Płomienie. Stanisław Brzozowski

Płomienie - Stanisław Brzozowski


Скачать книгу
się ja. Tu nie ma prawa nikt ani nic…

      – A jeżeli ja moje chce tylko pić i za dziewczętami biegać… – przekomarzał się Jaszka.

      – Idź, zdołasz się napić – pij, nie zdołasz – będzie źle. Zdołasz mieć dziewczynę – bierz. Nabiją – tak i będzie. Do tego nikomu nic.

      – A jeżeli ja z tej oto twojej szkatułki dziesięciorublówkę wezmę i na Grochową do Fräulein218 Gizeli pojadę… to co…

      – Że ktoś jest świnia, to ja nie muszę być pastuch od świń – mówił niewzruszony Brenneisen swym dziwnym, jakby niedołężnym językiem.

      W tym środowisku żadne przekonanie, byle na krytyce oparte, nie raziło.

      Ale gdy Wołoszanowicz zawiesił w swym pokoju ikonę i zapalił przed nią lampkę, usunięto się od niego.

      – I co ja wam zrobiłem? – tłumaczył się on.

      – Nic – odpowiedział mu Michał Żemczużnikow – ale pies wściekły też mi nic nie zrobił, a ja jednak usunę mu się z drogi.

      – Ależ zmiłuj się przecież, czy ja tobie bronię Moleschotta czytać?

      – Moleschotta ja nie czytam, bo on jest zacofaniec, a zresztą to inna sprawa. Moleschott mi mówi: myśl, i ja myślę. A tu… psu wściekłemu instynkt powie: gryź, i on gryzie. A ja skąd wiem, co tobie twój Bóg każe zrobić? Pókiś ty sam od siebie zależał, ja wiedziałem, czego się od ciebie spodziewać, ale od czasu, jak u ciebie Bóg pojawił się, ja już nic wiedzieć nie mogę. Skąd ja wiem, co temu twojemu Bogu do głowy przyjdzie? Ja tam nie lubię mieć z nim do czynienia. Kto chce ze mną żyć, musi sam za siebie odpowiadać.

      Istotnie, wszelkie zrzeczenie się swobody osobistej uważane tu było za występek.

      Waria Torżecka oskarżyła raz niemiłosiernie Jaszkę o brak charakteru za to, że w obecności jej matki wyparł się Darwina.

      – I, wcale nie wyparłem się – mówił Jaszka. – Ale sami osądźcie: pyta się mnie taka dama z trenem219, z chignonami220, o, o, całkiem Kleopatra221 egipska, w starości oczywiście. „Czy – powiada – możliwe jest, aby człowiek od małpy pochodził, czy na przykład ja podobna jestem do małpy?” No, i cóż ja miałem odpowiedzieć. „Ależ nie – mówię – gdzież tam, ani najmniejszego podobieństwa – powiadam – małpa ma ogon od urodzenia, a pani od krawca” – no i tak dalej wszystko.

      – Nieprawda – oburza się Waria. – Ty lepiej powiedz, coś o duszy powiedział.

      – No, i cóżem ja takiego powiedział? Powiada dama, że za duszę męża w trzech klasztorach nabożeństwo wieczne zakupiła, że więcej niż trzy tysiące ją to kosztowało. Więc pyta się, czy jest dusza, czy nie ma. „Ja – mówi – kwity pokazać mogę”. Czy ja mogę cokolwiek wobec kwitu? Tego nikt nie przewidział. Kto nie ma kwitu, to jeszcze na dwoje babka wróżyła, ale jak ma kwit…

      – Z ciebie już nigdy nic nie będzie, Jaszka – wzruszyła ramionami Waria.

      Ale reszta towarzystwa się śmiała.

      Jaszce w ogóle uchodziło wiele…

      – Tylko językiem nie zanadto wojuj – mówił mu Orłow, szczególnie gdy wspomniał, tak jak wówczas, Karakozowa, Czernyszewskiego…

      Ale Jaszka nagle spoważniał.

      – Pańszczyźniani wy! – krzyknął. – Tfu, niewolnicy! Spośród nas ukradziono człowieka. Takiego człowieka. Jak ja jego czytam, to mądrzejszy się staję. Jego wam ukradli, zabijają powoli. Myśl wasza, sumienie wasze: a my nic, my milczeć będziemy. Psy wy, tchórze, tchórze!

      I nagle podbiegł do okna i otworzywszy lufcik, na cały głos krzyknął w ciemną, szarą ulicę…

      – Ej, ty! Oddaj nam Czernyszewskiego! Czernyszewskiego nam oddaj, słyszysz!

      – Czegoś się rozkrzyczał – rzekł Żemczużnikow. – Dużo krzykiem pomożesz…

      – Jeżeli jego wola – rzekł Brenneisen – nikt mu przeszkodzić nie może.

      – Sam przepadnie.

      – Jeżeli jego dusza znieść nie może milczenia, niech krzyczy. Inaczej ona będzie podłą duszą.

      Ale Żemczużnikow podszedł już do okna.

      – Słuchaj, Jaszka – rzekł. – Czy ty wiesz, co z tego będzie, gdybyśmy nawet przed Zimowy Pałac222 poszli wołać: oddaj go nam!

      – To i co – rzekł Jaszka. – Zabiliby, niechby zabili.

      – Bardzo mądrze, powiedziałby Czernyszewski. Bardzo, bardzo sprytnie to pomyślałeś: zabiliście mojego przyjaciela, to i mnie zabijcie. Nieprawdaż.

      – Ale milczeć, kiedy twojego przyjaciela, nie przyjaciela, ale świętego, mędrca, zabiją – to hańba.

      – Tak, pozwalać na to, co zrobiono z Czernyszewskim, co zrobiono z Michajłowem223, z dziesiątkami tysięcy Polaków, to hańba – odpowiedział Żemczużnikow.

      – My tu sobie filozofujemy, rozprawiamy, a naokoło krew płynie. Człowieka nieustannie mordują – unosił się Jaszka. I stuknąwszy pięścią w stół, krzyknął: – Nie zniosę dłużej, nie mogę.

      W pokoiku milczano.

      Gromadka nasza ujrzała w myśli prawdziwe swoje położenie, spotkała się twarz w twarz z potworem dziejów rosyjskich.

      I od razu uwydatniła się czarna rysa.

      Orłow, prawnik z zawodu, chemik z upodobania, zaczął mówić swoim spokojnym, mądrym głosem. „Nie mówi – perły wyszywa” – określała jego dykcję Waria.

      – Ja myślę – prawił – że to, o czym mówi Jaszka, jest nam wszystkim znane. Wszyscy przemyśleliśmy już to. Człowiek nowoczesny nie powinien się łudzić. Życie cywilizowanych społeczeństw jest taką samą walką, jak i życie zwierząt. I nie przekonamy ludzi, że się nie powinni pożerać. Idzie po prostu o to, aby to zrozumieć i aby w tej walce zwyciężyć. Ludzie rozumni powinni dbać o to, aby nie być pożartymi przez zwierzęta. Bo lew, który zje Arystotelesa224, nie jest mędrszy od lwa, który zje cielę. Niechaj więc lew żywi się już lepiej cielęciną. A Arystoteles niechaj sam siebie uchroni i myśli, aby albo wytępić lwy, albo też je oduczyć od zjadania nawet cielęciny.

      – Innymi słowami? – rzekła Waria, zaciskając usta. – Co? Zamknąć uszy i oczy, a w razie potrzeby pochwalić lwa i życzyć mu dobrego apetytu?

      Orłow też pobladł i rzekł:

      – Ja także czczę wysoko Czernyszewskiego, ale my, którzy rozumiemy jego myśl, powinniśmy dlatego właśnie starać się przeżyć, zyskać stanowiska i wpływy.

      – I kiedy zostaniesz już oberprokuratorem Świętego Synodu225, każesz mojemu ojcu, aby zamiast Czetji Mineji226 i psałterza czytał stadku Czto diełat'227. Jemu to istotnie żadnej różnicy nie zrobi, zwłaszcza po śniadaniu – roześmiał się Jaszka.

      Ale od tego czasu Orłow rzadko już pojawiał się u nas i rozmowa w jego obecności szła opieszalej. Tymczasem zapanował nad wszystkimi innymi tematami ten jeden – Czernyszewski. I w końcu wszystkie nasze myśli i gawędy przybrały całkiem określony


Скачать книгу

<p>218</p>

Fräulein (niem.) – panna. [przypis edytorski]

<p>219</p>

tren – ciągnąca się po ziemi część sukni. [przypis edytorski]

<p>220</p>

chignon (fr.) – kok, fryzura kobieca z włosów związanych z tyłu głowy; daw.: przypinany warkocz. [przypis edytorski]

<p>221</p>

Kleopatra, właśc. Kleopatra VII Filopator (69–30 p.n.e.) – ostatnia królowa Egiptu, słynna z urody i uroku osobistego. [przypis edytorski]

<p>222</p>

Zimowy Pałac – petersburska rezydencja carów, zbudowana przez Piotra I. [przypis edytorski]

<p>223</p>

Michajłow, Michaił Łarionowicz (1829–1865) – rosyjski pisarz, tłumacz, publicysta; w 1861 zesłany na Syberię. [przypis edytorski]

<p>224</p>

Arystoteles (384–322 p.n.e.) – grecki filozof i przyrodoznawca, najwszechstronniejszy z uczonych staroż., osobisty nauczyciel Aleksandra Wielkiego. [przypis edytorski]

<p>225</p>

Święty Synod, właśc. Świątobliwy Synod Rządzący – kolegialna instytucja zwierzchnia Kościoła prawosławnego w Rosji, istniejąca w czasach Imperium Rosyjskiego zamiast urzędu patriarchy, mająca na celu uzależnienie władz kościelnych od władzy państwowej; z ramienia cara funkcję kontrolną nad Synodem sprawował urzędnik bez święceń, w randze oberprokuratora. [przypis edytorski]

<p>226</p>

Czetji Mineje (scs.) – prawosławne zbiory żywotów świętych, hymnów, modlitw i kanonów, ułożone na każdy dzień kalendarza liturgicznego, przeznaczone do domowej lektury. [przypis edytorski]

<p>227</p>

Czto diełat' (ros.) – pol.: Co robić, tytuł książki N. Czernyszewskiego. [przypis edytorski]