Życie za życie. Alex Dahl

Życie za życie - Alex Dahl


Скачать книгу
jest – mówię, odwracając się do Sindrego i pokazując mu Amalie.

      – Gdzie?

      – Tam. Z tamtą dziewczynką.

      – Gdzie?

      Biorę go za rękę i wyciągam ją w stronę dwóch dziewczynek.

      – Tam.

      – Ali, to nie ona. – Jego słowa są niewyraźne, tak jakby wypowiedział je pod wodą. Podnoszę okulary przeciwsłoneczne – to jest ona, to musi być ona, oczywiście, że to ona. Zaczynam iść w ich stronę, krzyczeć „Amalie!”, ale dziewczynka się nie odwraca, Sindre idzie za mną, potem łapie mnie za rękę, jest zdenerwowany, a w dłoni trzyma jeden z porzuconych rękawków Amalie.

      – Patrz! – krzyczy, chociaż stoi przede mną. – Ona nie ma na sobie rękawków. A tamta dziewczynka ma! – Podbiegam do nich, wchodzę do wody, żeby móc zobaczyć ich twarze. Sindre ma rację, to nie ona. Zadarty nos, szerokie czoło, oczy niebieskie, nie brązowe. Musiałam wydobyć z siebie dziwny odgłos. Dziewczynki patrzą na mnie z przerażeniem. Zaczynam biec. Szybko, po wodzie do kostek, krzyczę jej imię. Ludzie reagują. Wszyscy jej szukają. Głosy, tyle głosów woła jej cudowne imię, krzyczą: Amalie, Amalie, Amalie.

      Ale jej już nie ma.

      Rozdział 18

      Iselin

      – Mamo! – krzyczy Kaia.

      – Tu jestem, kochanie – szepczę, a ona patrzy na mnie przytomnie i poważnie.

      – Prawie utonęłam – mówi, cicho płacząc.

      – Co? Nie, skarbie. Nie… Miałaś zły sen, moja słodka dziewczynko. Wszystko będzie dobrze.

      – Nie, prawie utonęłam.

      – Ciii – szepczę. – To był tylko sen. Zły, zły sen. Nic ci nie będzie, kochanie. – Chowam twarz w jej szyi, pasemka jej włosów łaskoczą mnie w policzek, i płaczę z ulgi. Obudziła się, żyje i mimo wszystko ja i tak jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

      Nie ma jeszcze pierwszej w nocy, a Kaia obudziła się już trzy razy. Za każdym razem siadam z nią, gładzę ją po włosach, śpiewam jej do ucha Clementine, otulam ją kołdrą i czekam, aż ponownie zaśnie. Teraz już przyzwyczaiłam się do tych bezsennych nocy i niemalże nie pamiętam, jak to było wcześniej, jak pod wpływem mocnych leków spała niczym w śpiączce. Postanowiłam nie spać do drugiej w nocy i jeśli mi się uda, może prześpię się kilka godzin do rana. Kaia budzi się na godzinę przed północą i godzinę po. Czasami myślę sobie, że gdyby nie te jej pobudki, to moje noce byłyby samotne.

      Od czasu operacji i dwóch przespanych przez nią tygodni po jakaś część mnie chce, żeby w ogóle nie spała; instynktownie wciąż sprawdzam, czy oddycha, czy walczy i czy jej serce nadal bije stabilnie i mocno.

      Jutro przychodzi do mnie dziennikarka. Z początku nie chciałam tego robić, ale gdy wcześniej tej jesieni magazyn „Se Her” przeprowadził wywiad z Noą, wspomniała o swojej małej walecznej siostrzenicy i wtedy zadzwoniono do mnie i przekonano mnie do udzielenia wywiadu na temat Kai i zwrócenia w ten sposób uwagi na problem chorób serca u dzieci. Ktoś ma tutaj przyjść, wszystko wysprzątałam, tak żeby miło się tu siedziało, na mojej składanej sofie. W słabym świetle widzę znajome zarysy mebli, a niezagracona, lśniąca podłoga między salonem a kuchnią nagle wydaje się ogromną przestrzenią. Z pokoju obok słyszę oddech Kai, która od czasu do czasu wydaje z siebie odgłos przypominający miauczenie kociaka. Ponownie przypominam sobie letni dzień, gdy wszystko się zmieniło, dzień, o który chce wypytać mnie dziennikarka. Dzień, w którym telefon wreszcie zadzwonił, gdy zdumione wsiadłyśmy do taksówki, gdzie Kaia zwinęła się na moich kolanach, sposób, w jaki jej ukochana doktor Harari stała przy krawężniku i na nas czekała, a potem wzięła Kaię na ręce i zaniosła do szpitala, znajomy chłód budynku, długie, samotne godziny w poczekalni, modlitwy, patrzenie, jak deszcz wali w szyby, zmywając z nich gorące letnie powietrze.

      ***

      Gdy Kaia ponownie się obudziła, ja dopiero zasnęłam – a przynajmniej miałam takie wrażenie. Przykrywam ją kołdrą i zerkam na ekran telefonu – jest po drugiej, moje powieki są ciężkie, bolą mnie oczy.

      – Ciii – mówię, gładząc jej włosy, delikatnie kołysząc jej małe ciałko.

      – Boję się – mówi Kaia.

      – Czego się boisz? – pytam, ziewając. Nadal mocno ją tulę.

      – Tych rzeczy w nocy.

      – Jakich rzeczy?

      – Tych historii, które widzę, gdy zasypiam.

      – To są sny.

      Kaia kiwa główką w przytulnej przestrzeni między moim ramieniem a szyją, a potem kiwa głową.

      – Tak.

      – Jakie to sny? – Nie odpowiada, po prostu wtula się w moją rękę. Wcześniej Kaia nigdy nie pamiętała swoich snów, bo była na bardzo silnych lekach, i to dlatego teraz ciągle budzi się w nocy. Na szczęście w ostatnim miesiącu nawracające koszmary stały się rzadsze i zgaduję, że Kaia się po prostu trochę uspokoiła, nie boi się już szkoły. – Kochanie, sny nie są niebezpieczne, chociaż czasami mogą być straszne. To tylko sposób, w jaki nasz mózg radzi sobie z różnymi rzeczami. – Nadal żadnej odpowiedzi i uświadamiam sobie, że znowu zasnęła. Kładę ją ostrożnie na łóżku, na chwilę otwiera oczy, a potem znowu je zamyka. Wstaję i idę do kuchni.

      Włączam jarzeniówkę nad zlewem, wyjmuję szkicownik z szuflady, w której trzymam wszystkie akcesoria malarskie. Miękkim ołówkiem węglowym rysuję na kartce sieć krzywych linii. Będą one gałęziami na drzewie, na których usiądą setki ptaków, tak dużo, że ich małe okrągłe ciałka będą wtulać się jedno w drugie niczym na koncercie muzyki pop. Po narysowaniu zaledwie kilku ptaków, które są zwyczajnie brzydkie, zaczynam mieć dość tego głupiego rysowania i gniotę kartkę w dłoni. Wygładzam przed sobą kolejną kartkę, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nigdy tak nie było. Przed Kaią myślałam prawie wyłącznie obrazami, które zawsze chętnie przelewałam na papier. Często mówiono mi, że moje rysunki są cudowne, i przez długi czas sądziłam, że zacznę rysować zawodowo. Teraz jednak mam wrażenie, że w mojej głowie nie ma już żadnych obrazów. Ale to chyba żadne zaskoczenie. Próbuję raz jeszcze, bardzo delikatnie przykładam ołówek do nowej kartki, i gdy on się porusza, to jakby z własnej woli.

      Nie wiem, skąd wzięłam wszystkie szczegóły – być może z niekończących się obrazów, wykresów i ilustracji, które przez lata prezentowali mi lekarze, ale najwyraźniej wiem, jak narysować budowę anatomiczną serca. Gdy kończę serce, rysuję wokół niego dziewczynkę, niewiele większą od narządu, który daje jej siłę.

      Kiedy po raz pierwszy lekarze powiedzieli mi, że serce Kai jest chore, myślałam, że będą mogli je wyleczyć. Że będzie zdrowe i będzie mogło zdrowo rosnąć. To, co tak strasznie mnie boli, to, przez co tak mało sypiam w nocy, to fakt, że tak naprawdę nigdy jej nie chciałam. Że nie potrafiłam jej pokochać, dopóki prawie jej nie straciłam. Gdy położono mi ją na piersi po niemal trzydziestu godzinach piekła, odwróciłam głowę. Nie chciałam znać tego małego stworzenia, które przejęło moje ciało i życie, które kosztowało mnie już tyle wyrzeczeń. Dopiero gdy dziewiątego dnia jej życia znalazłam ją wiotką i siną, leżącą w swoim łóżeczku, uświadomiłam sobie, że bez niej nie miałabym nic.

      To, że zapalenie opon mózgowych jej nie zabiło, było cudem. Gdy Kaia walczyła o życie, pielęgniarka stała przy jej inkubatorze przez całą noc, mocno ją szturchając co kilka sekund, gdy spadało jej tętno. Na oddziale intensywnej opieki noworodków znajdowała się toaleta dla niepełnosprawnych, w której zwinęłam się w kłębek na podłodze, wbiłam paznokcie w dłonie i się modliłam,


Скачать книгу