Bobo. Janusz Korczak
zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj, aż cztery dwójki.
Ostatni wydawał20 na M; na N nie ma nikogo, na O – jeden, a potem P. Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. „Prędzej, dzwonek, prędzej” – krzyczy myśl jego w strasznym, dzieciom tylko i obłąkanym znanym, przerażeniu. – „Boże, zmiłuj się”.
Nauczyciel postawił stopień, naprzód21 w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesu – Stasio jest tam na samej górze.
– Prechner.
Westchnął głęboko. „Boże miłosierny, dzięki Ci”. Serce jego kołacące jeszcze niespokojnie po doznanym wstrząśnieniu, przyklękło w kornej modlitwie.
Więc w sobotę będzie wydawał: nauczy się na pięć – przez całą dużą pauzę będzie powtarzał.
A Prechner powoli poprawia bluzę, bardzo powoli zamyka książkę, chrząka.
– Do tablicy – niecierpliwi się nauczyciel.
Wolno wysuwa się z ławki. I dzwonek. Nasamprzód jedno uderzenie ciche, przytłumione; to stróż bierze dzwonek do ręki; a potem cała fala głośnych, jędrnych, zbawczych uderzeń dzwonka.
Nauczyciel skinął ręką, odłożył pióro, zamknął dziennik i wyszedł.
Klasa huczy dziesiątkiem głosów. Stasio przyłącza się do grupy, gdzie Prechner opowiada, że nie miał książki w ręce, że nie odpowiedziałby ani słowa. Widać, że się nie chwali tylko, że naprawdę nie umiał. I nic dziwnego: odpowiadał już trzy razy. Nauczyciel chciał go złapać – to jasne.
Pierwsza pauza trwa krótko.
Na religii sąsiad daje Stasiowi obiecaną książkę. Stasio przegląda spis rozdziałów, trzymając książkę pod ławką, potem zrazu jakby niechcący, a potem uważniej przebiega treść pierwszego rozdziału; wreszcie kładzie książkę na ławkę, przykrywa do połowy religią, ciekawe.
– Co czytasz? – pyta kolega z tylnej ławki.
Stasio spogląda z niepokojem na księdza.
– Nie twoja rzecz; pilnuj swego nosa.
Godzina przemija szybko.
W serce Stasia wkrada się niepokój. Już posłowie donieśli, że Szparag przyniósł kajety22, już dyżurny woła, żeby siadać na miejsca, już pedel23 dwa razy uderzał kluczem w szybę oszklonych drzwi, aby uciszyć klasę. Uderzenia kluczem w szybę nauczył się od inspektora: małpuje.
Lekcja się zaczyna.
– Kogo nie ma w klasie?
Szparag przepisuje stopnie z notesu do dziennika. Uczniowie pierwszej ławki unoszą się, aby z ruchów pióra odgadnąć, ile kto dostał z dyktanda, pokazują na palcach.
– Dyżurny!
Obaj wyskakują po kajety: jeden żyd, drugi katolik; Szparag żydowi kajetów nie daje; boć to bądź co bądź czynność odpowiedzialna.
– O, mój kajet – dawaj.
– Poczekaj – po kolei.
– Przemyski.
– Dawaj.
Stasio nie ma odwagi spojrzeć. Przewraca kartkę po kartce: dwa, trzy, trzy, dwa, trzy, dwa, trzy, trzy – a teraz?
Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Serce bije tak mocno, jak na geografii. Na pierwszej stronicy dwa małe błędy, raz podkreślone, trzeci – podkreślony falistą linią – i jeden z owych dwóch grubych błędów. Nie ma co patrzeć: dwójka.
– Ile?
– Odczep się.
Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą. Bibułę odsuwa powoli. – Nie ma czerwonego atramentu, nie ma, nie ma, może choć z dwoma minusami? I oto fatalne zdanie. Sen czy jawa? Nie ma. Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest – siedzi bestia – ale go Szparag nie zauważył. Śmiałym ruchem odkrywa stopień: trójka z minusem. Gdyby zauważył, byłaby dwójka. I Stasio doznaje bardzo złożonego uczucia: wdzięczności dla Szparaga, że nie zauważył błędu, i gniewu, że mu za jeden gruby błąd i dwa małe postawił tylko trójkę z minusem: przecież mógł czystą postawić.
– Widzisz? – pokazuje sąsiadowi.
Sąsiad powitał odkrycie życzliwym uśmiechem.
– A ty ile?
– Trzy plus.
Zaczęli porównywać błędy.
– Ciszej – upomina nauczyciel.
I zaczyna się poprawianie dyktanda, dziesiątki prawideł, powtarzanych dziesiątki, mało – setki razy. Stasio patrzy na trójkę z minusem i nie myśli o niczym: jego system nerwowy wyczerpał się do dna. Siedzi bezmyślnie i nawet się nie cieszy.
– Przemyski!
Stasio wstaje.
– Dlaczego? – pyta nauczyciel.
Stasio patrzy błagalnie na kolegów.
– Priewoschodnaja stiepień24 – brzęczą ze wszystkich stron klasy.
– Priewoschodnaja stiepień – powtarza Stasio.
– Co priewoschodnaja stiepień? – pyta nauczyciel, biorąc za pióro.
– Jat'25 – podpowiada klasa zbyt głośno.
– Jat' – powtarza Stasio.
– Trzeba uważać – mówi nauczyciel.
Uczeń z pierwszej ławki pokazuje mu na plecach dwa palce. Stasio sam przecież widzi: stoi i widzi, jak nauczyciel odszukuje jego kratkę w dzienniku i stawia powoli, i z rozmysłem wyraźną dwójkę.
Piorun z jasnego nieba…
Józio niecierpliwie oczekuje Stasia – sam mu drzwi otworzył i nie pozwalając zdjąć tornistra, zawołał:
– Chodź, to ci coś pokażę.
– Poczekaj, tylko zdejmę kalosze.
– No prędzej. Wiesz: w tym nowym sklepie dodają do każdego kajetu jedną ogromną pieczątkę albo sześć małych, i do wyboru. A do brulionu dodają łańcuszek.
– Jaki łańcuszek?
– Prawdziwy.
– Kłamiesz.
Józio jest bezgranicznie zadowolony, że udało mu się zainteresować starszego brata swoim wielkim odkryciem.
– O, widzisz: naklejka, bibuła, sześć pieczątek i stalka26.
– Ta stalka nic niewarta.
– No to co? A pieczątki ładne?
– Tak sobie.
Józio czuje żal do Stasia: sądził, że go olśni, oszołomi, a tymczasem… Nie wie biedak, że Stasio ma dwójkę z ruskiego.
– Na obiad. Ludwika, zawołaj dzieci.
Zosia wpada do pokoju. Spóźniła się: była w kuchni, a chciała wiedzieć, co Stasio powie, zobaczywszy bibułę, sześć pieczątek, naklejkę i stalkę dodane do jednego zwyczajnego kajetu.
– No co? – pyta zaciekawiona.
– Stasio, Józio, Zosia
20
21
22
23
24
25
26