Płomienie. Stanisław Brzozowski
krawczynę, którego żona upośledzona była również w ten sam sposób. Mieściła się nasza drukarenka w koszu, który stał w mniejszym z dwóch zajmowanych przez Brenneisena pokojów. Wadą było to, że pokój nie miał drugiego wyjścia, ale za to wejść do niego można było tylko przez wielki pokój, służący Brenneisenowi za pracownię i jadalnię. Zresztą okno naszego pokoiku znajdowało się co najwyżej o dwa łokcie ponad daszkiem jakiegoś składu czy stajni. A z daszku tego nietrudno było dostać się już na ziemię.
Nieczajew dostarczył nam rewolwerów, a Brenneisen oświadczył, że żywym go policja nie weźmie. Tymczasem wziął się gorliwie do drukowania, pisanie sprawiło mu mniej przyjemności. Mnóstwo talentów natomiast odkryliśmy w Jaszce. Przede wszystkim zaczął on sypać, jakby z rękawa, artykułami, proklamacjami. Sam on podrwiwał ze swego pisania i gdyśmy go chwalili, gwizdał przez popsute zęby. W istocie jednak obchodziło go bardzo, jakie wrażenie robią jego artykuły. Przy tym on jeden z nas wszystkich najmniej troszczył się o zdanie Nieczajewa. Nazywał go Napoleoniątkiem i pokpiwał z niego, czym wzbudzał wielki gniew Warii Torżeckiej. Waria stała się prawdziwie genialną dostarczycielką pieniędzy. W tym czasie Nieczajew potrzebował ich nieustannie i ciągle narzekał na ich brak. Miałem wrażenie, że bardziej niż pieniędzy jeszcze brakuje mu ludzi. Sam on piętnował nieustannie palącymi wyrazami niewolnicze instynkty i tchórzostwo Rosjan.
– Im by tylko książeczkę czytać:
„– Dzień dobry, Wasyli Iwanowiczu, a co słychać?
– Wszystko dobrze, Iwanie Wasiljewiczu. W kazańskiej guberni do głodnych chłopów kartaczami244 strzelali. Stu czy dwustu zabito.
– Ot, co? Ja zawsze mówiłem, że my mamy niemożliwy ustrój.
– Wasza racja… głodnemu po co kartacze.
– Oczywiście, głodny potrzebuje chleba.
– Naturalnie: chleb powinien być dla wszystkich…
– Tak oto właśnie: ja teraz o tym piękną książkę czytam.
– A ja czytam o szkodliwości prostytucji…
– Także ważna kwestia. To po przeczytaniu poproszę…
– Z przyjemnością, z przyjemnością, wzajemnie”.
I całkiem to oni, jak te instytutki245, książeczkami się mieniają246. A nie, to jeszcze lepiej: Ja tobie dam piękną ideę i ty mi dasz piękną ideę, i basta.
Na chłopskiej pracy wszystko to wykarmione: na pańszczyźnie i po pańszczyźnianych haremach porozwijało sobie indywidualność.
Indywidualność.
Z całej rosyjskiej szlachty jeden tylko Bakunin był człowiek. I trzeba widzieć było, jak go Herzen nieboszczyk z góry traktował. Żemczużnikow próbował ująć się za Herzenem. Jego „Dzwon”247 budził całą Rosję.
– To właśnie: a wcale jej budzić nie było potrzeba. Tej jego Rosji: niechby ją był rozbudził czerwony kogucik a topór.
– A potem?… – spytał Żemczużnikow.
– A cóż? Potem ogień i krew, ogień i krew, ażby został sam chłop i sam robotnik, a wtedy ty jego budź, a nie daj mu zasnąć, a nie daj mu stworzyć sobie nowych bogów.
Jaszka zmrużył oczy.
– A jakby – powiada – chłop popalił krzyże, a potem sobie dla odmiany z Dniepru wyciągnął na nowo Peruna248.
– To już nasza rzecz, aby mu Peruna obrzydzić – rzekł. – Na człowieku ponarastało dużo dzikiego mięsa. Topór będzie miał robotę.
Brenneisen rzekł cicho i spokojnie:
– Ja z wami idę tylko do topora, potem nie.
Nieczajew z Brenneisenem nie spierał się nigdy, nazywał go Szymon Słupnik249, ale szanował.
– Do topora – rzekł – ani ty, ani ja nie dożyjemy. – A potem dodał: – Chociaż kto to wie. Gdyby było więcej krwi w narodzie.
O Herzenie mówił Nieczajew z nienawiścią…
– Plantatorską duszę miał człowiek, który napisał, że loretka250 w tym podobna jest do cielęcych kotletów, że jedną i drugimi można się rozkoszować, ale mówić o nich nie można.
Loretka to już dla niego nie był człowiek. To już był człowiek inny: upadły.
I wy mi tu jeszcze będziecie mówić, że nie w pańszczyźnianych haremach oni wyrośli. Człowieka do kotletów porównywać. I jedno, i drugie dla mnie. Upadli ludzie! Upadli ludzie. Ludzie, których jedzą i którzy jedzą innych. Kto wie, co jest wstrętniejsze… Loretka jest upadła, jeżeli was nie rujnuje, jeżeli nie jeździ po was jak po mułach. Kokota251 bijąca bankiera pantoflem po twarzy to też protest.
Dowcip Nieczajewa znikał, gdy brał on pióro do ręki.
Pisał on w sposób urywkowy, ostry, nieprzekonywający.
– Jak ja mam pisać, kiedy pomiędzy mną a niewolnikami nic wspólnego nie ma.
Stał on istotnie całkowicie z tamtej strony. Dla takich ludzi jak Nieczajew jeden już tylko język: gilotyna. Był on jedynym znanym mi chyba przykładem terrorysty w przekonaniowym znaczeniu systematu252. Dla niego śmierć była nie środkiem walki, ale jakąś niecofnioną koniecznością. Jak Marat mógłby on obliczać ilość głów, które strącić z karków należy.
Pisanie jest odkrywaniem niespodzianek w samym sobie. Nieczajew już niczego nie odkrywał. Wykonywał on. Dawał gotowe wyroki.
Natomiast Jaszka był niewyczerpany.
Dziś układał liturgię żałobną nad Rosją, wyśpiewywaną przez Iwana Groźnego253. To znowu pisał straszliwą biografię Mikołaja. To gradem szyderstw zasypywał Aleksandra II, to od imienia matuszki popadii pisał list do Katkowa.
Proklamacje natomiast mniej mu się udawały.
Te pisał znakomicie Żemczużnikow. Zwarte i logiczne, prowadziły konsekwentnie do wniosku, że rewolucja jest konieczna, zbawienna, nieunikniona.
Na przestrzeni kilkudziesięciu wierszy umiał on wykładać najzawilsze sprawy w sposób tak jasny, że stawały się one proste.
I proste były one istotnie, gdy się miało odwagę odrzucić cały splot istniejących stosunków.
My zaś z rzeczywistości istniejącej nie pragnęliśmy ocalić nic, nic nie pragnęliśmy przenieść poprzez płomienną rzekę rewolucji. Aksjomatem było dla nas, że nic z tego, co jest związane ze stanem niewoli człowieka, nie zasługuje na szacunek bezwzględny. Człowiek swobodny zdoła chyba stworzyć, gdy zapragnie, wszystko to, co miało jakąś wartość w dziele ludzkości niewolniczej.
– Człowiek nie powinien zależeć od rzeczy – mówił Brenneisen, ale jednocześnie dodawał: – A nie jest swobodny ten, który kocha, musi kochać jakąś rzecz.
On jeden z nas wszystkich zapatrywał się sceptycznie na chłopskie pojęcia o ziemi. Kto pragnie ziemi, jest niewolnikiem ziemi.
– Na chmurach jęczmień się nie rodzi – żartował Żemczużnikow – a z Marsa transporty zboża nie przychodzą.
– Człowiek musi żyć z ziemi, ale nie powinien
244
245
246
247
248
249
250
251
252
253