Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski

Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
nie stało z kilką ludźmi, Marek Wojewoda zdał się nie wiedzieć że zniknął i nie pytał. Ochmistrzowi swemu powiedział głośno iż na łowy pojechać musiał. Tak wszyscy sądzili.

      Dopiero w dziesiątek dni, gdy nie powracał, zaczęto się dowiadywać, pytać, niepokoić, szukać, a Marek udawał iż gniewnym był na syna.

      Tegoż wieczora spotkali się na zamku z Biskupem, wychodząc od księcia.

      – Strapienie mam, niemałe, – rzekł wzdychając do Iwona – zginął mi kędyś Jaszko, o którym wiecie żem go przez miłosierdzie przytulił. Niespokojna dusza, nieszczęśliwy człek, gnuśności nie mógł znieść, gdzieś znowu tułać się poszedł.

      Biskup spojrzał bystro na Marka, lecz ten twarz miał tak strapioną, iż podejrzewać go trudno było.

      – Niech go Bóg strzeże – rzekł Biskup. – Źle uczynił iż się zerwał tak, bylibyśmy mu u księcia wyrobili łaskę i przebaczenie. Szkoda by się marnował.

      – Zawsze krnąbrny był – dodał Marek… – W domu z nim ciężar miałem… nieraz i nasrożyć się przyszło…

      – Źleby było gdyby, uchowaj Boże, do Plwacza albo do Światopełka przystał, – rzekł Biskup, – rozniosłoby się to, a drugi raz winien jużby przebaczenia nie zyskał.

      – Bóg niech mnie od tego na stare dni uchowa! – westchnął Marek…

      – Z duszy życzę aby was od tego bolu Bóg miłosierny strzegł, – zamknął Iwo…

      Nie mówili o tem więcej, Wojewoda do domu powrócił niespokojny. Biskup tegoż dnia przywołał mistrza Andrzeja do siebie.

      – Od ojcam waszego słyszał, – odezwał się, – iż Jaszko się oddalił, nie wiedzą dokąd?

      Andrzej pobladł, spojrzał Biskupowi w oczy śmiało i z wyrazem który o prawdzie słów jego wątpić nie dozwalał, rzekł.

      – Nic o tem nie wiem – Jaszko niespokojnym był i jest, ojcu go utrzymać trudno było po wsze czasy… Nie winien temu ojciec nasz…

      – I ja go nie myślę obwiniać – odezwał się Iwo spokojnie. – Jaszka wszyscy znaliśmy i znamy…

      Lękam się aby nie wpadł w ręce wichrzycielom… Zły los go spotkać może…

      Na surowej twarzy mistrza Andrzeja pokazały się dwie łzy, prędko otarte, pocałował rękę biskupią i oddalił się wzruszony.

      Biskup ani nazajutrz, ni dni następnych, spotykając się z Wojewodą, już go nie pytał o syna. Tem jasnowidzeniem jakie dane jest duszom czystym, wiedział on, nie potrzebując badać, iż Jaszko uszedł do Odonicza lub na Pomorze.

      Nie przywiązywał do tego zbytniej wagi, bo choć Jaszko był energiczny i jako rycerz, mimo owego pierzchnięcia z placu umyślnego, niepospolitą miał odwagę, – na nim jednym nic nie zależało. Małym się wydawał człowiekiem.

      W ciągu tych dni Biskup najwięcej starym Waligórą był zajęty. – Zbierano dlań poczet ludzi, służbę której część ściągnąć musiano z Białej Góry, odziewano zaciężnych, wyszukiwano czeladź pokaźną.

      Iwo choćby był chciał łożyć na to, nie miał z czego.

      Dochody biskupstwa znaczne i własne mienie, ledwie starczyły mu na mnogie i nieustanne fundacye klasztorów i kościołów, którym się dziwowano, bo je z królewską szczodrobliwością nadawał.

      Cystersi, Norbertanie, a nawet Dominikanie, których suknie dwaj synowcowie przyoblekli, sadowili się na wsiach i ziemiach przez Biskupa Iwona nadawanych. Sarkała z początku rodzina widząc tak rozposażne mienie swoje, lecz Cesław i Jacek bratankowie już nic nie potrzebowali, Mszczuj miał dosyć, inni widząc jak Pan Bóg w rękach tych pobożnie rozrzutnych mnożył cudownie mienie – umilkli.

      Mszczuj, który uległ posłuszny bratu, i przejął myśli jego, nie wahał się też własnego grosza dać na to co już za potrzebne uważał. Mała to dlań była ofiara, bo syna nie miał, a dla dwu córek zawsze dosyć zostać miało.

      Ze skarbca więc na gródku wożono nietylko sukno i odzieże, ale srebro i złoto nagromadzone od tych czasów, gdy za Bolesławów pierwszych było go jak drzewa w Polsce…

      Ludzie zdala patrzyli a patrzyli dziwując się co Waligóra z tym dworem i ludźmi tak po pańsku ściąganemi czynić myśli.

      Jednego wieczora gdy książe Leszek z łowów z dobrą bardzo myślą powracał, a polował za Wisłą w tych klasztornych lasach, które ojcu Kaźmierzowi dozwolone były, – Wojewoda go u przewozu przez rzekę spotkał, umyślnie czy trafem, trudno wiedzieć.

      Korzystał z tego iż sami chwilę byli.

      – Dobrze żeś Miłość Wasza, zażył rozrywki która mu się dawno należała, – odezwał się. – Dosyć nasz świątobliwy Biskup Waszą Miłość nastracha i nanudzi, gdy doma siedzicie.

      – Czyni to pewno z miłości dla nas, – rzekł Leszek, który na Biskupa mówić nic nie dawał, – niech go Bóg zdrowym trzyma na opiekę i błogosławieństwo państwu temu…

      – A! świętyć jest, i za życia błogosławionym go zwać mało – odparł Wojewoda – lecz jako duchowny nawykły ludzkie myśli roztrząsać, często próżnym wyciągnionym z nich nabawi was strachem…

      Leszek się uśmiechnął.

      – I sam też trwoży się do zbytku, – mówił Wojewoda. – Sądzę że nie z innego powodu brata sobie do boku sprowadził, który już spoczynku potrzebował. Żal starego…

      – Mówicie o Mszczuju Waligórze? – zapytał książe… Cośem słyszał iż tu jest…

      – Brat go przywiózł mimo woli, – dodał Wojewoda.

      – Mimo woli Waligóry ściągnąć trudnoby było – odezwał się Leszek, – bo to żelazny człek…

      – Nie ten już co był – wtrącił Marek…

      Książe spojrzał…

      – Dobrze iż Biskup go ma, bo rodzinę kocha, a tej się dla Chrystusa wyrzekł całej. – Z Jacka i Cesława pociechy mało, bo ci Bogu więcej niż stryjowi służą. Święci i to młodzieniaszkowie!

      Książe głowę skłonił.

      Po chwili zapytał Wojewodę.

      – Co Mszczuj tu myśli poczynać, nie wiecie?

      – Nikt go nie widział jeszcze – odparł Marek.

      – Ani ja – potwierdził książe.

      – Że mnichem za przykładem synowców nie zostanie – mówił Wojewoda – zda się pewnem, bo nie czas… a i córki ma, co pieczy potrzebują.

      – Z córkami tu jest? – spytał Leszek.

      – Zda się że ich tu nie ma…

      Mówił potem Wojewoda o innych rzeczach, usiłując Leszkowi tak właśnie odmalować wszystko jak on mieć pragnął. Nie kazał mu się lękać niczego, lekceważąc prawił o Odoniczu, wzgardliwie o swym powinowatym Światopełku, z poszanowaniem dla Konrada.

      Wtrącono coś i o Krzyżakach rycerstwie które Leszek rad był widzieć zasłyszawszy o niem wiele. Wojewoda doniósł że właśnie dwóch z nich już do Płocka pociągnęło, aby się o uczynione nadania umówić.

      Tak gwarząc dojechali do zamku na Wawel a Marek zabawiwszy Leszka, wymknął się do swego dworu…

      Nazajutrz książe zapytał Biskupa o brata Mszczuja, którego sławę siły i męztwa pamiętał.

      – Jest


Скачать книгу