Przegrane zwycięstwo. Andrzej Chwalba
a z kolei zaciągiem ochotniczym i poborem rekrutów zajmowało się MSWojsk. W pierwszych tygodniach państwowości o wzroście liczby żołnierzy przesądzał głównie zaciąg ochotniczy. Już 2 listopada 1918 roku ukazała się odezwa PKL wzywająca do broni: „Młodzieńcy! Ojczyzna woła, że nadeszła godzina, w której czynem udowodnić macie, żeście dzielnymi synami naszych wielkich Ojców. Pamiętajcie, że Ojczyzna na Was liczy. Polska młodzież zawieść jej nie może i nie powinna”. Odezwa informowała, że młodzieńców poniżej siedemnastego roku życia nie przyjmuje się do wojska, chyba że dostarczą pisemną zgodę rodziców lub opiekunów. Na ochotników czekały komisje poborowe dla „ochotniczego zaciągu”. W pierwszej kolejności liczono na peowiaków, legionistów, dowborczyków, to jest byłych żołnierzy I Korpusu Polskiego w Rosji dowodzonych przez Dowbora-Muśnickiego. Rzeczywiście wielu się zgłosiło. Byli znakomitymi żołnierzami, gdyż posiadali dwa podstawowe atuty: silną motywację do walki oraz doświadczenie wojenne.
Wśród ochotników znalazło się niewielu synów chłopskich. Próby ich przekonania do ochotniczej służby w wojsku były skazane na porażkę. „Lud rozumie, że można zaprosić w gościnę, na chrzciny lub wesele, ale do wojska […], trzeba rozkazywać” – pisał ksiądz Wiktor Mieszkowski. Przez dziesięciolecia chłopi byli przyzwyczajani, że do wojska należy się stawić na wezwanie, bo tego życzyli sobie monarchowie, a ich zdanie było święte. W kulturze chłopskiej silnie zakorzenił się przymus sięgający czasów pańszczyźnianych. Poza tym włościanie powiadali, że już się nawojowali, a teraz jest czas na panów, niech oni idą do wojska walczyć o pańską Polskę. „Kto chce wojny, niech się bije. Ale chłop jest od tego, aby grunt obsiewał” – powiadał jeden z nich.
W 1919 roku zaciąg ochotniczy rozciągnięto na tak zwane ziemie północno-wschodnie (Litwę, Białoruś). Rozkazem z 20 maja 1919 roku urzędy werbunkowe tworzył i nadzorował Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich (ZCZW), a od 25 stycznia 1920 roku MSWojsk. Latem w tamtejszych miastach i miasteczkach zawisły plakaty: „Wstępujcie do Wojska Polskiego”. W sprawozdaniu ZCZW z Wilna oceniano, że „młodzież ochotnie i licznie wstępuje do Wojska Polskiego, ta sama młodzież unikała bezwzględnie Armii Czerwonej”. W sumie między początkiem czerwca a końcem października 1919 roku w trzech ekspozyturach ZCZW, od Wileńszczyzny po Polesie, do wojska zgłosiło się – jeśli wierzyć danym – osiem tysięcy ochotników. Trzydzieści procent spośród nich stanowili białoruskojęzyczni prawosławni, głównie z Polesia, a ponad trzy procent ogółu Żydzi. Zatem wśród ochotników przeważała młodzież katolicka, a wśród niej byli uczniowie gimnazjalni, synowie ziemian, dzierżawców, szlachty zaściankowej, rzemieślników, wyrobników, dawni oficerowie i podoficerowie z armii carskiej. Potwierdza to między innymi sprawozdanie z Brześcia Litewskiego: „Ochotnicy niemal w całości stanowią element inteligentny i podoficerski […]. W pierwszym stadium organizacji armii zgłaszający się ochotnicy nie pytali ani o warunki, ani o termin służby”. To raport optymistyczny, gdyż dla wielu ochotników korzyści finansowe z tytułu służby nie były bez znaczenia, sporą część pośród nich stanowili bezrobotni lub osoby, które utraciły gospodarstwa rolne. Zgłaszając się do wojska, liczyli na wyżywienie, umundurowanie, na skórzane buty, na skromne gaże pieniężne i na pomoc finansową dla rodzin. W tej ostatniej kwestii mogli się czuć rozczarowani, ponieważ państwo nie było w stanie zapewnić ich rodzinom środków do życia.
Werbunkowi ochotników towarzyszyła demobilizacja, która z jednej strony osłabiła wartość bojową armii, ale z drugiej pozwoliła na pozbycie się weteranów, którzy byli najbardziej podatni – jak pisano – na bolszewicką „agitację wywrotową”. Największą pod względem skali przeprowadzono w dywizjach byłej Armii Hallera. Układ między Francją a Polską przewidywał, że ochotnicy mający obywatelstwo inne niż polskie zostaną zdemobilizowani w momencie podpisania pokoju z Niemcami. I tak się stało – do USA powróciło 11 072 spośród około 23 tysięcy Amerykanów polskiego pochodzenia. W myśl układu z Ameryką rząd polski ponosił koszty przejazdu żołnierzy do Gdańska oraz z portu docelowego w USA (z reguły był to Nowy Jork) do miejsca zamieszkania. Koszty transportu morzem ponosiła strona amerykańska. Lecz dla Polski nawet to było poważnym obciążeniem, dlatego w sukurs przyszła Polonia, która poprzez Wydział Narodowy Polski przekazała na ten cel – według Tadeusza Radzika – 192 tysiące dolarów. Ci spośród zdemobilizowanych, którzy postanowili zostać w Polsce, musieli złożyć kaucję w wysokości 12 tysięcy marek polskich oraz podpisać dokument, że zrzekają się pretensji do powrotu na koszt państwa. Jak się wkrótce okazało, najczęściej tego żałowali, gdyż po opuszczeniu wojska mieli trudności z aklimatyzacją i ze znalezieniem pracy. Władze polskie niewiele im pomogły. 25 listopada 1919 roku mówił o tym w Sejmie premier Skulski: „zdemobilizowani, przeważnie członkowie Polonii amerykańskiej, znaleźli się u nas na bruku […] bez środków materialnych. Nie zaopiekowano się nimi na tyle, by wysłać ich do miejsc zamieszkania, a przecież ci ludzie rzucili ognisko domowe i szli, ażeby bronić swojej dalekiej ojczyzny”. Wczesną wiosną 1920 roku zwolniono kolejnych polskich Amerykanów. Demobilizacja spowodowała obniżenie wartości bojowej dywizji hallerowskich, gdyż opuścili je żołnierze dobrze wyszkoleni. W czerwcu 1920 roku dalsza demobilizacja została wstrzymana, ale większość hallerczyków już powróciła do domów.
O liczebności wojska przesądził regularny pobór rekruta. Jako pierwsza zapowiedziała go Rada Regencyjna, ale najwcześniej, gdyż jeszcze późną jesienią 1918 roku pobór przeprowadziła PKL na podstawie austriackiej ustawy wojskowej i za pośrednictwem Powiatowych Komend Uzupełnień (PKU). 15 stycznia 1919 roku zarządzono częściowy pobór w Królestwie Polskim, a kolejne przeprowadzono w lutym i marcu. O szybkim wzroście liczebnym armii przesądziła ustawa z 7 marca 1919 roku przyjęta przez Sejm z inicjatywy stronnictw centroprawicowych. Jej inicjatorzy oczekiwali sporego kontyngentu rekrutów zwłaszcza z Królestwa Polskiego, gdyż od 1915 roku wojska rosyjskie po wycofaniu się za linię Bugu nie mogły już przeprowadzić tam poboru.
15 listopada 1919 roku i w dniach kolejnych wcielono do wojska 101 500 poborowych z rocznika 1900, a 15 marca 1920 – 75 200 z rocznika 1901. W źródłach znajdujemy różne dane, dlatego traktujmy je orientacyjnie. W czerwcu 1920 roku, ze względu na gwałtowne potrzeby, przeprowadzono nadzwyczajną mobilizację roczników 1895–1902, a 14 lipca 1920 roku roczników 1890–1894.
Wezwanie do przymusowego poboru nie wszystkich uradowało. Nie znalazła potwierdzenia deklaracja jednego z chłopów wyrażona w związku z zaciągiem ochotniczym: „Jak będzie pobór, pójdziemy wszyscy, a tak to po co mamy iść”. Liczni wezwani pozostali w domach, inaczej niż w sierpniu 1914 roku, kiedy to rekruci z radością pomaszerowali do koszar. Poziom odmowy stawienia się w c. i k. armii i niemieckiej nie przekraczał jednego procentu, a w armii rosyjskiej dwóch procent. W 1914 roku żołnierze szli do wojska przekonani, że idą na własną wojnę, za swojego cesarza. Jednak w kolejnych latach mobilizacje przebiegały z coraz większymi trudnościami, a dotychczas sprawna machina organizacyjna państw zaborczych zaczęła zawodzić. Z roku na rok rosła liczba unikających służby wojskowej, jak również dezerterów.
Wezwania do poboru rekrutów i to tuż po zakończeniu wojny nie mogły się spotkać z ich radością. Rekruci podobnie jak i ich rodziny pragnęli pokoju i spokoju. To po pierwsze. Po drugie, istniał szeroki margines przyzwolenia społecznego na ucieczkę przed służbą wojskową. Społeczności wioskowe i miasteczkowe często chroniły uciekających przed poborem. Polska nie mogła sobie jeszcze wyrobić należnego szacunku mieszkańców. Niejeden rekrut pytał, czy warto umierać za państwo, które nie zapewnia tego, czego oczekują, a niebawem może też zniknąć z mapy Europy. Syn chłopski Michał Słowikowski powiadał: „Jak mi się żreć chce, to co mi honor da? W dupie mam honor. Jeżeli jeść nie ma co, jeżeli wszy gryzą. Jeżeli gaci żołnierze nie mają”.
Jakie były wyniki mobilizacji? Trudno o jeden spójny i jednoznaczny obraz. Zależały one od wielu czynników. W jednych powiatach do poboru stawała zdecydowana większość, w innych nieliczni. Przykładowo w Łomży stawiło się trzydzieści trzy procent