Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier

Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier


Скачать книгу
zrobić z tymi pośladkami, kiedy przypominam sobie, do kogo należą. Frances jest dziwna i jak widzę, koścista.

      Bezkształtna.

      Gówno mnie obchodzi, jakiego koloru są kobiece oczy lub włosy, lecz kobiety, które lubię pieprzyć, wyglądają jak… cóż, kobiety. Cycki. Biodra. Usta.

      Dzisiaj Frances wydaje się cięższa od pozostałych dziewczyn tłoczących się przy wejściu do szkoły. Nie chodzi o ciało – nie może ważyć więcej niż pięćdziesiąt pięć kilo – lecz cięższa w sensie… zmartwiona.

      Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.

      Nie mój cholerny problem.

      Mam zamiar narobić zamieszania i po raz pierwszy od dawna jestem podekscytowany. Nabuzowany.

      Gotowy.

      Frances się zatrzymuje. Patrzy przez ramię i rozgląda się po parkingu, aż jej wzrok pada na mnie. Nieruchomieje, po czym odwraca głowę w bok. Nagle rozbrzmiewa dzwonek, na co otwiera drzwi i znika we wnętrzu budynku.

      Muszę jej to przyznać: jest mądra. Niewystarczająco, by mnie zgubić, ale wszyscy, których z Griffem zatrudniliśmy, by odnaleźli jej ojca, nie znaleźli też jej.

      Teraz wiem dlaczego.

      Wszyscy szukali Frances Helburn. Kobiety w wieku około dwudziestu lat. Zamiast niej znaleźli osiemnastoletnią uczennicę szkoły katolickiej o nazwisku Sarah Jackson.

      Ukrywała się na pieprzonym widoku. Ze wszystkich możliwych miejsc wybrała szkołę. Sprytne.

      Ale niedostatecznie.

      Otwieram drzwi i wysiadam naprzeciwko szkoły, prosto w oślepiające słońce.

      Jej plan był przyzwoity, póki trwał, teraz jednak z nim koniec.

      Frances Helburn zaraz się dowie, że nie jest wcale taka sprytna, jak się jej wydawało.

      Rozdział 5

      Smoke

      Recepcjonistka lustruje mnie od stóp do głów. Nie potrafi ukryć zaskoczenia na widok moich tatuaży i munduru. Wstaje zza biurka, zakłada pasmo włosów za ucho i rozciąga usta w uprzejmym, choć zmartwionym uśmiechu.

      – Czy… mogę panu w czymś pomóc, oficerze…? – duka, wyłamując sobie palce.

      – Wiggum – kończę za nią obojętnym, lecz grzecznym tonem. Śmieję się w duchu, bo kiedykolwiek wcielam się w glinę, zawsze używam nazwisk z pieprzonych Simpsonów i nikt zdaje się tego nie zauważać. – I owszem, tak się składa, że może mi pani pomóc.

      Podaję jej fałszywe dokumenty i patrzę na zegarek, jakby to była ostatnia rzecz, na którą mam ochotę przed zakończeniem zmiany.

      Jej oczy rozszerzają się, gdy czyta dokumentację, a usta poruszają się bezgłośnie. W końcu podnosi na mnie wzrok i chrząka cicho, oczyszczając gardło, pokryte teraz plamami równie czerwonymi jak jej twarz.

      – Proszę… proszę chwilę zaczekać – mówi, po czym wychodzi pospiesznie, niczym gryzoń, którego goni kot.

      Jest oszołomiona. Nie mogę jej za to winić. Prawdopodobnie niecodziennie zjawia się u niej policjant z nakazem aresztowania jednej z uczennic.

      Kilka minut później stoję w gabinecie dyrektora, czekając, aż dyrektorka osobiście przyprowadzi do mnie Frances.

      Podnoszę wzrok na zawieszoną nad biurkiem w szklanej gablocie flagę Stanów Zjednoczonych i patrzę na swoje odbicie w szybie.

      To aż zbyt, kurwa, łatwe.

      Rozdział 6

      Frankie

      Dyrektor Gregory wsuwa głowę do klasy podczas moich zajęć z matmy i chrząka cicho.

      Pan Timball przerywa lekcję geometrii, zamierając przy tablicy z markerem w ręce, i unosi brew w milczącym: Czego pani chce?

      – Muszę porozmawiać z Sarah Jackson – odpowiada dyrektorka, rozglądając się po ławkach, aż w końcu dostrzega mnie na końcu klasy. Patrzy mi prosto w oczy. – Teraz.

      Czuję, jak spojrzenia wszystkich dookoła wwiercają się we mnie, gdy wstaję i ruszam na przód pomieszczenia. Trzydzieści głów obraca się zgodnie, a oczy poruszają się synchronicznie, niczym w klipie z lat osiemdziesiątych.

      – Weź swoje rzeczy – mówi Gregory, widząc moje puste ręce.

      Krótko kiwam głową. Nakaz zabrania rzeczy oznacza, że cokolwiek czeka na mnie w jej gabinecie, zajmie trochę czasu, i że nie wrócę dzisiaj na zajęcia… przynajmniej nie na te.

      Ogarnia mnie złe przeczucie, mrowi mnie skóra na karku, chociaż nie przez te wszystkie oczy, które wpatrują się w każdy mój ruch. To strach, który gromadzi się we mnie wraz z uczuciem, że wkrótce wszystko się zmieni.

      Znów.

      Chwytam plecak i książki, starając się domyślić, o co związanego ze szkołą może chodzić, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

      Po raz drugi idę na przód klasy, w której oprócz dźwięku moich czarnych bezkształtnych butów sunących po podłodze rozlega się jedynie odgłos stukania ołówkiem o ławkę i pękania balonów z gumy.

      Dyrektor Gregory przytrzymuje dla mnie otwarte drzwi, po czym ruszam za nią z opuszczoną głową i długimi włosami zakrywającymi moją twarz niczym tarcza.

      Pozwala mi pierwszej wejść do swojego gabinetu i dopiero kiedy nogami dotykam jednego z dwóch krzeseł przed jej biurkiem, podnoszę wzrok i dostrzegam stojącego przy oknie, odwróconego do mnie plecami policjanta. Kolorowe tatuaże pokrywają każdy centymetr jego rąk, a długie włosy ma związane w kucyk na karku, tuż pod krawędzią czapki. Mam wrażenie, że skądś go znam, ale może to tylko déjà vu.

      Mimo to zaczynam się rozluźniać. Nie mam żadnych problemów z policją. A przynajmniej nie takich, o których policja mogłaby wiedzieć. W jakiejkolwiek sprawie zjawił się tutaj ten funkcjonariusz, to z pewnością jakieś nieporozumienie.

      Może chodzi o któregoś z moich sąsiadów. Po jednej stronie mojego domu mieści się melina narkomanów, a po drugiej stronie mieszka para, która kłóci się ze sobą dzień i noc – krzyczą więcej, niż ze sobą rozmawiają.

      Prawdopodobnie jedno zabiło drugie i teraz służby szukają świadków. I nie mam żadnych kłopotów.

      A przynajmniej taką mam nadzieję.

      – Zostawię was, byście mogli omówić tę sprawę – oświadcza dyrektorka, przypominając mi o swojej obecności. – Będę tutaj, żeby was odprowadzić. – Posyła mi uśmiech zza zaciśniętych ust. Przeprosiny.

      Policjant czeka, aż Gregory zamknie za sobą drzwi, i dopiero wtedy się do mnie odwraca. W jednej chwili rozpoznaję w nim mężczyznę z warsztatu. Tyle że teraz wyraźniej widzę jego twarz. Jego lśniące ciemne oczy. Bliznę nad prawym okiem. Intryguje mnie w ten sam sposób co za pierwszym razem, kiedy go dostrzegłam.

      Policjant wsuwa kciuki za pasek i uśmiecha się drwiąco. Odpowiadam uśmiechem, który jednak znika, gdy mężczyzna odzywa się chrapliwym głosem:

      – Witaj, Frankie.

      Moje serce zamiera. Moja krew zmienia się w lód. Nie mogę przełknąć. Nie mogę oddychać.

      Użył mojego prawdziwego imienia. Użył mojego prawdziwego pieprzonego imienia.

      Upuszczam książki na podłogę i rzucam się w stronę drzwi. Otwieram usta do krzyku, lecz zanim dobywa się z nich jakikolwiek dźwięk, obcy doskakuje do mnie i zatyka mi usta dłonią tak dużą, że zakrywa pół mojej twarzy. Odciąga mnie od drzwi, podczas gdy nadal wyciągam rękę w stronę klamki, oddalającej się ode mnie z każdym jego krokiem w tył. Łzy napływają mi do oczu, zarówno ze strachu,


Скачать книгу