Krzyżacy. Генрик Сенкевич
służ, bo jest taki rycerski obyczaj.
Zbyszko zawahał się nieco, lecz po chwili począł mówić z widocznym niepokojem:
– Bo to uważcie… nałęczką691 mi głowę nakryła… Wszystko rycerstwo słyszało i franciszkanin, który był przy mnie krzyżem, słyszał, jako rzekła: „Mój ci jest!” I pewno, iż niczyj inny do śmierci nie będę, tak mi dopomóż Bóg.
To rzekłszy, przyklęknął znów i chcąc pokazać, że zna rycerski obyczaj, ucałował z wielką czcią oba trzewiki siedzącej na poręczy od krzesła Danusi, po czym wstał i zwróciwszy się do Juranda, zapytał:
– Widzieliście taką drugą… co?
A Jurand założył nagle na głowę swe straszne mężobójcze ręce – i zamknąwszy powieki, odrzekł głucho:
– Widziałem, ale Niemce ci mi ją zabili.
– To słuchajcie – rzekł z zapałem Zbyszko – jedna nam krzywda i jedna pomsta. I naszych kupę z Bogdańca, co im konie w młace692 polgnęły, psubraty z kusz wystrzelali… Już wy nikogo lepszego ode mnie do waszej roboty nie znajdziecie… Nie nowina mi to! Spytajcie stryka. Na kopie alibo na topory, na długie alibo na krótkie miecze, za jedno mi! A powiadał wam stryk o onych Fryzach?… Narznę ja wam Niemców jako baranów, a co do dziewczyny, to wam klękajęcy693 ślubuję, jako się będę o nią bodaj z samym piekielnym starostą694 potykał i jako nie odstąpię jej ni za ziemię, ni za stada, ni za sprzęt żaden, a choćby mi i zamek o szklanych oknach bez niej dawali, to i zamek porzucę, a za nią na kraj świata powędruję.
Jurand siedział czas jakiś z głową w dłoniach, lecz wreszcie ocknął się jakoby ze snu i rzekł z żałością i smutkiem:
– Udałeś ty mi się695, pachołku, ale ci jej nie dam, bo nie tobie ona pisana, nieboże!
Zbyszko, usłyszawszy to, aż oniemiał i począł patrzeć na Juranda okrągłymi oczyma, nie mogąc słowa przemówić.
Lecz Danusia przyszła mu w pomoc. Bardzo jej miły był Zbyszko i miło jej było uchodzić nie za „skrzata”, ale za „źrzałą696 dziewkę”. Podobały jej się i zrękowiny697, i słodkości, jakie jej rycerzyk codziennie znosił, więc teraz, gdy zrozumiała, że jej to wszystko chcą odjąć, zsunęła się co prędzej z poręczy krzesła i ukrywszy głowę na kolanach ojca, poczęła wołać:
– Tatulu! tatulu! bo będem698 płakać!
On zaś widocznie kochał ją nad wszystko, gdyż położył łagodnie dłoń na jej głowie. W twarzy jego nie było ni zawziętości, ni gniewu, tylko smutek.
Zbyszko tymczasem ochłonął i rzekł:
– Jakże to? To woli boskiej chcecie się przeciwić?
A na to Jurand:
– Jak będzie wola boska, to ją dostaniesz, jeno ci mojej nie mogę przychylić. Ba, rad bym ci przychylił, ale nie lża699…
To powiedziawszy, podniósł Danusię i wziąwszy ją na ręce, skierował się ku drzwiom, gdy zaś Zbyszko chciał mu zastąpić drogę, zatrzymał się jeszcze na chwilę i rzekł:
– Nie będę na cię krzyw o rycerskie służby, ale mnie więcej nie pytaj, gdyż nie mogę ci nic rzec.
I wyszedł.
Rozdział dziewiąty
Następnego dnia nie unikał Jurand bynajmniej Zbyszka ani mu też przeszkadzał w oddawaniu Danusi w drodze rozmaitych przysług, które jako rycerz powinien był jej oddawać. Owszem – Zbyszko, choć wielce w sercu strapiony, zauważył przecie, iż posępny pan ze Spychowa spogląda na niego życzliwie i jakby z żalem, że musiał mu dać tak okrutną odpowiedź. Próbował też młody włodyka700 niejednokrotnie zbliżyć się do niego i zacząć z nim rozmowę. Po wyruszeniu z Krakowa, w czasie podróży, o sposobność nie było trudno, gdyż obaj towarzyszyli księżnej konno. Jurand, lubo zwykle milczący, rozmawiał dość chętnie, ale gdy tylko Zbyszko chciał dowiedzieć się czegoś o przeszkodach dzielących go od Danusi, rozmowa urywała się nagle, a twarz Jurandowa czyniła się chmurna. Myślał Zbyszko, że księżna701 wie więcej – upatrzywszy zatem sposobną chwilę, starał się od niej jakąkolwiek wiadomość wydostać, ale ona niewiele także mogła mu powiedzieć.
– Jużci jest tajemnica – rzekła. – Powiedział mi o tym sam Jurand, jeno prosił zarazem, abym go nie wypytywała. Pewnikiem702 przysięgą jakowąś związan, jak to między ludźmi bywa. Bóg wszelako da, że z czasem wszystko to wyjdzie na jaw.
– Tako by mi bez Danuśki na świecie było jako psu na powrozie albo jak niedźwiedziowi w dole703 – odrzekł Zbyszko. – Ni radości nijakiej, ni uciechy. Nic, jedno frasunek i wzdychanie. Poszedłby ja już do Tawani704 z księciem Witoldem705, niechby mnie tam Tatarzy zabili. Ale wpierw muszę stryjca odwieźć, a potem one pawie czuby Niemcom ze łbów pościągać, jakom zaprzysiągł. Może mnie przy tym zabiją – co i wolę niż patrzeć, jako Danuśkę inny zabierze.
Księżna podniosła na niego swoje dobre, niebieskie oczy i spytała z pewnym zdziwieniem:
– A to byś na to przyzwolił?
– Ja? Póki mi tchu w nozdrzach, nie będzie tego! Chybaby mi ręka uschła i topora zdzierżyć706 nie mogła!
– Ano, widzisz.
– Ba! Ale jakoże mi ją przeciw ojcowej woli brać?
Na to księżna jakby do siebie:
– Mocny Boże! albo to się i tak nie przytrafia…
Potem zaś do Zbyszka:
– Zali wola boska nie mocniejsza od ojcowej? A coże Jurand rzekł? „Jak – powiada – będzie wola boska, to ją dostanie”.
– To samo i mnie rzekł! – zawołał Zbyszko. – „Jak – powiada – będzie wola boska, to ją dostaniesz”.
– A widzisz?
– Toż przy waszej łasce, miłościwa pani – jedyna pociecha.
– Moją łaskę masz, a Danuśka ci dotrzyma. Wczoraj jeszcze mówię jej: Danuśka, a dotrzymasz-li ty Zbyszkowi? A ona powiada tak: „Będem Zbyszkowa albo niczyja”. Zielona to jeszcze jagoda, ale jak co powie, to i dotrzyma, boć to szlacheckie dziecko, nie żadna powsinoga. I matka jej była taka sama.
– Dałby Bóg! – rzekł Zbyszko.
– Jeno pamiętaj, byś i ty dotrzymał – bo to niejeden chłop bywa płochy: obiecuje wiernie miłować, a zaraz ci potem dęba707 do innej, że go i na postronku nie utrzymasz! Sprawiedliwie mówię!
– A niechże mnie Pan Jezus wpierw skarze! – zawołał z zapałem Zbyszko.
– No, to pamiętaj. A jak stryjca odwieziesz, to na nasz dwór przyjeżdżaj. Zdarzy się tam sposobność, że ostrogi
691
692
693
694
695
696
697
698
699
700
701
702
703
704
705
706
707