Dzieci ulicy. Janusz Korczak
się. Pot kroplisty spływał jej z czoła.
– Spała czy nie spała?
Nie, nie spała. Przecież i teraz nie śpi, a jednak widzi to wszystko tak wyraźnie, słyszy tykanie zegara.
I nagle usłyszała jakiś szept cichy i rozróżniła płynące ku niej z góry wyrazy:
– Idź do niej!
To wstrząsnęło nią, Kto to mówi? Do kogo? Do niej, Mańki. A do kogoż ona ma iść?
I dziecię matki-pijaczki, dziecię, przez występną, upadłą matkę katowane, jęknęło boleśnie i bezradnie:
– Mamo!
I przeraziło się dźwięku swego głosu, obcego mu i jakby pchane siłą wyższą, znów zawołało:
– Mamo, mamo, mamo!
Łzy puściły się Mańce z oczu strumieniem.
W tej chwili drzwi się cicho otworzyły i we drzwiach stanęła hrabianka Irena w czarnej obcisłej sukni, i wzrok jej łagodny spotkał się z rozognionym wzrokiem Mańki. Kobieta ta dziwnie podobną była do tego pana, który ją tu przywiózł.
„Może to on zamienił się w kobietę?” – przemknęło przez myśl dziecku w gorączce.
Hrabianka zbliżyła się do łóżka Mańki, uklękła przy nim, jedną rękę wsunęła pod poduszkę, a drugą otoczyła drobną postać Mańki.
Dziewczynce oddech zamarł w piersi.
– Maniu, dlaczego nie śpisz? – szepnęła cicho.
– Bo się boję, strasznie się boję.
– Czego się boisz, Maniu?
Jakiś smutek i wielka życzliwość, i pieczołowitość dźwięczały w głosie kobiety.
– Nie, Maniu, nie należy się bać. Jesteś wśród dobrych ludzi, dziecko moje. Uspokój się, zaśnij.
– Nie mogę.
Złożyła na rozpalonej główce dziecka, cichy pocałunek.
– Biedne, dobre dziecię moje.
Mania wstrząsnęła się.
– Dlaczego mnie pani całuje?
– Bo cię kocham.
– A za co mnie pani kocha?
– Za to, że cierpisz, dziecino.
– A skąd pani wie?
– Czuję to, maleńka moja.
Te trzy pytania Mańka wyrzuciła ze siebie jednym tchem prawie, rzucając je jedno po drugim.
– Co pani za jedna? – zapytała znów Mania.
– Jestem tą, która pragnie zastąpić ci matkę.
– Ja przecież mam matkę.
– Ale twoja matka jest nieszczęśliwa.
Po długiej chwili milczenia Mańka mocnym, stanowczym głosem rzekła:
– Moja matka nie jest nieszczęśliwa, ale jest podła i ja jej nienawidzę. Ja bym… ja bym ją… ją… zamordowała. Ona…
– Nie mów, Maniu, teraz. Staraj się usnąć. Pomówimy o tym jeszcze. Śpij, Maniu.
– Ale pani tu zostanie?
– Zostanę.
– Całą noc?
– Całą.
– Niech się pani położy tu przy mnie.
– Nie, Maniu, mnie tak dobrze.
– Ale pani nie pójdzie, bo ja się boję.
– Zostanę tu przy tobie.
Zamknęła oczy i starała się usnąć, ale myśl, że znów zostanie sama, odganiała sen z jej powiek.
Po długiej chwili ciszy otworzyła znów oczy i spotkała się ze wzrokiem nowej opiekunki. Usta kobiety poruszały się w szepcie.
– Co pani mówi?
– Modlę się.
– O co?
– O twoje szczęście.
– Nie o swoje?
– Nie.
– I ja się modliłam dzisiaj, ale o swoje szczęście. Prosiłam pana Jezusa, żeby ten pan, z którym jadę, dał mi bardzo dużo pieniędzy i żebym mogła matce rzucić w twarz jakieś sto albo tysiąc rubli i bić ją, bić, aż by krew płynęła. O, za pieniądze ona pozwoliłaby się bić.
– Maniu, twojej modlitwy pan Jezus nie wysłuchał.
– Dlaczego?
– Bo to była zła modlitwa.
– To są złe i dobre modlitwy?
– Tak.
– A dlaczego to była zła modlitwa?
– Pomyśl sama.
– Pewnie dlatego, że chciałam bić matkę.
– Tak, dziecko.
– O, pani nie zna mojej matki
Mańka oparła głowę na dłoniach, uniosła się na poduszce i mówiła.
– Pani nie wie, że matka zabiła ojca mojego. Nie znałam ojca, bo umarł, kiedym miała trzy lata. Wcale go nie pamiętam. Ale ona mi to sama mówiła. Mówiła mi: „Ty gadzino, ty duszo podła, ja ciebie tak zatłukę jak twego ojca zatłukłam”. A wie pani, za co matka mnie biła? Bo jak ojciec umarł, to matka wyszła za mąż za innego. I ten był taki sam, jak ona. Bili się ciągle i mnie bili. Potem on gdzieś się podział. Ale było jeszcze gorzej, bo potem matka miała znów innego męża, potem znów innego. Ja miałam siedem lat. Musiałam im usługiwać. A ona chciała, żebym ich ojcami nazywała, a ja mówiłam, że nie chcę. To mnie biła i głodziła. Wyganiała mnie, żebym żebrała. Ojciec jak umierał w szpitalu, to ciągle tylko prosił, żeby mnie u niej nie zostawiono. Ale do kogo miałam iść, co? Jakem już była duża, to mnie się bała. Jak przyszła pijana tak, że nie miała sił się ruszyć, tom ja ją biła.
Ale czy ona wiedziała, co się z nią dzieje? I co ja jej tam mogłam zrobić? Drapać bałam się, bo by się domyśliła, że to ja jej zrobiłam, a tak to myślała, że się przewróciła i uderzyła. Ale i tak potem biła mnie. Wie pani, ja chciałam się powiesić. Już przystawiłam stołek, ale był za mały, więc poszłam po Antka, żeby mi pomógł stół przystawić. On się zaraz domyślił, bo niby to nic, pomógł i wyszedł. Ale stał przy drzwiach i patrzał przez dziurkę od klucza. On mi mówił później… Postawiłam stołek na stole, uwiązałam sznurek i już wchodziłam, a on wpadł i zawołał:
„Mańka, co ty robisz?”. Zlękłam się i spadłam na ziemię. Wtedy Antek poszedł do ojca i powiedział mu. Właśnie od tego ojca Antka to ten pan nas kupił. Ojciec Antka przyszedł i powiedział matce: „Słuchaj, powiada, jak jeszcze raz ją ruszysz, to cię na policję oddam”. Matka się z nim kłóciła, ale się zlękła. Bo ona w cyrkule to ze sto razy siedziała. Ach jaka ja wtedy byłam szczęśliwa! Ale podobno za to bicie mnie mogła iść do prawdziwej kozy z kajdanami. Więc potem prosiła, żeby nic nie mówił. Bo i sąsiedzi wdali się w to. Jeden mieszkał w naszym domu stolarz, taki poczciwy, jak pewnie był mój ojciec. To ten stolarz mówił, że on będzie świadczył. Tylko żona jego odciągała i mówiła: „Co będziesz się po sądach włóczył, tyle ta dziewczyna warta, co i matka”. Bo ona była zła na mnie.
Więc potem to ojciec Antka zaczął płacić za mnie mojej matce dwa złote dziennie, a ja jemu oddawałam to, co zarobiłam. Musiałam pół rubla zarobić, bo on chciał mieć na mnie czterdzieści groszy dziennie.