Szpieg. Józef Ignacy Kraszewski

Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
aż ostatni szeląg przepije, obawiał się sam siebie. Chciałby był spotkać co najprędzéj syna aby mu oddać te pieniądze bo puściwszy się w drogę do domu czuł że przed pierwszą winiarnią pokusie ulegnie. W téj upadłéj istocie było jeszcze coś co ją do świata wiązało, kochał syna i dla niego jednego do ofiary z siebie był zdolnym. Począł myśleć gdzieby go mógł znaleść i zwrócił się przez Bielańską chcąc go szukać przy Akademij, około któréj czasem go w téj godzinie znajdował. Myślał nawet wziąć dorożkę aby tém pewniéj do miejsca dojechać, ale dorożki na birży nie znalazł. Poszedł więc pieszo.

      O kilka kroków przed nim szły dwie kobiety niosące ciężki kosz bielizny. Idąc za niemi porucznik usłyszał głos który go wielce zadziwił; zdało mu się, że to był głos jego żony, ale cóżby tu robiła po nocy i z tym ciężarem? zbliżył się. Przywykły do podsłuchów z kilku słów się przekonał że kobiety wracały od magla, że jedną z nich była w istocie żona jego, a drugą służąca. Tknęło go to dziwnie gdyż kosz ten zawierał daleko więcéj bielizny niżeli jéj było w całym domu. Ta wyprawa wieczorna zaczęła go niepokoić, różne myśli przechodziły mu po głowie, na ostatek gdy dochodzili do zawrotu porucznik nie mogąc wytrzymać wybiegł naprzód i grzmiącém

      – Stój! zatrzymał żonę. —

      Kobieta tak się ulękła że jéj z rąk kosz się wysunął i część bielizny wysypała się na ziemię.

      – Łapię cię na uczynku! zawołał. Co to jest? gdzie idziecie? jaka to bielizna? gadaj mi zaraz lub…

      Kobieta wczoraj tak odważna dziś zdawała się struchlałą, chociaż sumienie nic jéj wyrzucać nie mogło. Od porucznika mało można było wydobyć na potrzeby domu i dzieci, biedna żona pracowała ukradkiem aby mieć grosz na wychowanie syna i córki. Taiła się z tém, bo wiedziała że mąż albo by jéj nic już nie dawał lub i to jeszcze co miała wydrzećby albo wykraść potrafił. Odkrycie jéj lichego zarobku przeraziło ją, długo stała milcząca potem zaczęła się tłumaczyć jąkając niezgrabnie, plącząc w odpowiedziach i utrzymując że choréj sąsiadce odnosiła robotę za co tamta jéj tam coś uszyć czy odrobić miała. —

      Trudno zrozumieć dla czego porucznik tą razą ani był natarczywym ani nadto domyślnym, wysłuchał wszystkiego, pokiwał głową i rzekł zbliżając się do żony:

      – Ten Julek to się zamęczy, i uczyć siebie i jeszcze zarabiać, a to młode, oh, dodał, trochę tam dostałem pieniędzy, ale żebyś mi całe oddała Julkowi! słyszysz? bo on najwięcéj potrzebuje, przysiążże mi…

      Kobieta któréj się to wszystko jakby snem szczęśliwym wydawało, poruszona mruczała wszystkie zaklęcia jakie umiała wyciągając ręce ku porucznikowi.

      Ale gdy przyszło wyrwać mu ten grosz na nowo rozpoczęła się walka w jego duszy. Chciał naprzód oddać wszystko, potem zachował dla siebie jednego rubla papierowego i pół rubelka drobnemi, potem zażądał trzech rubli, potem zachował trzydzieści złotych aż żona postrzegłszy to wahanie gwałtem prawie wychwyciła mu cztery papierki trzyrublowe chowając je co najprędzéj. Mąż z razu chciał walczyć ale się upamiętał i krzyknął tylko:

      – Oddajże w ręce Julkowi, słyszysz!

      Kobieta już nic nie odpowiadając pochwyciła za kosz i nie patrząc co się z nim dzieje dawszy znak Kachnie pospieszyła do domu. —

      Porucznik stał długo jak wryty na trotoarze, kwaśny był i zły że mu nie pozostało więcéj nad dziesięć złotych. Co robić z dziesięcioma złotami gdy się miało projekta tak świetne na wieczerzę w porządnéj restauracyj? Oblizywał się na myśl jedzenia kapłona i polania go dobrą maderą, na to już teraz wystarczyć nie mogło; przeklinając żonę, bo ją był zwykł o wszystko obwiniać, poszedł powoli z postanowieniem wstrzymania się od jadła ale uczęstowania obficie dobrem winem.

      Uczyniwszy postanowienie utraktowania się porucznik rozrachowywał jeszcze jakby się za te złotych dziesięć mógł najmocniéj upić. Czuł bowiem że tą razą żona wymówek mu srogich czynić nie będzie. Pierwotna myśl napicia się wina ustąpiła daleko praktyczniejszéj skosztowania wódek i likworów u Lipkaua. Od dawna bowiem porucznik przekonał się że wina są to romanse, a rzeczywistością wódka.

      Szybkim krokiem zawrócił się nazad, przebiegł część Długiéj ulicy i wpadł na Miodową. Stacya u Lipkaua, naprzeciw Trybunału Apellacyjnego znaną jest wszystkim co kiedykolwiek u bram świątyni sprawiedliwości, wyczekiwać musieli naznaczonéj godziny. Obiór tego miejsca dowodzi trafnego instynktu przedsiębiorcy, ale nawet w godzinach w których sądy i kancelarye bywają zamknięte Lipkau ma swych wiernych zwolenników, i ustaloną reputacyą. Porucznik znalazł tu jeszcze kilkanaście osób wieczerzających, a że po większéj części byli to porządniejsi ludzie, jakoś mu się wstyd zrobiło o téj porze pić tak wódkę samą. Kazał sobie coś podać a tym czasem pod różnemi pozorami zręcznie dochodził do bufetu i coraz z innéj flaszki żądał kieliszka. W jednéj z tych przechadzek od stolika do flaszek uderzyła go fizjonomija starego człowieka w skromném ubraniu, który coś jadł na boku i pilnie mu się przypatrywał. Jak to się często po długich latach niewidzenia zdarza, porucznik czuł że gdzieś tego człowieka widział a przypomnieć go sobie nie mógł. Widocznie także ów jegomość nie był pewien czy ma przed sobą znajomego ale bacznie za nim chodził oczyma.

      – Co u djabła, Presler czy nie? odezwał się wreście głos od stoliczka.

      – Dalibóg to ja! rzekł odwracając się porucznik. Pan pułkownik?

      – A ty co tu robisz? byłem pewny że już gdzieś od dwudziestu lat gnijesz w ziemi.

      – A! jeszcze nie, rzekł z wielką pokorą i jakby zawstydzony porucznik Presler. Dawno mnie już djabli wziąść byli powinni, ale wolą męczyć żywego.

      – No, coż się z tobą dzieje? Od czasu jak cię wypędzili z wojska coś robił?

      – A co? panie pułkowniku biedem jadł a bieda mnie jadła. Jako żywo niesprawiedliwie przegnali mnie z pułku a potem już nigdzie człek miejsca zagrzać nie mógł. Zabawiałem się różnym przemysłem, handelkami, i ot tak, ot tak, życie się przeciułało. Jeszcze na dobitkę trzeba się było człowiekowi ożenić, a baba sekutnica i dwoje dzieci na karku.

      Stary człowiek którego Presler nazywał pułkownikiem poglądał na niego z politowaniem, milczał, długo myślał, z pod oka mu się przyglądał i rzekł ciszéj:

      – Hem, toś pewnie musztry i exercerunku musiał zupełnie zapomnieć?

      Tych kilka wyrazów dziwne na nim zrobiły wrażenie, przed chwilą był jeszcze w duszy starym żołnierzem, dwuznaczne te słowa przypomniały mu że został szpiegiem. Poczuł w nich jakąś woń podejrzaną i szybko odpowiedział:

      – Ale nie, panie pułkowniku, człek co raz się w wojsku nauczył tego nigdy nie zapomina.

      – Aleć to już dawno! rzekł pułkownik.

      – Przecie gdyby dziś potrzeba było, dodał tajemniczo Presler, jeszczeby się z karabinem i bagnetem dało rady.

      Nic na to nie odpowiedział pułkownik ale się zadumał, potem nagle spytał Preslera, czy nie zechce się czego napić, poczęstował go i wstając od stolika jakby od niechcenia zagadnął o mieszkanie.

      Exporucznik (który w istocie był tylko sierżantem) troszkę się zmieszał.

      – Eh! to ja tam stoję gdzieś w dziurze, gdzieby tam mnie kto szukał. – Niech tylko raczy pułkownik powiedzieć gdzie stoi a będę na jego rozkazy. —

      – Dopytasz się mnie w hotelu Saskim, rzekł i wyszedł żywo.

      Rzucone pytanie, przypomnienie charakteru pułkownika i rozgłośnéj jego sławy patrjoty obudziły w Preslerze instynkt badawczy; pomyślał że może mu się nadarzyć gratka wyszpiegowania


Скачать книгу