Hotel 69. Sonia Rosa
Zrobione! – Sylwia pojawiła się w kuchni, kiedy grzebał po szufladach w poszukiwaniu łyżeczki. – Obawiam się, że wszystkie są w zlewie. – Roześmiała się.
– Moja mała świnka rzadko sprząta? – Alexander przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta. – Chodźmy do łóżka. Orzeźwię cię lepiej niż ta lura – mruknął, pieszcząc jej pośladki przez materiał króciutkiej prążkowanej sukienki, którą lubiła nosić po domu.
– Kogo ty właśnie nazwałeś małą świnką, dupku? – Roześmiała się, zanim oddała mu pocałunek.
Chwilę później zrzuciła sukienkę, zdjęła bawełniane majtki w drobne kwiatki i cisnęła ciuchy na dywan. To również mu się w niej podobało, że w żaden sposób nie chciała mu się przypodobać drogą bielizną i kochała swoje ciało, pomimo że nie miała figury idealnej. Wziął ją od tyłu, opartą o parapet, wyobrażając sobie nielicznych przechodniów spoglądających w górę, w okno, w którym stała młoda naga kobieta. Kiedy skończył, długo ją do siebie tulił, napawając się zapachem jej kwiatowych perfum i nutą kokosowego olejku, który lubiła wcierać we włosy.
– Serio będę za tobą tęsknić – powiedział, obejmując ją w pasie. – Gdybyś była kimś innym, zapytałbym, czy pojedziesz ze mną, ale przecież z góry znam odpowiedź. Tu masz pracę, przyjaciół, własne życie.
– Czy pojadę z tobą? – Sylwia parsknęła urywanym śmiechem, odwróciła się twarzą do niego, stanęła na palcach i pocałowała go w usta. – A co z twoją oficjalną narzeczoną? Haremik się marzy, co?
– Daj spokój. Annika to…
– Alex… Było, minęło – weszła mu w słowo. – Świetnie się bawiliśmy, pozostaną miłe wspomnienia.
– I tyle? Będę dla ciebie miłym wspomnieniem?
– A kim chciałbyś dla mnie być?
– Chodzącą erekcją. – Carlsson wyszczerzył się w chłopięcym uśmiechu i pocałował ją w usta. – Jesteś piękna, rudzielcu.
– I cała twoja. Przynajmniej dziś – powiedziała, sięgając po leżące na parapecie papierosy.
– Nie pal tego świństwa. Ja zawsze wolałem trawę. Fajki zabijają.
– Serio? Palenie tytoniu może zmniejszyć przepływ krwi i powodować impotencję – przeczytała napis na paczce i głośno się roześmiała. – W tym akurat wypadku nie czuję się szczególnie przestraszona – dodała, zanim pstryknęła zapalniczką i zaciągnęła się dymem. – Wyjeżdżasz jutro? – zapytała, przysuwając bliżej pełną niedopałków ceramiczną popielniczkę.
– Za kilka dni. Odezwiesz się do mnie, kiedy będziesz w Trójmieście?
– Jasne.
– A kiedy to będzie?
– Nie mam pojęcia.
– Twarda z ciebie sztuka, co? – Uśmiechnął się.
– Trafiła kosa na kamień. – Mrugnęła do niego.
– Nigdy się nie zakochujesz?
– A ty?
– Ja? Ostatnio w Annice, lata temu.
– I co się z wami stało? – zainteresowała się dziewczyna.
– Trudno powiedzieć. Wciąż ją kocham, ale…
– Daj spokój, to nazywasz miłością? Poderwałeś mnie w metrze i zaliczyłeś na drugiej randce. Tak się zachowuje kochający facet?
– Nigdy nie twierdziłem, że jestem wierny. – Uśmiechnął się krzywo.
– Jakie to wygodne. – Sylwia zdusiła niedopałek w przepełnionej popielniczce, spięła włosy znalezioną na parapecie frotką i powiedziała, że idzie pod prysznic. – Przyłączysz się?
– Jasne – powiedział.
W strugach wody, w ciasnej zaparowanej kabinie, mydląc Sylwii plecy, nagle pomyślał o Annice. Wyobraził ją sobie kręcącą się po ich apartamencie, pakującą ostatnie drobiazgi i wypatrującą jego powrotu. Naprawdę jeszcze ją kochał? A może to było tylko przyzwyczajenie? Czasem myślał, że byli jak dwoje wyrzutków, wykorzenionych z miejsca urodzenia, obcych w nowym świecie. Kochał Polskę. Miał tu babcię, jego matka pochodziła z Kaszub. A jednak to Sztokholm przez pierwszych kilkanaście lat jego życia nazywał domem, tak jak Annika. Byli z tego samego rocznika, poznali się na studenckiej imprezie w jednym z klubów na Powiślu. I żeby było śmieszniej, okazało się, że oboje dorastali w Djursholm, najbardziej elitarnych przedmieściach Sztokholmu, ale dowiedzieli się o swoim istnieniu dopiero w Warszawie.
– Zamilkłeś. – Głos Sylwii wyrwał go z zamyślenia.
– Myślałem o Szwecji.
– Tęsknisz?
– Czasem, chociaż to akurat nie problem, bo przecież zawsze mogę lecieć do domu. Bardziej zastanawia mnie to, czy jeszcze gdziekolwiek poczuję się jak u siebie.
– Aż tak? Nie wyglądałeś mi na kogoś dotkniętego traumą – rzuciła Sylwia lekkim tonem.
– To nie trauma. Po prostu dziwne poczucie wykorzenienia.
– Gdzie mieszkałeś w Sztokholmie? – zapytała, sięgając po szampon.
– Na przedmieściach – odpowiedział nieco wymijająco, ale ona wyraźnie zapragnęła drążyć temat.
– A konkretnie?
– W Djursholm.
– Żartujesz? W tej snobistycznej dzielnicy rezydencji z własnymi przystaniami? Czytałam o niej niedawno, przeglądając przewodnik.
– Nie lubisz snobów? – Mrugnął do niej, uchylając drzwiczki od dusznej i zaparowanej kabiny.
– Wow, ty naprawdę jesteś paniczykiem. – Roześmiała się.
– Masz mi za złe, że bocian podrzucił mnie do świata sztokholmskich elit? – zażartował.
– Nie. Po prostu nagle zdałam sobie sprawę, jak wiele nas dzieli.
– Nie zauważyłem, żeby cokolwiek nas dzieliło – powiedział, przyciągając ją do siebie. – Myślisz, że mamy czas na jeszcze jedno bzykanko?
– Wybacz, nie dziś. Za półtorej godziny muszę być na uczelni. Ale na pewno będę czule wspominać twojego ptaka. – Sylwia musnęła dłonią wnętrze jego ud i delikatnie, samymi opuszkami palców pogładziła jego na wpół uniesionego penisa. – Wychodzę, przesuń się – poprosiła chwilę później.
– Hej! Tak się nie zostawia faceta. – Złapał ją za rękę.
Poślizgnęła się i prawie upadła. Podtrzymał ją w ostatnim momencie i zaczęli się całować.
– Tylko szybko. Mówię poważnie, mam dziś rozmowę z dziekanem.
– Będę szybki jak bolid formuły jeden – wymruczał, dociskając wargi do jej wilgotnej szyi.
Chwilę później wbił się w nią i posuwał. Mocno, coraz szybciej, skupiony tylko na przyjemnym cieple w lędźwiach. Skończył w ekspresowym, niemal żenującym tempie. Tym razem nie dbał o jej przyjemność, liczyła się wyłącznie jego chuć.
– Faktycznie. Powiedziałabym, że prześcignąłeś nawet bolid formuły jeden – rzuciła Sylwia z przekąsem.
– Przecież chciałaś szybko.
– Szybko, nie w piętnaście sekund. – Posłała mu złośliwy uśmieszek.
–