Zabójczy pocisk. Jakub Małecki
drży też tylko dla mnie, mogę to w każdej chwili przerwać.
Nie przerywam.
Napieram tylko mocniej, przyciskam się cała do dygoczącego puchu, zamykam oczy, wdycham wspaniały smród strachu i szepczę do ucha:
– Kocham cię, Kociątko.
Uwielbiałam oglądać w jego towarzystwie kryminały. Uspokojona winem, otulona kocem i trochę nim, z paczką orzeszków pod ręką zapadałam się w życia ciekawsze od mojego. Śledziłam, planowałam, uciekałam, ukrywałam się i zacierałam ślady. Odwiedzałam miejsca zbrodni, badałam poszlaki, rozwiązywałam zagadki i przesłuchiwałam świadków. Przede wszystkim zabijałam. Nożem, młotkiem, z pistoletu. Samochodem, trucizną, kijem bejsbolowym. Torbą foliową. Sznurem. Gołymi rękoma.
Nie jestem nienormalna, wszyscy lubią zbrodnię. To teraz najpopularniejsza rozrywka. Ale przecież nigdy nie pomyślałam, że mogłabym naprawdę. Nigdy. No dobrze, może i pomyślałam, tak jak większość myśli, ale przecież nigdy nie na poważnie. Nigdy bym nie zabiła, zabijają przecież tylko mordercy.
Czuję, jak słabnie. Wierzga jeszcze, ale nie odrywa ode mnie wzroku. Jest zdziwiona, chyba dociera do niej, że zabijam ją naprawdę. Ja też jestem zdziwiona, bo przecież zabijają tylko mordercy. Jestem zdziwiona, bo to się dzieje naprawdę. Jestem zdziwiona, bo nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się tak czuła.
Kiedyś, jeszcze przed studiami, jeździliśmy całą paczką na imprezy techno. Radośni, napaleni, niecierpliwi. Pierwszą tabletkę esctasy połykałam przed wyjazdem, potem jeszcze dwie, trzy, zdarzało się, że cztery. Wijąc się wśród spoconych półnagich ludzi, byłam Królową, wszyscy mnie kochali i ja kochałam wszystkich. Wszyscy mnie pragnęli i ja wszystkich pragnęłam. Wszyscy mnie podziwiali, ja nie podziwiałam nikogo: byłam Królową. Tamto uczucie to nic w porównaniu z tym, co czuję teraz, patrząc w oczy Kociątka.
Kociątko umiera, umiera dla mnie. Patrzy na mnie, krwawi na mnie, wokół niej jestem już tylko ja, nic innego wokół niej nie ma. Jeśli wtedy, na imprezach techno, bywałam Królową, to teraz jestem Bogiem.
– Już wszystko dobrze – szepczę jej w twarz, a potem szybko, aby jeszcze zdążyć, oblizuję jej usta, policzek i nos. Chyba jej dobrze, chyba już wszystko zrozumiała: oto stoi przed nią jej Bóg, więc nie ma się czego obawiać.
Kociątko osuwa się przy ścianie i upada na ziemię, z głuchym, paskudnym dźwiękiem. Patrzę na nią. Zadarta spódnica, sweter uwalany krwią, włosy przyklejone do twarzy. Oczy idiotycznie wpatrzone w ścianę i te rozkraczone nogi: na sam widok robi się niedobrze. Kociątko zniknęło, jest tylko brzydka, martwa żona Łukasza.
Najzabawniejsze jest to, że mnie nie złapali. Nie byłam nawet przesłuchiwana. Łukasz miał dobre alibi, po to wtedy czekałam pół dnia. Oglądali z kolegami siatkówkę, potem pili do późna. Ja w razie czego opiekowałam się umierającym ojcem: przez pół wieczoru wysłuchiwał, jaka to jestem zmęczona tym całodniowym szorowaniem jego zapuszczonego mieszkania, w końcu sam zaczął to powtarzać. Po tamtym dniu ja i Łukasz nie widzieliśmy się prawie przez pół roku. Żadnych telefonów, mejli, SMS-ów. Minęły trzy lata, trochę ciągali go po komendzie, ale też nie jakoś bardzo, zresztą w końcu przestali. Zaczęliśmy pokazywać się razem dopiero niedawno.
Nie powiem, żebyśmy się sobą znudzili, ale zrobiło się trochę jednak normalnie. Nie do końca wiem, co w nim takiego widziałam, on też jakoś w stosunku do mnie przygasł, no i gotuje teraz już zdecydowanie rzadziej. Lepiej ubiera się do pracy niż na wspólne kolacje. Niczego zaskakującego nadal w nim nie znalazłam, tylko jakby trochę przybladł. Znalazłam za to coś w sobie.
Teraz znowu jest lato i znowu wszystko zniknęło. Leżymy, Łukasz i ja, wokół nas wielkie nic, nawet szumu z pobliskiej ulicy nie słyszę. Nie jest już tak, jak osiem lat temu, na Woodstocku: teraz wiem, że skoczę. Teraz myślę o tym, co będzie za chwilę, myślę i chcę tego, leżymy nie wiem jak długo, ale w końcu zaczynam znowu być: oddycham, otwieram oczy i długo patrzę na moje następne Kociątko. ■
Joanna Opiat-Bojarska – Przeznaczenie
Fot. Beata Cichecka
Z wykształcenia ekonomistka, od kilku lat uzależniona od pisania autorka poczytnych kryminałów. Łamie tabu m.in. dotyczące handlu organami (w „Koneserze”), dopalaczy (w „Zaufaj mi, Anno”) czy zaginięć (w „Gdzie jesteś, Leno?”). Niech nikogo nie zwiedzie jej wykształcenie. Kryminał w wykonaniu ekonomistów święci tryumfy na całym świecie, czego przykładem są powieści Jo Nesbø czy Camilli Lackberg. Fabuły Opiat-Bojarskiej mogły wydarzyć się naprawdę, a siłę jej powieści stanowią niespodziewane zwroty akcji, wysoki ładunek emocjonalny oraz precyzyjne odwzorowanie realiów.
Mimo podjętej próby reanimacji, kobieta dźgnięta nożem zmarła…
Nie miał siły tego oglądać. Stacje telewizyjne prześcigały się w donoszeniu o kolejnych zgonach, zabójstwach, napadach. Jeśli miał wybierać między dobrem i złem, to wybierał dobro. A najchętniej miłość.
„Cieszę się, że w końcu trafiłeś na dobrą kobietę” – przypomniał sobie słowa kuzyna. Liczył się z jego zdaniem. Kuzyn miał czterdzieści lat, żonę, dwójkę dzieci i spokój, jaki zapewnia jedynie udany związek z kobietą.
Kobieta. Długo szukał tej jedynej. A może właśnie nie szukał. Brał byle co. Co było pod ręką. Być może dlatego o miłości nie było mowy? Do czasu.
Kasię poznał na dyskotece. Właśnie wyszedł na wolność i przyszedł się rozerwać. Był na głodzie. Światła pulsowały, muzyka dudniła w uszach, a alkohol przyjemnie rozgrzewał przełyk. Chciał tylko zaliczyć jakąś dupę. Zaspokoić potrzebę w biegu. Podczas dwóch lat pozbawienia wolności nie miał ani jednego intymnego spotkania. Teraz szukał jakiejś szybkoobsługowej panny. Nie miał czasu na flirt czy inne gry wstępne. Rozejrzał się wokoło. Dyskoteka była pełna jednorazówek eksponujących apetyczne biusty, miękkie pośladki i czerwone usta. Blondynki, brunetki, rude. Miał w czym wybierać… I wtedy do baru, przy którym siedział, podeszła ona. Blondynka z dużymi biodrami. Zamówiła piwo i spojrzała mu w oczy. To głupie, ale już wtedy wiedział, że musi ją mieć. Nie na chwilę, ale na dłużej. Kasia. Takie miała imię. Nie zaliczył jej wtedy. Potańczyli i umówili się na piwo następnego dnia. A potem kolejnego.
– Zależy mi na niej – wyznał kuzynowi dwa dni później. Kiedy poczuł, że się czerwieni, dodał szybko, żeby nie wyjść na mięczaka: – No i to, co odpierdala w łóżku! Stary, jest świetna.
Kasia była świetna we wszystkim. Wpatrywała się w niego jak w obrazek i nigdy nie kończyły im się tematy do rozmowy. Powoli zaczynał rozumieć pierdolenie o dwóch połówkach pomarańczy.
– Jesteśmy dla siebie stworzeni – powtarzał zawsze, kiedy więzienna przeszłość dawała o sobie znać.
Bo to dzięki Kasi zerwał z przeszłością. Zapomniał o odsiedzianym wyroku i starał się żyć tak, aby nie miała mu nic do zarzucenia. Unikał starych kumpli i kłopotów. Starał się nie patrzeć na inne kobiety. Zaczął nawet myśleć o tym, czy to dobra chwila, aby się Kasi oświadczyć. Z taką kobietą mógłby przejść przez całe życie.
Policja wydała list gończy za podejrzanym o zabójstwo…
Telewizor nie pozwalał mu zapomnieć, że świat nie składa się tylko z miłości. Nie wiedział, po co media powtarzały w kółko te same wiadomości. Co z tego, że wydano list gończy za podejrzanym? Co z tego, że szukało go więcej policjantów? Więcej nigdy nie znaczy –