Odległe brzegi. Kristin Hannah
Meghann niepohamowanymi wybuchami śmiechu reagowała na każdy dźwięk kasy.
– Widzisz tego słodziutkiego chłoptasia, który siedzi w rogu sali?
Meg rzucała porozumiewawcze spojrzenia w stronę chłopca, który mógł chodzić do szkoły średniej.
– Sprawia wrażenie bardzo samotnego.
– Tylko popatrz, nie ma na zębach klamerek. Prawdopodobnie zdjęli mu je w ubiegłym tygodniu. Jest zdecydowanie w twoim typie.
Meghann grzebała w nachos, szukając kawałka sera.
– Nie każdej szczęście dopisało aż tak, kochanie, że wyszła za mąż za swoją miłość ze studiów. Zresztą od jakiegoś czasu nie mam już żadnego typu. Kiedyś miałam. Teraz wybieram to, co daje mi szczęście.
Szczęście. To słowo Elizabeth odebrała jak cios między oczy.
– Ciekawe, czy zgodziłby się, żeby solenizantka postawiła mu piwo… O co chodzi, Birdie?
Elizabeth odsunęła martini i splotła ręce na brzuchu, jak zwykle ostatnio. Czasami wręcz przyłapywała się na tym, że stoi w pokoju z mocno zaciśniętymi rękami; tak mocno je zaciskała, że aż trudno jej było oddychać. Zupełnie jakby próbowała utrzymać w swoim wnętrzu coś, co koniecznie chciało się stamtąd wyrwać.
– Birdie?
– To naprawdę nic ważnego.
Meghann obniżyła głos.
– Posłuchaj, Birdie. Wiem, że dzieje się coś złego. Kocham cię. Powiedz, o co chodzi.
Dlatego właśnie Elizabeth unikała alkoholu. Po wypiciu nawet najmniejszej ilości trunku nieszczęście urastało do tak ogromnych rozmiarów, że trudno było dłużej utrzymać uczucia na wodzy. Zerknąwszy na swoją najlepszą przyjaciółkę, Elizabeth zdała sobie sprawę, że musi coś powiedzieć. Po prostu nie mogła dłużej dusić tego w sobie.
Jej małżeństwo powoli zaczynało się rozpadać, nie potrafiła jednak o tym myśleć, a już w ogóle nie wyobrażała sobie, żeby udało jej się na ten temat porozmawiać.
Elizabeth i Jack nadal się kochali, ale bardziej było to przyzwyczajenie niż prawdziwe uczucie. Namiętność wygasła wiele lat temu. Birdie coraz częściej czuła się tak, jakby pomylili krok i każde z nich tańczyło w rytm innej melodii. Jack chciał się kochać rano, ona wieczorem. Osiągnęli kompromis, miesiącami obywając się bez seksu, a gdy w końcu podejmowali jakąś próbę, brakowało namiętności i pożądania.
Nadal jednak byli obiektem zazdrości wielu przyjaciół. Wszyscy pokazywali ich sobie palcami i mówili: „Patrzcie, ich małżeństwo wciąż trwa”. Ona i Jack do pewnego stopnia przypominali ostatni eksponat w muzeum, które opróżniano od lat.
Niestety, za nic w świecie nie chciała powiedzieć tego wszystkiego na głos. Słowa mają zbyt wielką moc. Trzeba się z nimi bardzo ostrożnie obchodzić, bo inaczej mogą dokonać ogromnych zniszczeń.
– Nie jestem ostatnio zbyt szczęśliwa, to wszystko.
– Czego pragniesz?
– To zabrzmiałoby zbyt głupio.
– Jestem mocno wstawiona. Nic nie będzie brzmiało głupio.
Elizabeth chciałaby zdobyć się na uśmiech, ale serce tak mocno waliło jej w piersiach, że aż kręciło jej się w głowie.
– Chciałabym… być kimś, kim niegdyś byłam.
– Och, skarbie. – Meghann ciężko westchnęła. – Podejrzewam, że nigdy nie rozmawiałaś na ten temat z Jackiem.
– Ilekroć zbliżamy się do jakiegoś ważnego tematu, panikuję i mówię mu, że wszystko jest w porządku. Potem mam ochotę zdzielić się młotkiem po głowie.
– Nie wiedziałam, że jesteś aż tak nieszczęśliwa.
– Najgorsze, że właściwie nie jestem nieszczęśliwa. – Wychyliła się do przodu i oparła łokcie o stolik. – Po prostu odczuwam potworną pustkę.
– Masz czterdzieści pięć lat, córki opuściły dom, a w małżeństwie wieje nudą, dlatego chciałabyś zacząć wszystko od nowa. W swojej praktyce adwokackiej spotykam bardzo dużo kobiet, które przeżywają dokładnie to, co ty.
– Rozumiem. Jestem nie tylko za gruba i nieszczęśliwa, ale na domiar złego jeszcze stereotypowa.
– Stereotyp to jedynie powtarzający się wzór. Masz zamiar rzucić Jacka?
Elizabeth spojrzała na swoje dłonie, na brylantowy pierścionek, który nosiła od dwudziestu czterech lat. Nie wiedziała nawet, czy byłaby w stanie go zdjąć.
– Marzę o rozstaniu z nim i życiu w pojedynkę.
– Co więcej, w swoich marzeniach jesteś szczęśliwa, niezależna i wolna. Kiedy wracasz do rzeczywistości, znów czujesz się samotna i zagubiona.
– Tak.
Meghann wychyliła się w jej stronę.
– Posłuchaj, Birdie, codziennie do mojej kancelarii przychodzą kobiety, które mówią, że są nieszczęśliwe. Podejmują kroki, które rozrywają na strzępy ich rodziny i łamią serca najbliższych. I wiesz co? Pod koniec większość tego żałuje. Dochodzą do wniosku, że mogły bardziej się postarać i nieco mocniej kochać. Okazuje się, że zrezygnowały z domu, oszczędności i dotychczasowego stylu życia na rzecz pracy od dziewiątej do piątej i stosu rachunków, a tymczasem ich luby w dziesięć sekund po rozwodzie ożenił się z dziewczyną z pobliskiego baru z sałatkami. Ale ja jako twoja najlepsza przyjaciółka dam ci radę wartą milion dolarów: pustka, którą odczuwasz, to nie wina Jacka, nawet nie jego problem, a rozstanie z nim niczego nie zmieni. Tylko ty jedna możesz uszczęśliwić Elizabeth Shore.
– Nie wiem już, jak to zrobić.
– Na litość boską, Birdie, spróbuj zdobyć się na szczerość, tak jak należałoby po takiej ilości martini. Mogłaś się niegdyś poszczycić wieloma wspaniałymi cechami: byłaś utalentowana, niezależna, błyskotliwa i uzdolniona plastycznie. Na studiach wszyscy myśleliśmy, że będziesz drugą Georgią O’Keeffe. Teraz organizujesz wszystkie przyjęcia charytatywne w miasteczku i pracujesz nad wystrojem wnętrza waszego domu. Decyzja o wyborze materiału na obicie sofy zajmuje ci więcej czasu niż ja potrzebowałam na ukończenie prawa.
– To niesprawie…
– Jestem prawniczką. Sprawiedliwość mnie nie interesuje. – Jej głos złagodniał. – Wiem również, ile zamętu w twojej duszy powoduje praca Jacka. W końcu zawsze marzyłaś o tym, żeby zapuścić gdzieś korzenie.
– Co ty możesz o tym wiedzieć? – westchnęła Elizabeth. – Od ślubu mieszkaliśmy w kilkunastu domach, w przynajmniej kilku różnych miastach. Ty nie ruszasz się z Seattle, więc nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy człowiek zawsze czuje się obco, a znają go tylko jako czyjąś żonę, osobę pozbawioną własnego życiorysu. Do diabła, zaczęłaś studia, mając szesnaście lat, a mimo to potrafiłaś się dopasować. Wiem, że myśl o domu stała się ostatnio moją obsesją, Meg, a wszystko dlatego, że Echo Beach uznałam za moje miejsce na ziemi. W końcu je znalazłam. Nie jest to mieszkanie ani dom wynajęty na rok lub dwa, ale mój dom.
Nagle zdała sobie sprawę, że niemal krzyczy. Zażenowana obniżyła głos.
– W nim przynajmniej jestem bezpieczna. Nie zrozumiesz, ponieważ nigdy niczego się nie bałaś.
Meghann spokojnie zastanowiła się nad tymi słowami.
– W porządku – powiedziała po chwili. – Zapomnijmy w takim razie o domu. Mam inne pytanie. Kiedy po raz ostatni coś malowałaś?
Elizabeth cofnęła się. Zdecydowanie nie chciała rozmawiać