Syn Jazdona. Józef Ignacy Kraszewski
tatarom, którzy jak wicher, konie okładając pletniami, parli na nich. Janicz i Pawlik mieli jeszcze ostatek włóczni w garści, Luzman obuch, który mu cudem u siodła pozostał.
Gdy pierwszy z pogoni przyskoczył do Pawlika, ten jednem cięciem w łeb, trupem go położył. Zwalił się z konia.. Nim drugi pośpieszył go pomścić, Luzman skrwawił go i okaleczył, a że konia wściekłego miał, gdy tatarzyn padł, stratował go gniotąc pod sobą.
Janicz się też mężnie potykał, a wśród boju powtarzał tylko ciągle.
– Jeśli żywot ocalę – Bogu go na ofiarę złożę!
Pawlik żadnych ślubów nie czyniąc, rąbał i siekł.. Ośmiu tatarów leżało pobitych, dziewiąty ranny bronił się rozpaczliwie, gdy Luzman padłszy nań, sznurem go oplątał i skrępował.
Tak bój się ten skończył. Na gościńcu nie było widać więcej pogoni.
Znużeni wojownicy siedli na ziemi trupom się przypatrując. Pawlik jak dziecko ciekawe poruszał ich końcem strzaskanej włóczni, aby się stworzeniom tym przyjrzeć lepiej. Podobnych ludzi niewidzieli jak żyli. W krzyku ostatnim usta im podrętwiały obnażając wilcze zęby białe, a oczy wywrócone do ślepi dzikiego zwierza były podobne…
Pawlik westchnął – na myśl mu przyszedł jego Wojusz stary.. Widział, jak goniąc za nim i osłaniając go upadł.
– Wieczny mu spoczynek! – szepnął – a nom ja teraz wolny!
Niedługo spoczywać tu mogli, szczęściem Janicz w okolicy znał dobrze drogi.
Zdało mu się obowiązkiem przedzierać do Krośna, aby być posłem nieszczęścia biednej matce, bo choć niewidzieli padającego księcia Henryka, nie mogli wątpić, że pozostał na Dobrem polu.
Żałośnie milczący puścili się powoli ku lasom.
Z wieży kościoła Panny Maryi nikt już nie patrzał na pobojowisko, na którem mężni ludzie śmierć przeczuwając, zginąć poszli. Kilku nędznych zbiegów do bram dotarło, brocząc po drodze. Przynieśli zamkniętym w murach żałobne słowo:
– Książe Henryk padł w boju… Bolko Morawski padł w boju… Zginął Opolski, zabity Sulisław mężny i Klemens głogowski wojewoda i Konrad i wszyscy, którzy szli na to aby za wiarę ginęli.
Na zamku Lignickim niewielka garść załogi została, trochę księży i mieszczańskiego ludu.
Zamknęli bramy – czekali.
Nazajutrz o świcie, gdy do kościoła dzwon na mszę wołał, horda mu krzykiem odpowiedziała z za wałów. Zamek był ze wszech stron opasany.
Na przeciw wrot stał na koniu tatarzyn, na żerdzi wetkniętą trzymając głowę ludzką. Stary ksiądz, który z wierzchu murów patrzał, poznał zsiniałą, trupią twarz pana swojego, i padł z płaczem na ziemię.
Z tą głową poganie zaczęli do koła zamku obiegać, a gdzie na wałach ukazał się lud, podnosili ją i nachylali.
– Patrzcie, oto pan wasz!
Rusinów, których z sobą wiedli, posłali naglić aby się im zamek poddawał. Odpowiedziano milczeniem. Mieszczanie zawarli się postanowiwszy bronić do ostatka.
Dzień, dwa, leżeli pod wałami Tatarzy, trzeciego ranka ich niestało.
Wrota zawarte trzymano jeszcze przez dzień cały. Obawiano się podstępu i zdrady.
Czwartego dnia wysłano nocą na zwiady… Zagon odsunął się ku Odmuchowu i tam legł obozem.
Dopiero gdy z Bolesiska nawrócili ku Morawie, ostrożnie otwarto wrota, aby iść na pobojowisko i ciałom chrześcijańskich rycerzy pogrzeb sprawić poczciwy.
Leżały jeszcze kupami jak popadały trupy poległych, bez głów, bez uszu, porąbane i zeszpecone strasznie, odarte z odzieży, obłupione ze zbroi, z ciały przez kruki i wilków poszarpanemi.
Poznać ich już nie mógł nikt, więc do mogił składano je razem, a zwłoki ks. Henryka po szóstym palcu u nogi cudownie poznane, przewieziono do Wrocławia.
Pawlik z Janiczem dobili się do Krośna; oni tu pierwsi przynieśli straszną nowinę.
Janiczowi, gdy u wrót stanął, zabrakło serca by zwiastować matce i żonie, że syna i męża nie miały.
Gdy im furtę otwarto, zwlókł się przez nią Janicz, na wszelkie pytania odpowiadając tylko, że ranni uszli, bitwa była przegrana, a o losie księcia niewiedzieli.
Obstąpiono ich kołem, posiadali na ziemi ranni wszyscy, zboleli, niemi, na pytania potrząsając głowami.
W tem z boku rozwarły się drzwi kościelne. Stała w nich blada niewiasta w sukni szarej, zbrukanej, wychudła, z zapadłemi policzki, w ręku trzymając biały posążek Matki Bozkiej.
Oczyma szukała przybyszów. Za nią jak cień sunęła się z oczyma zamknionemi, wypłakanemi księżna Anna.
– Nie pytajcie ich – odezwała się księżna starsza – nie pytajcie z nadaremną nadzieją, albowiem co przeznaczonem było, stać się musiało. Polała się krew chrześciańska na odkupienie ziemi tej. Syn mój padł. Widziałam go z głową odciętą, leżącego na pobojowisku krwawem, widziałam we śnie i na modlitwie.
Cześć Ci i chwała, Panie, i dzięki Ci, żem wydała na świat takiego syna, który był dla mnie dziecięciem miłującem, a nie wycisnął mi łzy żadnej. Radowałam się życiu jego i szczęściu, ale raduję się śmierci pobożnej.
I nie wylawszy łzy jednej, księżna się modlić zaczęła.
– Matko, – odezwała się księżna Anna – O śmierci jego niema jeszcze wieści! Ocalał może gdy ci co z nim byli najbliżej, uratować się zdołali. Janicza poznaję! Ten nie odstępował go nigdy.
W tem przeze drzwi wcisnął się człowiek odarty i strwożony, do ziemi skłaniając się pozdrowił księżnę.
– Z Lignicy mnie posłano! – wyjąknął.
– Mów, – przerwała mu mężnie księżna Jadwiga – mów!
Posłaniec ręce tylko podniósł ku niebu i opuścił je ku ziemi milczący – słów mu zabrakło.
– Zginęli wszyscy? – spytała księżna.
– Zginęli!
Płacz rozległ się za księżną, która z surowym obliczem zwróciła się ku niewiastom za nią stojącym.
– Nie grzeszcie, opłakując śmierć rycerską i chrześciańską!
– Książe, pan mój! – krzyknęła Anna wychylając się ku posłańcowi.
– Poległ, – rzekł krótko poseł.
Księżna zachwiała się i osłoniwszy twarz, siadła na ziemi, rękami obejmując głowę, księżna matka głosem mężnym odezwała się po chwili:
– Znaleźliście ciała poległych? syna mojego!
Poseł łkając i płacząc odpowiadać nie miał siły, księżna Jadwiga patrzyła nań z politowaniem…
Nieugięta boleścią zwróciła się ku kościołowi i szła z marmurową twarzą do ołtarza – dziękować Bogu.
Pawlika, Janicza i niemca zabrano do klasztoru, aby się z ran leczyli. Wszystko tu było w żałobie, po tej klęsce, która ani jednej nie oszczędziła rodziny. Jęk i płacze słychać było od rana do wieczora, tylko Pawlik trzeciego dnia już, poobwiązywawszy rany, począł z izby się wykradać, aby narzekań Janicza i opowiadań innych ocalonych nadciągających tu nie słuchać.
Wracała