Krzyżacy. Генрик Сенкевич
Czy ją innemu obiecał, czy na służbę Bożą ochwiarował966, tego ja nie wiem – ale wręcz powiedział, że nie da…
– Mówiłżem wam – zapytał Zych – że opat tak Jagienkę miłuje, jakby była jego? Ostatni raz to jej rzekł tak: „Krewnych mam jeno po kądzieli967, ale z tej kądzieli więcej będzie nici dla ciebie niż dla nich”.
Na to Maćko spojrzał niespokojnie, a nawet podejrzliwie na Zycha i dopiero po chwili odpowiedział:
– Naszej krzywdy przecie byście nie chcieli…
– Za Jagienką pójdą Moczydoły – rzekł wymijająco Zych.
– Zaraz?
– Zaraz. Innej bym nie popuścił, a jej popuszczę.
– Bogdaniec i tak w połowie Zbyszków968, a da Bóg zdrowie, to mu go zagospodaruję jako się patrzy. Miłujecież wy Zbyszka?
Na to Zych począł mrugać oczyma i rzekł:
– Gorzej to, że jakoś Jagienka, byle kto o nim wspomniał, zaraz się do ściany obraca.
– A jak wspominacie innych?
– Jak innego wspomnę, to jeno prychnie i powiada: „czegóż?!”
– Ano widzicie. Da Bóg, że przy takiej dziewce zapomni Zbyszko o tamtej. Ja stary, a też bym zapomniał… Napijecie się miodu?
– Napiję się.
– No, opat… juści mądry człowiek! Bywają między opatami, jako wiecie, całkiem świeccy ludzie, ale ten, choć między mnichami nie siedzi – przecie jest ksiądz – a ksiądz zawsze lepiej poradzi od zwykłego człeka, bo i na czytaniu się zna, i z Duchem Świętym jest w pobliskości. A wy, że dziewczynie zaraz Moczydoły puścicie – to słusznie. Ja też, byle Pan Jezus do zdrowia pomógł, co będę mógł Wilkowi z Brzozowej kmieciów odmówić969, to odmówię. Po źrebiu970 dobrej ziemi każdemu dam, bo w Bogdańcu ziemi nie brak. A Wilkowi971 niech się na Boże Narodzenie972 pokłonią i do mnie przyjdą. Albo to im nie wolno? Z czasem to i gródek w Bogdańcu zbuduję, godny kasztelik z dębów i z rowem wokół… Zbyszko i Jagienka niech sobie ninie973 na polowiczko974 razem chadzają… Myślę, że i śniegu niezadługo czekać… Wezwyczai975 się jedno do drugiego – i chłopak o tamtej zapomni. Niech sobie chadzają. Co tam długo gadać! Dalibyście mu Jagienkę czy nie dali?
– Dałbym. Z dawna my to przecie uradzili976, żeby jedno było dla drugiego, a Moczydoły i Bogdaniec dla naszych wnuków.
– Grady! – zawołał z radością Maćko. – Bóg da, że posypie się ich jak gradu. – Opat będzie ich nam krzcił…
– Byle nadążył! – zawołał wesoło Zych. – Ale was to już dawno w takiej radości nie widziałem.
– Bo mi pocieszno w sercu… Zadziora wyszła, a co do Zbyszka, wy się o niego nie bójcie. Wczoraj, jak Jagienka na koń siadała… wiecie… wiatr dął… Pytam ja tedy Zbyszka: „Widziałeś?” – a jego zaraz ciągoty977 wzięły. I tom też zmiarkował978, że z początku mało ze sobą gadali, a teraz, jak razem chodzą, to ciągle jedno ku drugiemu szyję obraca i tak uradzają… uradzają!… Napijcie się jeszcze.
– Napiję się…
– Za zdrowie Zbyszka i Jagienki!
Rozdział czternasty
Stary Maćko nie mylił się mówiąc, że Zbyszko i Jagienka radzi979 z sobą przestają980, a nawet że tęsknią do siebie. Jagienka pod pozorem odwiedzin chorego Maćka przyjeżdżała częstokroć do Bogdańca, z ojcem lub sama, Zbyszko przez samą wdzięczność wpadał co czas jakiś do Zgorzelic, więc wraz z upływem dni wyrodziła się między nimi bliska zażyłość i przyjaźń. Poczęli się lubić i chętnie z sobą „uradzać”, to jest rozmawiać o wszystkim, co ich mogło obchodzić. Było też trochę wzajemnego podziwu w tej przyjaźni, albowiem młody i śliczny Zbyszko, który i na wojnie się już wsławił, i w gonitwach981 brał udział, i na pokojach królewskich bywał, wydawał się dziewczynie w porównaniu z takim Cztanem z Rogowa lub z Wilkiem z Brzozowej prawdziwym dworskim rycerzem i niemal królewiczem, jego zaś zdumiewała chwilami uroda dziewczyny. Myślał wiernie o swojej Danusi, nieraz jednak, gdy spojrzał niespodzianie na Jagienkę, czy to w lesie, czy w domu, mimo woli mówił sobie: „Hej! to ci łania!” – gdy zaś wziąwszy ją pod boki, wsadzał na konia i wyczuwał pod dłońmi jej czerstwe982, jakby z kamienia wykrzesane983 ciało, to aż go ogarniał niepokój i – jak powiadał Maćko: – „brały go ciągoty984”, a zarazem coś poczynało mu chodzić po kościach i morzyć go niby sen.
Jagienka, z natury harda, skora do wyśmiewania, a nawet zaczepna, stawała się stopniowo z nim coraz pokorniejsza, zupełnie jak służka, która tylko w oczy patrzy, w czym by usłużyć i dogodzić, on zaś rozumiał tę jej wielką przychylność, był jej wdzięczen985 i coraz mu milej było z nią przestawać986. W końcu, zwłaszcza od czasu gdy Maćko począł pijać niedźwiedzie sadło, widywali się prawie codziennie, a po wyjściu szczebrzucha987 z rany, wybrali się razem na bobry po świeży skrom988 do gojenia bardzo potrzebny.
Wzięli kuszę, siedli na koń i pojechali naprzód do Moczydołów, które miały być w przyszłości wianem989 Jagienkowym, potem pod las, gdzie zostawili konie pachołkowi, i dalej poszli piechotą, gdyż przez gęstwę i mokradła trudno było przejechać. Po drodze pokazała Jagienka za rozległą, pokrytą szuwarami łąką siną wstęgę lasu i rzekła:
– To bory Cztana z Rogowa.
– Tego, który by cię rad wziął?
A ona poczęła się śmiać:
– Wziąłby, żebym się jeno990 dała!
– Łacnie991 mu się obronisz, mając Wilka do pomocy, który, jako słyszałem, na tamtego zęby szczerzy. I dziwno mi to nawet, że się jeszcze nie pozwali na śmierć.
– Bo tatulo, jadąc na wojnę, powiedzieli im tak: „Jeśli się pobijecie, to żadnego na oczy nie chcę widzieć”. To i cóż mieli robić? Jak są w Zgorzelicach, to na się sapią, ale potem piją razem w gospodzie w Krześni, póki pod ławy nie pozlatują.
– Głupie chłopy!
– Czemu?
– Bo jak Zycha nie było doma, powinien był jeden alibo drugi nastąpić na Zgorzelice i siłą cię brać. Cóż by Zych
966
967
968
969
970
971
972
973
974
975
976
977
978
979
980
981
982
983
984
985
986
987
988
989
990
991