Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas

Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas


Скачать книгу
zakładać peruki, mogła swoje białe włosy zakamuflować iluzją.

      Nalała sobie z dzbanka wody z miodem i octem winnym – woda z miejskich studni nawet po przegotowaniu wciąż miała ściekowy posmak, lecz dodatki pomagały go zamaskować – jednak zaledwie wypiła pierwszy łyk, dzwonek nad wejściem znów się rozdźwięczał.

      Do sklepu wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w podróżnym odzieniu i jeździeckich butach. Śnieg drgnęła, zmrużyła oczy – jego aura była niczym mroczna studnia. Albo doświadczył w przeszłości strasznych rzeczy, albo był żmijem. Jedno oczywiście nie wykluczało drugiego.

      Skłonił się, zamiatając podłogę piórem kapelusza.

      – Pani Manesseria? – zapytał.

      Śnieg zmarszczyła brwi. Coś tu się nie zgadzało. Ale nie ona ustalała z ludźmi z Eume, jak dokładnie ma wyglądać wymiana hasła i odzewu. Może ktoś coś pokręcił przy przekazywaniu instrukcji, jak to już bywało.

      – Pan Perselli leży chory, dopadło go lumbago – powiedziała.

      – Nie wiem wprawdzie, kim jest pan Perselli, ale serdecznie mu współczuję – odrzekł przybysz ze śpiewnym chalkiryjskim akcentem, rozglądając się po sklepie. Mimo smagłej cery oraz czarnych włosów miał zaskakująco jasne oczy, świetliście zielone jak chryzopraz. – Czy to was nazywają Śnieg?

      Ogarnął ją niepokój. Kimkolwiek był ten człowiek, to z pewnością nie wysłannikiem z Eume. Szlag. Szlag!

      – A kto pyta?

      – Nazywam się Feren Berilt. Ale w pewnych kręgach zwą mnie Żałobnikiem.

      – Nic mi to nie mówi. – Śnieg cofnęła się o krok, splatając ręce na piersi.

      Analizowała wygląd mężczyzny, zastanawiając się, czy zna tę twarz z któregoś z licznych listów gończych Elity. Rysy miał typowo chalkiryjskie: wysokie czoło, orli nos, wydatne kości policzkowe. Wyglądał na trzydzieści parę lat, ale aura wskazywała, że jest znacznie starszy. Śnieg nie wyczuwała iluzji – inna sprawa, że te z założenia nie dawały się łatwo wykryć.

      – Nie dziwi mnie to. Nie bywałem dotąd w Tay. – Z ciekawością popatrzył na wyłożone na ladzie szarfy oraz pasy. – Szukam informacji.

      – To znaczy?

      – Poszukuję żmija znanego jako Krzyczący w Ciemności. Doszły mnie słuchy, że widziano go w tym mieście.

      – Nie w ostatnim czasie. I to nie jest dobry moment na takie rozmowy. Czekam na kogoś.

      – A ja się śpieszę. – Feren Berilt zwany Żałobnikiem wyjął niedużą, ale pękatą sakiewkę, znacząco zważył ją w dłoni. – I zapłacę złotem za konkrety.

      – Pytajcie w Shan Vaola. Tam miał swoją kryjówkę. W Podziemiach.

      – Pytałem w Shan Vaola. Byłem w Podziemiach. Kryjówka jest pusta, a po Krzyczącym wszelki słuch zaginął.

      – W takim razie nie wiem, co wam doradzić. I możecie schować te pieniądze, nie handluję informacjami o braciach w darze.

      Chryzoprazowe oczy mężczyzny zwęziły się gniewnie.

      – Nie ma potrzeby się unosić – powiedział cicho. – Pytałem grzecznie.

      Jego źrenice musiały być zamaskowane wyciągiem z szarego muchomora, bo ich kształt wydawał się zwyczajny, ale padające z boku światło ujawniało w głębi zdradzieckie fiołkowe skry. Talizman ukryty za dekoltem sukni Śnieg drgnął ostrzegawczo, po skórze żmijki przebiegł zimny prąd.

      – Lepiej już stąd idźcie – powiedziała spokojnie. – Mówiłam, że czekam na kogoś. – Za oknem sklepu ponownie zauważyła chłopca z gildii. Machnął ręką i poruszył ustami, ale przez grube szybki nie potrafiła rozpoznać, co próbował powiedzieć. Potem odbiegł. Śnieg zaczęła mieć bardzo złe przeczucia. – Wyjdźcie – powtórzyła.

      Wzruszył ramionami.

      – Wedle życzenia. Przepraszam za to najście. Bywaj, siostro.

      Założył z powrotem kapelusz, ale nim zdążył opuścić sklep, dzwonek znów zadzwonił i drzwi się otworzyły. Wszedł niski, gruby mężczyzna w seledynowym kaftanie skrojonym według najnowszej mody. Zerknął na Żałobnika bez zainteresowania, najwyraźniej uznawszy go za przypadkowego klienta.

      – Kłaniam się panience i przepraszam za spóźnienie – oznajmił z uśmiechem. – Jak się miewa pan Perselli?

      – Leży chory – odrzekła Śnieg, skupiona na śledzeniu zmysłami maga, co robi Żałobnik. – Dopadło go lumbago.

      – U nas w Eume leczy się tę przypadłość gorącymi okładami – padł ustalony odzew.

      Feren Berilt wyszedł na ulicę, ale wyraźnie nie zamierzał odchodzić nigdzie dalej. Stanął przy bramie sąsiedniego domu i chyba wdał się w rozmowę ze staruszkiem handlującym wodą z sokiem. A chłopak przysłany przez gildię gdzieś zniknął. Szlag, szlag, szlag! Śnieg sięgnęła umysłem w przestrzeń, sprawdzając okolice sklepu. Nie wyczuła niczego podejrzanego, ale nie zmniejszyło to jej niepokoju.

      – Ma panienka dla mnie te zamówione szarfy? – zapytał tymczasem wysłannik.

      – Oczywiście. – Sięgnęła pod ladę, wyjęła pęk szarf z mięsistego jedwabiu i rozłożyła je gestem podpatrzonym u kramarzy.

      Grubas pochylił się, przesunął palcem po symbolach wyhaftowanych złotą, czerwoną i czarną nicią.

      – Kto to wszystko haftował? Panienka?

      – Czeladnicy mistrza Persellego według wzorów, które im dostarczyłam – odrzekła z kamienną twarzą Śnieg. Okłamywanie wysłannika byłoby poniżej jej godności.

      Szarfy wykonane rękami maga byłyby oczywiście znacznie cenniejsze, ale niekoniecznie bardziej skuteczne. Te zostały trzykrotnie namoczone w źródlanej wodzie z płatkami złota i wysuszone przy świetle księżyca, a później Śnieg wyrecytowała nad każdą z nich dziewięć formuł Xellesa, by nasycić wyhaftowane znaki energią. Owszem, w pewnym sensie były podróbkami, ale podróbkami wysokiej klasy.

      Wysłannik z zainteresowaniem oglądał turkusową szarfę z wodnym zaklęciem de Torlisa. Dotknął wyhaftowanych piktogramów przedstawiających rybę i smoka.

      – Jaki to czar? – spytał.

      – Chroniący przed utonięciem. Niestety działa maksymalnie przez godzinę. – Śnieg zmarszczyła brwi, gdy jej talizman ponownie zawibrował, tym razem znacznie silniej. Mimo upału przeniknął ją dreszcz. – Wybaczcie, muszę wyjrzeć na ulicę.

      Znała ten chłód, ostrzeżenie daru. Wsunęła palce za dekolt, żeby dotknąć talizmanu, sięgnęła umysłem w przestrzeń i zesztywniała.

      Wokół kamienicy zaczynała się powolutku, podstępnie krystalizować magiczna bariera. Emanująca lodem srebrnej magii.

      Pułapka.

      Czar nie nabrał jeszcze pełnej mocy, ale gdy Śnieg chciała wybiec na zewnątrz, uderzyła w niewidoczną szybę i w jej ciele eksplodował palący ból, jakby wbiegła w ogień. Zatoczyła się do tyłu, usiłując wyszarpnąć talizman spod sukni, wykrzyczeć zaklęcie, ale gardło i język odmówiły jej posłuszeństwa. Częścią świadomości zarejestrowała jeszcze, że wysłannik z Eume coś woła, a z powietrza materializują się toporne białe sylwetki.

      Golemy.

      2. Tonący chwytają się brzytew

      W bawialni panował półmrok,


Скачать книгу