Przegrane zwycięstwo. Andrzej Chwalba
między kadrą zawodową i szeregowymi pochodzącymi z poboru”, lecz skończyło się na słowach. Starzy wiarusi byli pewni swego, znali drogi i dróżki prowadzące do podoficerów i oficerów. Denerwowały ich niezdarność, niedbałość i nieśmiałość młodych, lecz rekruci często wywodzili się z wiosek oddalonych od centrów cywilizacji i po raz pierwszy w życiu przekroczyli granice powiatu, a niektórzy gminy. To, z czym się zetknęli w wojsku, było dla nich nowym doświadczeniem. Pisał o tym Marceli Handelsman, wówczas żołnierz, a w przyszłości znamienity historyk:
Chłopiec młody […] oderwany od rodziny, pozbawiony normalnego życia domowego, z coraz to inną obcujący przedstawicielką płci pięknej […], wtrącony w rozgwar życia obozowego szuka instynktownie w otoczeniu kogoś, z którym mógłby podzielić się dorobkiem swego własnego świata wewnętrznego. On się teraz dopiero rozwija, w jego duszy, w jego głowie rodzą się po raz pierwszy własne myśli, powstaje pogląd na ojczyznę, na życie, na szczęście, na siebie.
Odrębnym problemem były nie najlepsze stosunki między społeczeństwem a wojskiem. Konieczne okazały się nadzwyczajne wysiłki, aby żołnierze zrozumieli, że spełniają funkcje służebne wobec narodu, a mieszkańcy kraju, iż powinni darzyć sympatią żołnierzy. Trafnie zdiagnozował to Wincenty Witos w przemówieniu w Sejmie 27 lutego 1919 roku: „Armia musi być źrenicą narodu, armia musi być z narodem związana i pomiędzy nią a społeczeństwem nie może panować jakikolwiek separatyzm […], do armii wdarło się bardzo wielu ludzi na kierownicze stanowiska, z bardzo ciemną przeszłością”. Miał na myśli oficerów, którzy dali się poznać z serwilizmu wobec c. i k. monarchii, o których mówiono „polskojęzyczni Austriacy”. I dalej prawił, iż wojsko „nie może być zamkniętą kastą, lamusem, do którego składa się rozmaite graty, już niepotrzebne. Żołnierz musi wiedzieć, za co walczy, za co ginie”.
Jednym z pierwszych zadań władz wojskowych było pozyskiwanie do służby doświadczonych wyższych oficerów, w tym generałów. 11 listopada 1918 roku w Wojsku Polskim służyło ośmiu, ale latem 1919 już osiemdziesięciu, a rok później dziewięćdziesięciu trzech. Wszyscy kolejni szefowie sztabu, Rozwadowski, Szeptycki, Stanisław Haller, służyli w c. i k. armii. Sztab zdominowali wyżsi oficerowie z c. i k., a MSWojsk. – ci z armii rosyjskiej. O polskich oficerach z Rosji pisano: „jego niższość od oficera austriackiego w zakresie organizacyjnym i służby w sztabach i stąd jego wyższość w służbie liniowej i w sprawach bojowych”. Między listopadem 1918 a listopadem 1920 roku spośród siedemnastu dowódców armii i frontów ośmiu wywodziło się z c. i k. armii, czterech z rosyjskiej, czterech z Legionów, a jeden – Kazimierz Raszewski, który generałem został w kwietniu 1919 roku – z armii niemieckiej. Z kolei wśród dowódców dywizji coraz liczniejsi mieli za sobą służbę w Legionach. W przeddzień Bitwy Warszawskiej na dwudziestu sześciu dowódców dywizji i samodzielnych brygad dziesięciu służyło w Legionach, dziewięciu w armii rosyjskiej, a siedmiu w austro-węgierskiej.
Tabela 1. Generałowie i oficerowie Wojska Polskiego w 1921 roku
Generałowie | Oficerowie | |||
liczba | w proc. | liczba | w proc. | |
Ogółem | 145 | 100% | 30 105 | 100% |
Z armii rosyjskiej | 66 | 45,5% | 7951 | 26,4% |
Z armii austriackiej | 60 | 41,3% | 9476 | 31,5% |
Z Legionów Polskich | 12 | 8,2% | 7813 | 26,0% |
Z Armii Hallera | 4 | 2,7% | 1752 | 5,8% |
Z armii niemieckiej | 3 | 2,0% | 3113 | 10,3% |
Źródło: Mieczysław Cieplewicz, Wojsko polskie w latach 1914–1926. Organizacja, wyposażenie, wyszkolenie, Wrocław 1998, s. 20.
Tylko nieliczni generałowie i wyżsi dowódcy mieli doświadczenie w pracy sztabowej. Najczęściej nabyli je w c. i k. armii, aczkolwiek polscy oficerowie stanowili tylko około trzech procent ogółu jej oficerów. Jednak w momencie wybuchu Wielkiej Wojny żaden z nich nie dowodził dywizją, nie mówiąc o korpusie. W trakcie wojny już takie przypadki miały miejsce.
Ustawą sejmową z 2 sierpnia 1919 roku nakazano weryfikację stopni wojskowych, aby ustalić starszeństwo i nadać stopnie wojskowe obowiązujące w Wojsku Polskim. 12 września tego roku powołano komisje weryfikacyjne. Przystąpiono do ujednolicania nazewnictwa wojskowego i kultury żołnierskiej. Pisał o tym Piłsudski: „Szliśmy na wojnę bez regulaminów w tornistrze, ze wspomnieniami mglistymi, bo z dawką siły przyzwyczajeń. Wiosną roku 1920 byliśmy zupełnie bez regulaminu służby polowej”. Dodajmy, że w trakcie wojny dopiero zaczął się kształtować polski język wojskowy, nad czym czuwała Centralna Komisja Słownictwa Wojskowego. Było to konieczne, gdyż nie tylko żołnierze, lecz także oficerowie mieli trudności z prawidłowym odczytaniem rozkazów. Polski żołnierz z Ameryki czy z zaboru pruskiego nie zawsze dobrze rozumiał rozkaz wydany przez oficerów z armii carskiej, z kolei oficerowie z c. i k. armii nie byli rozumiani przez podwładnych pochodzących z ziem zaboru rosyjskiego. Przykładowo żołnierz z byłej armii austro-węgierskiej nie rozumiał komendy „wstrzymać ogień”, a reagował dopiero na „Feuer einstellen”. „Prawie nigdy nie mogliśmy się zrozumieć” – pisał generał Lucjan Żeligowski. Trudności wynikały także z charakteru pracy dowódców. „Austriaccy generałowie po przejściu do naszej armii przynieśli z sobą cały system papierowości nadmiernej […] system ten okazał się zupełnie nieżyciowy i zamiast upraszczać, plątał, komplikował życie naszego wojska” – zanotował jeden z oficerów z armii rosyjskiej. Podobne uwagi formułował Żeligowski, niezawodny w krytykowaniu c. i k. żołnierzy: „Rozkwitła niezwykle papierowość. Pisano z jednego pokoju do drugiego. Zamiast rzecz załatwić telefonicznie, ale chodziło, aby w papierach były jasne ślady pracy […] nie tyle chodzi o to, aby coś zrobić, ile o to, żeby na wszystko mieć usprawiedliwienie w aktach i odpisach na wypadek odpowiedzialności”.
Scalanie armii oraz jej rozbudowa wymagały solidnych sum pieniężnych. Wydatki na nią rosły z miesiąca na miesiąc. Szacuje się, że gdyby nie wojna, emisja pieniędzy papierowych byłaby mniejsza o dwadzieścia pięć miliardów marek polskich. Adam Krzyżanowski obliczył, że z ogólnej sumy wydatków państwowych za lata 1918–1920, wynoszących 72,6 miliardów marek polskich, strumień skierowany do MSWojsk. sięgnął 42,3 miliarda. W istocie wydatki były jeszcze wyższe, gdyż takie resorty jak koleje żelazne, poczta i telegraf pokrywały koszty obsługi łączności wojskowej oraz poczty polowej. Na wojsko szły pożyczki i kredyty zagraniczne. W sumie w latach 1919–1920 obciążyło ono państwo wydatkami przekraczającymi sześćdziesiąt pięć procent budżetu. Rosło zadłużenie. W 1919 roku wyniosło ono 162,1 miliona dolarów, a rok później wzrosło o kolejne osiemdziesiąt cztery miliony dolarów.
Z budżetu MSWojsk. wypłacano gaże żołnierzom i pensje oficerom. Powszechnie utyskiwano na ich wysokość, ale w obliczu wszechobecnej biedy sytuacja materialna wojskowych nie mogła być inna. „Oficer polski mający rodzinę na utrzymaniu nie może dzisiaj wyżyć z poborów służbowych, jest przeważnie w nędzy” – pisał w „Polsce Zbrojnej” Marian Kukiel. W lutym 1920 roku, w przeddzień nowej fazy konfliktu, podniesiono gaże oficerów o sto procent. Zwiększono dodatki na ich dzieci i żony, ale i tak panowało przekonanie, że państwo nie dba o rodziny oficerskie. W ciągu kolejnych kilku tygodni inflacja spowodowała, że znów wkradła się bieda. Przykładowo podstawowa gaża porucznika rezerwy ułanów wynosiła w sierpniu 1920 roku 1200 marek polskich, czyli była niewiele większa od płacy majstra w zakładzie przemysłowym. We wrześniu 1921 roku z powodu inflacji wzrosła do 15 014 marek polskich, ale po odjęciu środków na prowiant pozostało 12 556. Ale realnie – w ciągu trzynastu miesięcy gaża porucznika zmalała o mniej więcej dziesięć procent.
Wojsko powstawało dosłownie w biegu. Trudno było uniknąć chaosu, zwłaszcza w pierwszych tygodniach. „W kraju – jak pisał o Galicji major Włodzimierz Tyszkiewicz – panowało zamieszanie i chaos zupełny […] wojska dawne ostatecznie rozbiegły się, po