Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont

Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont


Скачать книгу
pracował w damskim interesie? – przerwał mu ironicznie.

      – Nie, ale ja się znam na tych rzeczach, badałem je metodycznie, ja, panie, po sposobie ubrania, po szczegółach garderoby poznaję: kto? skąd? ile?

      – Więc któż była owa piękność?

      Nie powiedział mu, że z opisu poznał Zuckerową.

      – Otóż nie wiem, pierwszy raz zawiodła mnie metoda. Kapelusz i twarz miała kobiety z towarzystwa – milionerki; suknia osoby zamożnej – powozowa; fil de cosy – to znowu coś: nauczycielki, żony urzędnika, małego kupca; spódniczka spodnia, bo to zobaczyłem, z żółtej glasy jedwabnej, w tanim gatunku – uszłaby, ale cóż, kiedy była ozdobiona bawełnianymi koronkami. Uważa dyrektor – bawełnianymi! – akcentował prawie ze zgrozą.

      – Cóż to oznacza?

      – Tandetę, panie, trotuarową facetkę, a w najlepszym razie wystrojonego parzygnata. To mnie dobiło. Nie przedstawia już dla mnie żadnego interesu. Obejrzałem ją po raz ostatni, musiała się obrazić, bo opuściła suknię w błoto i przeszła na drugą stronę ulicy.

      – No i pan za nią znowu poszedłeś?

      – Nie, panie, nie warto było. Gdybym się mylił w poprzedniej ocenie, to to spuszczenie sukni i zamiatanie nią błota, samo już wystarczyło, aby mnie przekonać, że to zwykła łódzka flądra. Żadna warszawska szwaczka nawet tego nie zrobi, raz, że mają ładne nogi i lubią je pokazywać, a po drugie – błocić suknie… fe?…

      Skrzywił się pogardliwie i przystanął.

      – Do widzenia. Muszę tutaj wstąpić – rzucił mu Karol i, aby się go pozbyć, wstąpił na rogu pasażu Meyera do cukierni.

      Przyszło mu zaraz na myśl, żeby „kolonii” sprawić uciechę.

      Kupił wielką tacę ciastek, pudełko cukierków i dołączył następujący bilet pod adresem Kamy:

      Niechaj dziecko nie płacze i cukierkami podzieli się z Picolem, może drugi raz nie będzie kradł pantofelka, i będzie pewne, że ten niegodziwy Karol zrobi wszystko, co tylko będzie można dla H.

      Wszystko to kazał posłać na Spacerową.

      – Niechaj i one zarobią coś na moim interesie – szepnął, wychodząc na ulicę.

      Był tak zadowolony z siebie i ze świata, że kłaniał się na lewo i na prawo licznym znajomym, śpieszącym z obiadów do fabryk i kantorów i z pewną pobłażliwością spoglądał na Kozłowskiego, który po drugiej stronie ulicy szedł za jakimiś kobietami i co chwila zaglądał im w oczy.

      Wydał mu się śmiesznym, w palcie na kształt najzwyklejszego worka, z majtkami jasnymi, ostentacyjnie zawiniętymi z ćwierć łokcia nad lakierkami i cylindrem na tyle głowy i z tą ruchliwą niesłychanie twarzą, podobną do mopsika.

      Trotuary były literalnie zapchane robotnikami, biegnącymi z pośpiechem do fabryk na głos tych niezliczonych świstawek, które przedzierały powietrze; niektórzy biegnąc, dojadali jeszcze obiadu. Stukot drewnianych podeszew zapełnił całą ulicę klekotem, który się rozpraszał razem z tą falą zakopconych, czarnych, wynędzniałych i obdartych robotników, po bramach i bocznych uliczkach.

      Bokiem ulicy szedł jakiś ubogi pogrzeb. Białą trumienkę z niebieskim krzyżem po środku, niosło czterech czarno ubranych wyrostków, za kościelnym, który w niebieskiej pelerynce, zgarbiony, z przekrzywioną łysą głową, niósł krzyż, człapiąc się sennie, po olbrzymim błocie; za trumienką kilkoro dzieci pod parasolami szło przy samym trotuarze, bo ich co chwila dorożki, powozy i olbrzymie platformy, naładowane towarem, spędzały ze środka ulicy i obryzgiwały czarnym, lepkim błotem trumienkę, którą co chwila obcierała fartuchem jakaś stara kobieta.

      Nikt nie miał czasu zwracać uwagi na pogrzeb, czasem tylko jaki robotnik uchylił czapki, albo robotnica przeżegnała się pobożnie, westchnęła – i biegli dalej, porywani tymi świstami, co, jak ostrza zimne, pruły powietrze ciężkie, szare, przesycone dymami, które strugami brudnymi buchały z niezliczonych kominów, darły się o dachy i napełniały ulice trudnym do zniesienia zapachem.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      tuman – mgła. [przypis edytorski]

      2

      fein (niem.) – dobrze, świetnie. [przypis edytorski]

      3

      na glanc (z niem. Glanz: połysk; świetność) – na wysoki połysk, doskonale. [przypis edytorski]

      4

      asekuracja – tu: ubezpieczenie. [przypis edytorski]

      5

      barchan (z arab.) – rodzaj tkaniny bawełniano-lnianej, barwionej jednostronnie, używanej głównie do wyrobu ciepłej bielizny. [przypis edytorski]

      6

      Morgen (z niem.: ranek) – skrót od guten Morgen: dzień dobry. [przypis edytorski]

      7

      grępla (a. grępel, gręplarka) – urządzenie stosowane do rozczesywania surowych, zmierzwionych włókien bawełnianych, wełnianych, lnianych itp. [przypis edytorski]

      8

      fater (z niem. Vater) – ojciec. [przypis edytorski]

      9

      geszeft (z niem. Geschäft) – interes. [przypis edytorski]

      10

      pons nr 4 – zapewne: określenie odcienia czerwieni stosowane w przemyśle tekstylnym. [przypis edytorski]

      11

      fisz (z niem. Fisch) – ryba. [przypis edytorski]

      12

      syntymentalny – dziś popr.: sentymentalny. [przypis edytorski]

      13

      prokura – pełnomocnictwo. [przypis edytorski]

      14

      oficjalista (z łac. officium: służba, urząd) – urzędnik. [przypis edytorski]

      15

      szła


Скачать книгу