Życie za życie. Alex Dahl

Życie za życie - Alex Dahl


Скачать книгу
się tak blisko ciebie, że prawie godzę się z tym, iż nie możesz do mnie przyjść. Teraz wiem, że coś po tobie pozostało.

      Teraz przychodzę do niej do pokoju niemal codziennie. Z początku nie mogłam tego znieść, jej niemożliwa nieobecność w jej własnym pokoju dosłownie mnie swędziała i rozrywała moją skórę. O wiele łatwiej było, gdy drzwi pozostawały zamknięte – niemalże potrafiłam sobie wtedy wmówić, że ona tam jest. Jednak Karen powiedziała, że będę bardziej czuła jej obecność w przestrzeni, w której żyła całe życie, niż w przestrzeni, z której wychodziła, i miała rację. Ale czy istniał sposób, by znaleźć się jeszcze bliżej?

      Zamykam delikatnie drzwi i wychodzę na zewnątrz, do tego innego świata. Ona siedzi przy swoim biurku, mówię sobie. Robi pisakami żelowymi te piękne wzorki, w których jest tak dobra, i się do siebie uśmiecha, nuci piosenki, które zawsze sobie wymyśla.

      Ale tak nie jest.

      Puszczam klamkę i zataczam się w kierunku schodów. Siedemnaście stopni na pięć razy, wypadam przez podwójne drzwi na korytarz, na zewnątrz, szybko po mokrym trawniku, deszcz kłuje moją skórę, wbiegam między drzewa, padam na kolana, wbijam palce w rozmiękłą ziemię, mam krótki, rwący się oddech. Próbuję poczuć się lepiej, tak bardzo próbuję, a teraz jeszcze bardziej, bo Sindre i ja nie możemy rozpaść się na kawałki w tym samym czasie. Jestem na jebanych kolanach, mam ochotę wrzeszczeć, ale nie wydobywam z siebie żadnego dźwięku, a na końcu nie mam do zrobienia nic poza wstaniem i wpatrywaniem się w nasz dom.

      Na dole w kuchni szoruję paznokcie druciakiem, aż wreszcie skóra mi pęka i zaczyna krwawić. Czy będę tak jak te inne żony, żony, których mężowie strzelają do grupki niewinnych ludzi, którzy celują z broni w niewinne osoby? Których twarze znajdują się w gazetach w moim kraju? Czy to ja będę następna, płacząca, mówiąca: „Nie spodziewałam się tego, jak mógłby coś takiego zrobić?”.

      Matka zawsze wraca, powiedział Espen. Zawsze.

      ***

      Jest późno, Sindre usnął na kanapie, obok niego na podłodze stoi niemalże pusta butelka po szkockiej. Stoję i na niego patrzę, myślę o tym, co się z nami stało. Niemalże mówię to na głos: Do widzenia.

      Do widzenia.

      W garażu bez trudu znajduję to, czego szukam. Broń jest cięższa, niż sobie wyobrażałam, przez chwilę ją trzymam, a potem odkładam do pudełka. Zabieram kilka innych niebezpiecznych przedmiotów. Zwój niebieskiej liny. Lśniący nóż myśliwski. Butelka kwasu siarkowego. Umieszczam linę i nóż w pudełku z bronią, a następnie stoję chwilę w ciemnym, zatęchłym pomieszczeniu – w jakiej dziwnej i trudnej sytuacji się znalazłam. Wiem jednak każdym włóknem mojego ciała, że muszę to zrobić, nie ma wyjścia. Wąskim przejściem z boku domu idę ostrożnie z pudełkiem, tak jakby znajdowały się w nim żywe istoty. Wracam po kwas. W samochodzie kładę pudełko i butelkę na podłodze fotela pasażera, a następnie siadam na siedzeniu kierowcy, ściskam lodowatą kierownicę, wypuszczam chmury pary wodnej. Jest już po północy, pora jechać.

      Wjeżdżam do lasu wąską, polną drogą i wybieram spokojne miejsce po północnej stronie jeziora. Robię to, by nas ocalić. Wiem, że w kwestii niebezpiecznych przedmiotów nie mogę już ufać ani sobie, ani mężowi. Gdy wchodzę do lasu, delikatnie dotykam postrzępionej liny sztywnymi od zimna palcami, wyobrażam sobie, jak przerzucam ją przez jakąś nagą gałąź, a potem zakładam ją sobie na szyję. Nad wodą przywiązuję linę do dużego kamienia i rzucam ją w ciemność. Wylewam kwas u swych stóp, słyszę syk. Nadchodzi kolej długiego, zakrzywionego noża, który Sindre ma od czasów nastoletnich – przechodzą mnie dreszcze za każdym razem, gdy patrzę na to lśniące ostrze. A potem broń i naboje. Wrzucanie wszystkich tych przedmiotów do jeziora zajmuje mi wiele minut, słucham ostrych trzasków, gdy rozrywają powierzchnię lodu i znikają w czerni pod nim.

      Teraz, po wszystkim, żałuję, że wrzuciłam te okropne przedmioty do jeziora – to jest jej jezioro, które już na zawsze będzie mieć w sobie coś z niej. Padam na kolana na brązowej zamarzniętej plaży, trzymając się za bolący brzuch, moje szlochy niosą się po powierzchni zbiornika niczym rzucane kamienie, aż wreszcie zostają wessane przez przenikliwy wiatr, który szarpie korony drzew. Krucha nadzieja, którą odczuwałam przez kilka ostatnich tygodni, zniknęła pod wpływem widoku jeziora i nieuniknionej prawdziwości tego, co mi ono zabrało. Aby wstać, ruszyć się, zrobić jeszcze jeden oddech, potrzebuję jakiegoś znaku.

      Znak, misiaczku. Możesz dać mi jeszcze jeden znak?

      Siedzę i obejmuję się na zimnie, próbuję odzyskać panowanie nad oddechem. A potem – niewiarygodne – na tle szumu wiatru oddziela się inny dźwięk – gwałtowne bicie serca i wstaję, odwracam głowę od wiatru, żeby więcej słyszeć. To nie jest moja wyobraźnia. Dźwięk staje się coraz głośniejszy, rozcina wszystkie inne dźwięki nocy, cudowne, rytmiczne walenie, i nawet gdy po drugiej stronie jeziora między drzewami dostrzegam światła pociągu, to nadal jest znak.

      Rozdział 16

      Iselin

      – Co ty robisz? – pytam na jej widok, przyłapałam ją na gorącym uczynku, z markerem przy listwie przypodłogowej w kuchni. Wyrywam marker z jej dłoni i kucam obok, opryskując ją wodą z mokrych po prysznicu włosów, przysuwam twarz do ściany. Wzdłuż listwy narysowała długi rząd małych misiów. Czarnym, permanentnym markerem. – Kaiu… – nie patrzy na mnie, tylko wpatruje się w swoją dłoń, tak jakby nadal trzymała mazak. – Ej, spójrz na mnie! Dlaczego narysowałaś to… to coś na ścianach w tym domu?

      – Nie gniewaj się – mówi.

      – Kaiu, jak mam się nie gniewać, skoro robisz takie rzeczy?

      – Przestań! Przestań krzyczeć! Zawsze na mnie krzyczysz! Inne mamy nie krzyczą. – Inne mamy nie muszą znosić bycia bezrobotną samotną matką dziecka, które jest chore od urodzenia, które wymaga stałej uwagi, które nie śpi w nocy, które pyskuje i uważa, że można rysować jedenaście pieprzonych misiów na ścianach wynajętego mieszkania, mam ochotę odpowiedzieć, ale udaje mi się zamknąć. Wstaję i trzaskam za sobą drzwiami na korytarz.

      Opieram się o drzwi i wyobrażam sobie, jak by to było mieć takie życie jak inne matki w tej okolicy. Wracają do domu do miłych, kochających mężów, idą do delikatesów lub eleganckich supermarketów jak Meny, robią zakupy, nie przejmując się rachunkiem przy kasie, kupują sobie ciuchy, nie sprawdzając ceny, prowadzają dzieciaki do najlepszych fryzjerów, nie strzygą ich starymi nożyczkami do paznokci. Założę się, że te matki nie cierpią na bezsenność, nie martwią się, nie boją i nie żałują. Chcę być taka jak one, nie taka jak ja. Jestem zmęczona, biedna i samotna. Gdy byłam młodsza, tak strasznie chciałam uciec od mojego ponurego dzieciństwa w owym miejscu, o którym nigdy nawet nie myślę, i wściekam się na myśl o tym, że byłam tak blisko. Udało mi się dotrzeć tam, gdzie chciałam – do paryskiej szkoły artystycznej. A potem zaszłam w ciążę i wszystko zniszczyłam.

      Ale mam coś, czego nie mają inne mamy: Kaię. Kilka razy nabieram głęboko powietrza i udaje mi się zatamować stojące w oczach łzy. Wracam do kuchni, gdzie Kaia wyciera jednego misia mokrą ścierką do naczyń.

      – Ej – mówię, delikatnie gładzę ją po policzku i biorę od niej szmatkę. – Przepraszam. Nie chciałam podnosić na ciebie głosu. Po prostu nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Martwię się, że będziemy miały kłopoty.

      – One są słodkie – szepcze i ma rację, są urocze i narysowane ze wszystkimi szczegółami, tak że można by je pomylić z misiami z kreskówki.

      – Po prostu… Musisz zrozumieć, że w tym domu nie wolno rysować po ścianach. Kaiu, ten dom nie jest nasz.

      – Ależ jest. Przecież tu mieszkamy.

      – Tak, ale to jeszcze nie oznacza, że jest nasz.


Скачать книгу