Odległe brzegi. Kristin Hannah
że przegrał.
– To już przeszłość. – Miał nadzieję, że nie mówi jak człowiek pokonany. – Leżąc w szpitalu, uzależniłem się od środków przeciwbólowych. Tak to się zaczęło. Potem stacja telewizyjna dała mi ogromną szansę – program Monday Night Football – i spieprzyłem sprawę. Byłem młody i głupi. Ale to się już nigdy nie powtórzy. Wiele lat temu uwolniłem się od nałogu. Możesz spytać moich ostatnich pracodawców. Potwierdzą, że bardzo poważnie podchodzę do swoich obowiązków.
– Nie jesteśmy dużą stacją, Jack. Nie możemy sobie pozwolić na żadne skandale ani niepowodzenia, które zdarzają się w dużych sieciach telewizyjnych. Prawda wygląda tak, że zostawiłeś ruiny i zgliszcza. Nie chcę podejmować ryzyka, jakim byłoby przyjęcie cię do pracy.
Jack chciałby być taki jak niegdyś, żeby mógł powiedzieć: „Wsadź sobie ten gówniany programik telewizyjny w swój pomarszczony, biały tyłek”. Zamiast tego próbował jedynie obiecać:
– Mogę wykonać dla ciebie kawał dobrej roboty. Daj mi szansę.
Każde z tych słów wywoływało wewnętrzny opór, ale mężczyzna, który ma dług hipoteczny, topniejącą liczbę akcji i dwie córki na studiach, nie może postąpić inaczej.
– Przykro mi – powiedział Mark nieszczerze.
– W takim razie po co zapraszałeś mnie na tę rozmowę?
– Mój syn pamięta cię z UW. Był przekonany, że gdy spotkam się z tobą twarzą w twarz, zmienię zdanie na twój temat. – Niemal się uśmiechnął. – Tyle że mój syn też bierze narkotyki i wierzy, że zawsze warto dać człowiekowi jeszcze jedną szansę. Ja jestem innego zdania.
Jack podniósł aktówkę. Niegdyś myślał, że rozstanie z futbolem było ciosem, po którym już nigdy nie zdołał się otrząsnąć. Dlatego właśnie po raz pierwszy sięgnął po prochy.
Mylił się.
Najgorsza była powolna, stopniowa utrata szacunku do siebie. Takie chwile pogrążają człowieka.
W końcu wstał. Wykorzystując całą energię, po raz ostatni się uśmiechnął i powiedział:
– No cóż, w takim razie dziękuję za rozmowę.
„Chociaż w rzeczywistości wcale ze mną nie porozmawiałeś, stary kutasie”.
Potem wyszedł z biura.
Elizabeth siedziała w jadalni wśród próbek farb, materiałów, z kolorowymi czasopismami na kolanach, ale nie mogła się skupić.
Może dziś wieczorem – myślała bez przerwy.
Od lat oglądała nadawane w ciągu dnia programy typu talk-show. Psychoanalitycy byli zgodni co do tego, że namiętność można rozpalić na nowo, że miłość, która przepadła gdzieś przy okazji wychowywania dzieci, da się ożywić.
Miała nadzieję, że mówią prawdę, ponieważ ona i Jack zabrnęli w ślepy zaułek. Po dwudziestu czterech latach małżeństwa zapomnieli, jak nawzajem się kochać, i byli ze sobą bardziej z przyzwyczajenia niż miłości.
Ich związek przypominał stary, postrzępiony koc. Jeśli się go nie poceruje – i to szybko – każdemu z nich zostanie jedynie garść kolorowych niteczek. Elizabeth nie mogła już dłużej liczyć na to, że wszystko jakoś samo się ułoży.
Musiała podjąć jakieś działanie. Jest to następna rzecz, co do której zgadzają się wszyscy psychoanalitycy: chcąc coś osiągnąć, trzeba zacząć działać.
Tego wieczoru więc sprawi, że ich życie zacznie się od nowa.
Przez cały dzień przy wykonywaniu codziennych zajęć myślała o swoim celu. Kiedy przyszła do domu, przyrządziła ich ulubioną kolację, to znaczy coq au vin.
Cały dom wypełniał wspaniały aromat kurczaka, wina i przypraw. Rozpalenie w kominku w salonie zajęło jej niemal godzinę (to zajęcie zawsze należało do Jacka, tak samo jak wynoszenie śmieci i płacenie rachunków). Potem pozapalała swoje ulubione świece o zapachu cynamonu i przygasiła światła. Przy świecach żółte ściany nabierały koloru stopionego masła. Po obu stronach niskiej sofy w jasnoniebieskie i żółte paski stały dwa mahoniowe stoliki, które w egzotycznym świetle połyskiwały czerwienią i złotem.
Cały dom wyglądał jak sceneria filmu erotycznego. Uwiedzenia.
Zadowolona z siebie, Elizabeth pobiegła do łazienki i wzięła prysznic, dwukrotnie ogoliła nogi i nasmarowała całe ciało balsamem migdałowym.
Potem powędrowała do swojej garderoby i dopóty grzebała w bieliźnie z Jockey For Her i stanikach od Calvina Kleina, dopóki nie znalazła koronkowego staniczka z białego jedwabiu i skąpych majteczek, które kilka lat temu dostała od Jacka na walentynki. Może więcej niż kilka, tak czy inaczej, nigdy nie miała ich na sobie.
Wówczas ten prezent nie przypadł jej do gustu. Teraz dostrzegła w nim romantyczny gest. Ile czasu minęło od chwili, kiedy Jack po raz ostatni chciał ją widzieć w seksownym stroju?
Zmarszczyła czoło.
Majteczki sprawiały wrażenie bardzo skąpych.
Pupa wyglądała w nich na potwornie dużą.
– Nie pogrążaj sama siebie – powiedziała, mając zamiar odłożyć figi.
W tym momencie dostrzegła swoje odbicie w lustrze. Spoglądała na nią czterdziestopięcioletnia kobieta o pokrytej zmarszczkami twarzy. Kiedyś ludzie mówili jej, że jest podobna do Michelle Pfeiffer. Oczywiście to było dziesięć lat temu, kiedy ważyła przynajmniej siedem kilogramów mniej.
Spojrzała na bieliznę, którą trzymała w rękach. Rozmiar numer 10. Za mały. Chociaż tylko trochę…
Gdybyż tylko mogła zapomnieć, że niegdyś nosiła szóstkę!
Powolutku włożyła staniczek. Piersi przesłaniał jedynie maleńki skrawek materiału.
Kto wie, może to nawet było seksowne?
W domu panował półmrok. Miała też nadzieję, że szybko będzie naga.
Chociaż to nie była szczególnie pocieszająca myśl.
Włożyła skąpe majteczki wykończone koronką i westchnęła z ulgą. Były bardzo obcisłe, ale jakoś zdołała się w nie zmieścić.
Zerknęła w lustro.
Niemal ładnie.
Może się uda. Może kilka drobnych zmian w przyzwyczajeniach zdoła uratować małżeństwo?
Podeszła do szafy, wyjęła następny prezent sprzed wielu lat – jaskrawy szlafrok z błękitnego jedwabiu – i włożyła go. Materiał pieścił gładką, pachnącą skórę. Nagle poczuła się seksowna.
Potem zrobiła staranny makijaż, narysowała eyelinerem nieco dłuższe kreseczki w stylu Kleopatry i pokryła wargi błyszczykiem.
Gdy udało jej się w końcu za pomocą kosmetyków zatuszować minione lata, było wpół do siódmej. Wówczas zdała sobie sprawę, że Jack się spóźnia.
Nalała sobie kieliszek wina i powędrowała do salonu, by tam zaczekać na męża. Pijąc drugi kieliszek, zaczęła się martwić. Wybrała numer jego telefonu komórkowego. Bez odpowiedzi.
Z Echo Beach do Seattle jest długa droga; pokonanie jej zajmuje przynajmniej trzy i pół godziny. Jeśli jednak wyjeżdżał z opóźnieniem, powinien wcześniej zadzwonić…
O ósmej kolacja się rozgotowała. Mięso kurczaka odpadło od kości, a cebulki przypominały galaretowatą masę. Nie zostało ani odrobiny sosu na spróbowanie.
– Świetnie.
W