Stąpając po linie. David Baldacci

Stąpając po linie - David Baldacci


Скачать книгу
uwagi Deckerowi ani Jamison.

      – Cześć, Joe – przywitał Kelly’ego ostrożnym skinieniem głowy.

      – Ernie, ci ludzie są z FBI, przyjechali z Waszyngtonu – rzekł Kelly, wskazując na Deckera i Jamison.

      Wydatna grdyka Erniego podskoczyła, a potem opadła jak zepsuta winda.

      – Okej – odparł nieufnie. – Nigdy nie spotkałem agentów FBI. Wyglądacie zupełnie normalnie. Myślałem, że będziecie straszniejsi.

      – Potrafimy być nawet bardzo straszni, jeśli wymaga tego sytuacja – rzuciła wesoło Jamison.

      – Chcemy zadać ci kilka pytań i trochę się rozejrzeć – poinformował Kelly. – Z pewnością nie będzie ci to przeszkadzać, prawda?

      – Owszem, będzie. Jakie pytania? No i nie wiem, czy możecie tu węszyć bez nakazu.

      Kelly nachylił się do Erniego.

      – Zaskakujesz mnie, Ernie. To nie zabrzmiało ani przyjaźnie, ani uczynnie.

      – Nie płacą mi ani za jedno, ani za drugie.

      – Badamy sprawę zabójstwa. Takie są fakty.

      – Kogo sprzątnęli?

      – Prawdopodobnie znasz ją jako Mindy.

      Ernie wykrzywił twarz w grymasie.

      – Mindy? Nie znam. A taką ksywkę bym zapamiętał.

      – Ależ znasz, Ernie. Spotkałem się z nią tutaj pewnego wieczoru. Ty widziałeś mnie, ja widziałem ciebie.

      Ernie pokręcił głową.

      – Znaczy, że masz dużo lepszą pamięć niż ja.

      Kelly spojrzał za plecy Erniego.

      – Co my tu mamy? Koleś po odsiadce za handel narkotykami ma tu na półeczce butelkę tabletek, które coś mi nie wyglądają na pigułki na receptę. Poważne naruszenie zasad zwolnienia warunkowego. Chyba nie chcesz trafić znowu do paki, co?

      Ernie nerwowo obejrzał się za siebie.

      – Nie moje. Przechowuję je dla kumpla.

      – Nie będziesz miał nic przeciw, jeśli je obejrzę? – powiedział Kelly i zaczął wchodzić za ladę recepcji.

      – No dobra, znam Mindy – przyznał się mężczyzna. – Wystarczy?

      – Kiedy ostatnio ją widziałeś?

      – Nie pamiętam.

      Kelly wyciągnął rękę do buteleczki z tabletkami.

      – Okej, okej. W zeszłym tygodniu.

      – A trochę dokładniej? – wtrącił Decker.

      Ernie pogłaskał się po podbródku i dokonał w głowie obliczeń.

      – Sześć dni temu.

      Decker spojrzał na Kelly’ego.

      – Czyli czas zgonu zawęża się do czterech dni. Już samo to oznacza, że warto porozmawiać z tym człowiekiem.

      – Gadałeś z nią? – zapytał Kelly.

      – Nie.

      – Była z kimś? – zainteresowała się Jamison.

      – Sama nigdy tu nie przychodzi – odparł Ernie obojętnym tonem. – Na tym polega… yyy… specyfika jej zawodu.

      – Nazwisko tego gościa! – zażądał Kelly.

      – Nikt mi się tu nie przedstawia. Płacą gotówką i dostają klucz do pokoju. Ja nie zadaję żadnych pytań ani nie proszę o dokumenty.

      – No to rysopis – powiedział Decker.

      – Niski, muskularna budowa ciała, blond włosy.

      – Mężczyzna czy kobieta? – zapytała Jamison.

      – To jakiś żart? – warknął Ernie. – Facet. Młody, głupi, napalony.

      – Fraker? – dopytywał Kelly.

      – Tak mi wyglądał. Pokancerowane ręce, mocno opalona skóra, gruby portfel wypchany gotówką, prawie tak pękaty, jak on sam.

      – Jak długo tu zabawili? – chciał wiedzieć Decker.

      – Jakieś trzy kwadranse. Zwykle tyle im wystarcza. Raczej nie ucinają tam sobie pogawędek.

      – Wyszli razem czy osobno?

      – Najpierw on, potem Mindy.

      – Jakie sprawiał wrażenie?

      – A jak myślisz? Uśmiechał się od ucha do ucha i wyszedł sprężystym krokiem. Jakby wygrał los na loterii albo co.

      – Ona też wydawała się zadowolona?

      – Nie wydawała się niezadowolona.

      – A konkretniej? – dociekała Jamison.

      – W sumie wyglądała na zadowoloną. Może seks był dobry, nie wiem.

      – Przychodzą tu też pewnie inne kobiety z mężczyznami, żeby… się zabawić – rzekła Jamison.

      – Nie wiem, do czego pijesz! – wybuchł Ernie.

      – Nie zależy nam na wsadzeniu cię do paki – wyjaśniła Jamison. – Chcę wiedzieć, czy Mindy różniła się od innych pań.

      – W jakim sensie?

      – Sądzę, że dobrze wiesz.

      Ernie ciężko westchnął.

      – Inne dziewczyny przeliczają pieniądze jeszcze na schodach. Jeśli biorą gotówkę. Niektóre upierają się przy Venmo, bo tak jest bezpieczniej. Dla nich to zwykły biznes. Obsługiwanie klientów raczej nie sprawia im frajdy.

      – Bardzo jesteś spostrzegawczy. A Mindy?

      – Mindy… zachowywała się inaczej. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem jej z pieniędzmi. I różniła się od innych dziewczyn. Ponad połowa z nich jest non stop naćpana. A tak na moje oko ona nigdy nic nie brała, nie wypaliła nawet skręta.

      – Na tym akurat znasz się jak mało kto, Ernie – wtrącił Kelly.

      – Rozpoznałbyś tego mężczyznę? – zapytała Jamison.

      – Wątpię. Oni wszyscy wyglądają dla mnie tak samo. A trochę się już ich naoglądałem.

      Kelly przeniósł wzrok na schody.

      – Zaprowadź nas do pokoju, który wynajęli.

      – W porządku, ale korzystali już z niego inni.

      Ernie wyjął klucz ze skrzynki na kontuarze i poprowadził ich schodami na ostatnie piętro i dalej, w głąb korytarza. Otworzył drzwi, zaprosił gestem do środka.

      – Proszę.

      Zostawił ich, a sam czmychnął na dół jak szczur z tonącego okrętu.

      Decker nie był nawet pewien, czy po oględzinach pokoju zastaną go jeszcze w recepcji.

      11

      – Obrzydliwość to mało powiedziane – stwierdziła Jamison. – Czy oni w ogóle tu sprzątają?

      Wykładzina była wystrzępiona i cała w plamach. Wąskie łóżko niezasłane. Zaduch i smród. Farba na ścianach się łuszczyła. Umeblowanie pochodziło sprzed dekad i pilnie wymagało naprawy. Pod sufitem goła żarówka.

      Wzrok Jamison padł na podłogę, gdzie poniewierało się otwarte opakowanie po prezerwatywie.

      – Okej, gdy tylko stąd wyjdziemy, idę sobie zrobić zastrzyk przeciwtężcowy.

      Decker


Скачать книгу