaju. Wiadomość ta jak grom uderzyła w świat zarucki.

      – Co to za dzieci? skąd? jak? co z nimi zrobią?

      Jakkolwiek Antoś i Mańka nic nie wiedzieli o dziwnej historii ich nowego mieszkania, ani o ich nowych opiekunach, jednakże mocno serce im biło, gdy wchodzili przez wielkie drzwi dębowe do ciemnego korytarza.

      IV. Zwierzenia

      Nazywaliśmy kilkakrotnie grobem pałac w Zaruczaju. Wstąpmy więc wraz z Mańką i Antkiem do tego grobu i przyjrzyjmy się mu szczegółowo.

      Korytarz, jak się rzekło, był ciemny i długi; po obu stronach korytarza były drzwi, które prowadziły do pokojów. Pokojów tych było po trzy z każdej strony: biblioteka, sala gimnastyczna, stołowy, dwa mniejsze pokoje i gabinet hrabiego. W bibliotece, która mieściła się w ogromnej sali z wielkimi oknami wychodzącymi na ogród, nie było szaf, tylko półki, na półkach ponumerowane książki, a numerów tych było z górą pięć tysięcy. Sala do gimnastyki prócz przyrządów, zawieszonych na suficie sznurów, kółek, trapezu, drygów i porozwieszanych na ścianie szpad, rusznic i masek drucianych – nie zawierała nic. W stołowym środek pokoju zajmował wielki stół dębowy, przy nim krzesła; pod ścianą stał wielki kredens dębowy, na ścianach portrety przodków rodziny Zaruckich. Gabinet hrabiego posiadał biurko wielkie, fotel, ceratą kryty, globusy, mapy, książki, papiery i wielką ogniotrwałą kasę.

      A do dwóch małych pokoików wprowadzono osobno Antosia i Mańkę.

      Mańka, pozostawszy sama, usiadła na krześle i senna, znużona, oparła głowę na dłoniach i zamyśliła się.

      Za to Antoś rozglądał się po swym pokoju uważnie.

      „Pi! pi! Jest łóżko, szafka, stół, dwa krzesła, umywalka. Okno wychodzi na ogród, Wcale nieźle. Tylko że tu chyba będzie piekielnie nudno – pomyślał sobie. – Ano, zobaczymy”.

      Ta cała awantura zaczynała mu się teraz podobać. Gdyby to towarzysze z Warszawy wiedzieli o jego przygodzie, dopieroż by się zdziwili – dopieroż by on urósł w ich oczach, no, no!

      W szafce tkwił klucz; otworzył ją. Pół szafy zajmowały półki, na których poukładana była bielizna.

      – Pi! pi! dwanaście czystych koszul – powiedział półgłosem – to ci pycha dopiero. Ciekawym, czy mi to pozwolą zabrać ze sobą.

      Drugą połowę szafy zajmowały ubrania: palto, spodnie, bluza.

      – Wcale nieźle, wcale nieźle – ciągnął Antoś – tylko warto by coś zjeść przecież.

      W tej samej chwili wszedł stary Grzegorz i na tacy przyniósł mu dzbanek mleka, chleb i cukier.

      – Pan prosił, żebyś się umył przed śniadaniem – rzekł służący i wyszedł.

      – Ano, umyć się to umyć. Zabawna historia sobie. Tylko mogłoby tu być trochę cieplej.

      Antek umył ręce i twarz (szyi i uszów nie mył prawie nigdy) i zasiadł do śniadania.

      – Dobre mleko, jak prababkę kocham. A chleb jaki, phi!

      Położył się w ubraniu na łóżku:

      – Fu, twarde łóżko. A ja myślałem, że tu będą ci takie puchy, jak u szynkarza, albo i lepsze. No, trudno.

      Wyjął ostatni papieros, który mu pozostał z wczorajszego zakupu, i zapalił.

      – Żyć nie umierać. Tylko żeby tak zawsze było. I żeby tu znaleźć kolegów jakich.

      Z zagasłym papierosem w ustach Antek usnął.

      I Mańka spała.

      W jednym z górnych pokojów zebrali się tymczasem: hrabia, hrabianka, lekarz – i radzili.

      – Dzieci te pochodzą z najgorszej rodziny pijackiej – mówił hrabia – wpływy miały jak najgorsze. Charaktery ich są zupełnie różne. Dziewczynkę łatwo nam będzie wprowadzić na odpowiednią drogę, ale z chłopcem, zdaje mi się, nie poradzimy sobie tak łatwo. Jest zepsuty, zdaje się, że mu nieźle było w domu, i jest uparty, samodzielny.

      – Co robić teraz? – zapytał lekarz.

      – Ja sądzę – zaczęła hrabianka – że należy pozostawić je przez pewien czas samym sobie: niech rozmyślają, rozważają. I tak nagła zmiana musiała podziałać na nie silnie.

      – I ja tak sądzę – rzekł lekarz – ale jeśli zauważymy, że samotność i bezczynność im ciąży zbytnio.

      – Ja twierdzę – rzekł hrabia – że przede wszystkim należy je obserwować nieustannie.

      – To było już postanowione.

      – I tego trzymać się musimy ściśle. Więc kto z nas idzie na wartę?

      – Ja pójdę – rzekł lekarz i wszedł do sąsiedniego pokoju, z którego przez dwa niewielkie otwory widać było cały pokój Mańki i Antosia.

      Hrabianka udała się do kaplicy na modlitwę, hrabia zeszedł do swego gabinetu, i na przygotowanych dwóch grubych zeszytach położył dwa napisy: na jednym Antoś, na drugim: Mania.

      Potem wziął pierwszy i równym drobnym pismem zaczął kreślić historię spotkania i kupna Antosia, historię, która znana jest czytelnikom z pierwszego i drugiego rozdziału niniejszej powieści.

      Zejdźmy do pokoju Mani i przyjrzyjmy się śpiącemu tam dziecku.

      Mania spała niespokojnie. Wzdychała ciężko, jakieś urywane wyrazy wybiegały z jej ust, ręką przyciskała czoło, na policzki jej wystąpiły rumieńce. A jednak się nie budziła.

      O zmierzchu do pokoju jej weszła kobieta, zapaliła lampę wiszącą wysoko i zbudziła ją.

      – Niech się Mania rozbierze i położy.

      – Co? – zapytała Mańka, szeroko otwierając oczy. – Gdzie ja jestem?

      – Proszę do mnie nie mówić, bo jestem głucha.

      – Ale gdzie ja jestem?

      – Nie słyszę. Proszę się rozebrać i położyć.

      I wyszła.

      Dziewczyna usiadła na łóżku i przypominała sobie z trudnością całą historię dnia ubiegłego.

      – Ach, tak!

      Przypomniała sobie.

      Ale co jej ta kobieta mówiła?

      – A, prawda, mam się rozebrać.

      Rozebrała się ze swych łachmanów, zarzuciła je na poręcz łóżka, położyła się, ale już zasnąć nie mogła.

      Zegar wybił godzinę dziewiątą. Lampa, przyćmiona zielonym kloszem, słabo rozpraszała ciemności. Manię przestraszył dźwięk zegara. Nakryła się kołdrą na głowę.

      Jest sama! Tam, w Warszawie, miała matkę pijaczkę, a teraz nie ma nikogo.

      Było jej gorąco. Wysunęła głowę spod kołdry i wzrok jej padł na krzyż, który zawieszony był nad łóżkiem.

      – Co matka sobie myśli? Dostała przecież pieniądze. Pewnie ją ojciec Antka oszukał. Dziewiąta godzina… Pewnie jest w szynku. Co to za głucha kobieta tu była? Gdzie Antoś? Co z nim zrobili? Dlaczego go nie widziała tu w pałacu? Antek palił papierosa. Ten pan tak


Скачать книгу