Dwie królowe. Józef Ignacy Kraszewski
krajów, historyę państw, nawet rozprawy o czarnoksięztwie znaleźć było można.
Zygmunt czytał wszystko lub przynajmniej przerzucał tak aby mu nic obcem nie było.
Na dworze mało czuć się dawał ten prąd idei polemicznych, które wiodły z sobą walkę o swobodę sumienia.
Właśnie w tych latach panowała jakaś cisza pozorna. Gamrat ustanowił inkwizycyę. Spalono staruszkę Malcherowę, wielu duchownym zagrożono… trwoga wywołała milczenie. Lecz pod tą ciszą łatwo się było domyśleć nurtujących potajemnie prądów, które tem były niebezpieczniejsze, im mniej się na oko pochwycić dawały.
Zygmunt Stary pobożnym był, nie będąc zbyt gorliwym; Bona modliła się i obchodziła z duchowieństwem na sposób włoski, posługując się niem i płacąc mu za to, ale wymagając posłuszeństwa. Z Rzymem wolała być dobrze, lecz nie szanowała go zbytecznie – a gdy tam nie mogła przeprowadzić co chciała, łajała i zżymała się namiętnie…
Pod takiemi wpływy Zygmunt August się wychował, w rzeczach religijnych raczej obojętny i zimny, niż gorliwy.
Dopiero ruch reformatorski w Niemczech, który jak fala tłukł o granice Polski i wdzierał się tu pod najrozmaitszemi postaciami, obudził w młodym królu zajęcie tą polemiką, która go zabawiała.
Lismanin, któregośmy widzieli u królowej, przebiegły Włoch, siedzący na dwu stołkach a skrycie sprzyjający reformatorom, przychodził, ostrożnie badając stan umysłu króla, oswajać go powoli z gotującym się wielkim przewrotem w kościele.
Lecz jakkolwiek młody i żywy, król tak był w sobie zamknięty i ostrożny, iż słuchając go, nigdy poznać nie dał po sobie, gdzie się jego sympatye skłaniały.
Tak samo jak tą teologią namiętną, zajmował się chętnie muzyką August, słuchając jej z przyjemnością. Naostatek miał jeszcze upodobanie w pięknych koniach, których nie często dosiadał, ale lubił mieć osobliwe i już naówczas myślał o ich hodowli i stadach.
Takim jakim był naówczas młody pan, można go było sądzić wielce obiecującym na przyszłość. Nad wiek poważny, dbały o każdy krok, nie rażący żadnym wybrykiem, umysłowo wykształcony, mógł monarchę znakomitego zapowiadać.
Szlachta i panowie polscy możeby go innym mieć byli woleli, otwartszym, więcej rycerskiego ducha, mniej ostrożnym Włochem, lecz odmówić mu nie mogli nad wiek dojrzałości i taktu.
Mało się czem zajmował, ale to nie było jego winą – nie pociągano go do pracy. Królowa starała się go od niej odsuwać, stary Zygmunt też nie powoływał.
Były to, bądź co bądź, lata szczęśliwej młodości dla młodego króla… mógł marzyć, zabawiać się jak chciał, iść za swemi skłonnościami i upodobaniami, a jeśli ojciec mu skąpił i był dlań surowym, matka za to płaciła, starając się serce i zaufanie pozyskać.
Dnie upływały swobodnie. Często kilka ich uchodziło a August nie widział ojca, przychodził do niego na chwilę, niewiele słów zamieniał, i powracał do swoich lub królowej apartamentów.
Bona za to widywała syna nie raz ale po kilka na dzień razy, zapraszała go do siebie, starała się zabawiać… Zrana przejeżdżał się konno, polował rzadko, jadł z rodzicami lub matką, czytał, przeglądał swe kamienie i medale, przyjmował tych, których królowa dla towarzystwa jego dobierała. Wszyscy oni tem się odznaczali, że nigdy o państwowych sprawach, o polityce nie mówili z Augustem. Mało się też nią zajmował, lub przynajmniej nie dawał znać po sobie, że go to pociągało. Ale wzrok miał bystry, a szkołę milczenia przeszedł w dzieciństwie i umiał nosić w sobie największe brzemiona, nie zdradzając ich ciężaru.
Tego dnia królowa zastała go nad księgą, którą szybko złożywszy i zasunąwszy między inne, na stole nagromadzone, wyszedł na jej spotkanie.
Bony czułość dla niego zawsze się namiętnie objawiała, jakby jego miała jednego. Dla córek, oprócz Izabelli, była surową i nieprzystępną, dla Augusta wylaną.
Oczyma, wszedłszy, przebiegła pokój, aby z najmniejszej jakiejś oznaki poznać usposobienie syna… Znalazła go smutnym, więc zapragnęła być wesołą… usiłowała wyciągnąć na słowo jakieś, lecz nic się dowiedzieć nie mogła. Poleciła mu na dworzanina Dudycza, chwaląc go jako posłusznego sługę – August przyjął to obojętnie. W chwilę potem, poszeptawszy jeszcze, biegła napowrót do swoich pokojów.
Zaledwie wyszła, czując się już swobodnym, August poprawił na sobie włoski strój czarny, i cichemi kroki przemknął się korytarzem do Dżemmy.
Siedziała znowu, tak jakeśmy ją widzieli, w oknie małej komnatki swej, i lutnia leżała przy niej i szycie miała w ręku, choć nie zdawała się niem zajmować. Zwróciła głowę gdy drzwi się uchyliły, rumieńcem oblała się twarz, wstała spiesząc na spotkanie króla, który rzucił się obejmując ją i przyciskając do piersi.
W tym niemym uścisku upłynęła chwila… Patrzyli sobie w oczy… Dżemma i on, oboje byli smutni, ale wielkie szczęście czasem się tak czarno ubiera umyślnie… Szeptali z początku tak, że ledwie sami się słyszeć mogli.
Dżemma poszła zwolna wiodąc go za sobą ku krzesłu, a August obyczajem dawnym na podnóżku u kolan jej usiadł, patrząc w piękne oczy.
– Nie prawdaż? zdrowszą dziś jesteś? – szeptał król. – Uwierzyłaś że niemasz trwożyć się czego?
– A! – przerwało dziewczę, machinalnie ręką białą sięgając ku leżącej blizko lutni, a drugą poprawując pukle ciemnych włosów króla – a! nie ma miłości bez trwogi! Każdy skąpiec drży o skarby swoje.
– Bojaźńby szczęście zatruła, gdyby tak zawsze dręczyć nas miała – odparł August. – Drogich chwil szkoda jej dawać na pastwę.
– A chwile te tak krótkie! – westchnęła Dżemma – obliczone! niestety.
Zmarszczył się król i ujął rękę jej w dłonie.
– Nie przewiduj gorszej przyszłości niż się ona obiecuje – począł mówić. – Niestety, królowie żenić się nawet, tak jak żyć muszą nie dla siebie ale dla poddanych, za to małżeństwa ich serca nie wiążą. Zmusić mnie mogą do podania ręki przed ołtarzem, ale serca mojego nikt nie weźmie gwałtem… to do ciebie należy.
– Na długo?
– Na zawsze! – zawołał August – dopóki twoje dla mnie bić będzie, piękna Dżemmo!
Zwolna kołysać się zaczęła piękna jej główka, a uśmiech smętny błąkał się po wargach
– Dzielić się będę musiała z nią – mówiła – a! nienawidzę tę kobietę!
– To dziecko – rzekł August – zabawiać ją będzie stary król, który podobno kocha bardzo synową… a mnie zasłoni matka, która wie co mnie szczęśliwym uczynić może, i żyje tylko dla mnie.
Gdy to mówił, wejrzenia ich się spotkały, Dżemma zacisnęła usta, Augustowi zdało się, że w oczach jej znalazł wyraz wątpliwości i niedowierzania.
– Dżemma! – zawołał – ty jej nie znasz, ty ją sądzisz jak drudzy. Ona co czyni wszystko dla mnie, i jeśli się naraża ludziom, ja tego jestem przyczyną. Od kolebki pamiętam ją zawsze tak czułą, tak dla mnie wylaną. Siostry nawet zaniedbuje.
Włoszka nic nie odpowiadała, lecz wejrzenia jej nie okazywały aby przekonaną była.
– I ciebie – dodał król – winienem jej! Ona, tak surowa dla drugich, nam zostawuje swobodę, nami się opiekuje… ciebie kocha jak dziecię własne.
Podniósł