Dżinsy i koronki. Diana Palmer
a jej matka stanęłaby na głowie, żeby do tego nie dopuścić, gdyby tylko wiedziała o sile jej uczuć.
– Gdzie ty się podziewałaś, na litość boską?! – burknęła ze złością Gussie Samson, schodząc na parter. Miała na sobie delikatnie tkany białokremowy wełniany żakiet z różowymi dodatkami. Farbowane blond włosy utrefiła w elegancką fryzurę, a makijaż był nieskazitelny. Za młodu Gussie Granger Samson miała krótki epizod sceniczny. Grała role drugoplanowe, głównej nigdy nie dostała, ale zachowywała się jak prawdziwa gwiazda i dbała o najmniejsze szczegóły swojego image’u.
– Wpadłam do Lariatu powiedzieć Elise, że kilka cieląt uciekło przez płot – odparła Bess.
– I domyślam się, że Cade był akurat w domu. – Gussie przeszyła ją wściekłym spojrzeniem.
– Nie, Cade’a nie było – odrzekła Bess spokojnie.
– Nie życzę sobie, żebyś zadawała się z tym człowiekiem. – Gussie sapnęła gniewnie. – To zwykły pastuch…
– To zdolny, inteligentny mężczyzna z wielkim potencjałem – przerwał jej Frank, obejmując ją ramieniem. – Przestań się go czepiać. Wszystko to już przeszłość, pamiętasz? Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Gussie speszyła się, zerknęła na Bess i szybko rzuciła do męża:
– Było, minęło. Idziemy?
Bess nic nie zrozumiała z tej wymiany zdań. Pomyślała, że chyba jednak nie zna swoich rodziców, a już szczególnie matki. Nie zwykła jednak wścibiać nosa w cudze sprawy, więc tylko uśmiechnęła się i poszła na górę, żeby się przebrać.
Tej nocy podsłuchała kłótnię rodziców. Poszło im o pieniądze i chociaż szybko się pogodzili, to Bess nie potrafiła o tym zapomnieć. Następnego dnia wieczorem jej ojca odwiedził jakiś mężczyzna.
– Kto to? – zaciekawiona spytała matkę.
– Nie wiem, kochanie – odparła zdenerwowana Gussie. – Twój ojciec od dwóch dni jest w koszmarnym nastroju. Warczy, burczy i fatalnie wygląda. Nie wiem, o co chodzi, ale dzieje się coś złego.
– Nie możesz go zapytać?
– Zapytałam. Tylko się na mnie gapił. Jutro wieczorem w River Grill jest przyjęcie. Pójdziesz ze mną i z ojcem? – I dodała zachęcającym tonem: – Będą tam Merrillowie, a ich syn, Grayson, też się z nimi wybiera.
– Gray jest miły, ale bądź tak dobra i przestań mi rajfurzyć – odparła Bess cicho. – Nie szukam bogatego męża.
– Będziesz się dobrze bawić – zapewniła Gussie z uśmiechem. – No, dość tych kłótni. Uwielbiasz owoce morza, a Gray właśnie spędził miesiąc w Europie, więc będzie miał co opowiadać. Możesz włożyć nową szarą sukienkę z krepy i tę ładną pelerynkę z lisa, którą ci sprawiłam pod choinkę.
– Ależ mamo…
– Napijmy się kawy. Kochanie, poproś Maude, żeby zaparzyła, może twój ojciec i jego gość do nas dołączą. Dobra dziewczynka – dodała Gussie, z roztargnieniem poklepując córkę po dłoni.
Bess poddała się. Tak było łatwiej, niż kłócić się z Gussie, ale wiedziała, że pewnego dnia będzie musiała jej się postawić. Uległość nie prowadziła w dobrą stronę. Ojciec miał rację. Ale dziwne, że powiedział coś takiego, bo to Cade zazwyczaj utyskiwał na apodyktyczne matkowanie w wykonaniu Gussie. Bess wiedziała, że często rozmawiał z jej ojcem, kiedy spotykali się w sprawie inwestycji w nieruchomości. Ale Cade z pewnością nie opowiadałby jej ojcu o tak intymnych sprawach. A jeśli jednak?
Wracając z kuchni, wciąż się nad tym zastanawiała, gdy Gussie z szaleństwem w oczach dopadła do niej:
– Gość wyszedł, a Frank zamknął się w gabinecie i nie odpowiada! – zawołała. – Bess, dzieje się coś strasznego!
– Ale… co mogłoby…
Na głośny i mrożący krew w żyłach huk wystrzału z pistoletu zamarły na moment, po czym Bess popędziła przez hol do gabinetu, złapała za klamkę i zaczęła ją szarpać, a potem łomotać i kopać w drzwi.
– Tato! – krzyknęła, a do matki zawołała: – Dzwoń na policję!
– Na policję? – Blada i roztrzęsiona Gussie stała w miejscu.
Bess, nie oglądając się na zszokowaną matkę, podbiegła do aparatu. Ręce jej się trzęsły, kiedy gorączkowo wybierała numer, a potem wyrzuciła z siebie informacje dyżurnemu, który odebrał telefon.
Po kilku minutach usłyszały zawodzenie zbliżających się do domu syren i zaczął się koszmar. Drzwi do gabinetu wyważono, a Bess przez porażającą chwilę patrzyła na leżące na dywanie i skąpane we krwi zwłoki ojca. Potem popędziła do łazienki, gdzie jej zbuntowany żołądek wyrzucił z siebie całą zawartość. Przerażona Gussie poszła na górę jeszcze przed przybyciem policji, a Bess po wyjściu z łazienki zadzwoniła do lekarza.
Dalszą część wieczoru pamiętała jak przez mgłę, pogrążona w bólu, żalu i odrętwiała z szoku. Odpowiadała na pytania, aż w końcu chciała krzyczeć, i nagle zauważyła, że jakby nie wiadomo skąd pojawił się Cade.
To on udzielił wyczerpujących wyjaśnień policji, wziął Bess w twarde, silne ramiona i zaniósł ją po schodach do jej pokoju.
– Po…policja… – wyszeptała niezbornie.
– Wszystkim się zajmę – obiecał stanowczo, kładąc ją na łóżku. Zdjął jej buty i delikatnie przykrył kołdrą. – Spróbuj się przespać. Z twoją matką jest teraz lekarz, potem przyślę go do ciebie.
– On się zabił – powiedziała z trudem.
– Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Jego ciemne oczy obserwowały jej bladą twarz. – Gdybyś mnie potrzebowała, po prostu krzyknij. Będę tu jeszcze jakiś czas, przynajmniej dopóki nie zaśniesz.
Skupiła wzrok na jego surowej twarzy i uniosła odrętwiałą rękę, żeby jej dotknąć. Z jej oczu popłynęły łzy.
– Dziękuję.
Na sekundę ujął jej dłoń, po czym położył ją na narzucie.
– Wracam za kilka minut.
Przyszedł lekarz, podał jej środek nasenny i wymamrotał kilka słów pocieszenia. Bess podchwyciła zatroskane spojrzenie Cade’a, wkrótce jednak lekarstwo zrobiło swoje i zasnęła.
A kiedy się obudziła, w domu było pusto… i zaczął się ból.
Z Gussie nie było żadnego pożytku. Lamentowała, biadoliła i co jakiś czas wpadała w histerię, mimo że garściami łykała środki uspokajające. Z godziny na godzinę Bess coraz bardziej uświadamiała sobie, jakie brzemię przypadło jej w spadku. Jeżeli zachowanie matki zapowiadało to, co niesie przyszłość, to czekało ją prawdziwe piekło.
Cade nie wrócił. Uznała, że to dziwne, bo przecież wiedziała, że był tam poprzedniego wieczoru. Najwyraźniej jednak załatwił, co trzeba, i uznał, że Gussie nie byłaby zadowolona z jego obecności.
– Jak to dobrze, że jesteś silna, Bess – zachlipała matka, kiedy usiadły w salonie. – Sama nie dałabym rady.
– Ja nic nie zrobiłam. To Cade wszystko załatwił – odparła. – Zaniósł mnie na górę, wezwał lekarza. Ja też się załamałam.
– Mam rozumieć, że ten człowiek całą noc spędził pod moim dachem?! – z furią zawołała Gussie. – Nie chcę go tu widzieć! Nigdy więcej!
–