Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż


Скачать книгу
szła w złą, to uświadamiać jej pomyłkę w obranym kursie.

      Gdy tymi drogowskazami byli ludzie – słyszała ich uwagi, dostawała wskazówki, sugestie.

      Kiedy odzywały się w niej głosy przodków i tradycji, sama czuła, że zboczyła z obranego kursu.

      Mogła się kłócić z tymi wytycznymi, odrzucać je, ale one były jasne.

      A teraz? Teraz co?

      Rozdział szósty

      – Hej, masz się jakoś?

      Mama. Pogodna, wesoła, kolorowa mama. „Zwykle matki dają swoim dzieciom nie tylko geny, lecz także część swoich przeżyć, doświadczeń, swojej historii”, powiedziała babcia. W tym przypadku niewiele z babcinego bagażu przypadło mamie w udziale. Już prędzej Anka poniosła dalej ten tobołek – może dlatego, że była pod opieką i wpływem babci w dzieciństwie? „Ech, te cholerne rodzinne uwikłania”, pomyślała. „Nie da się ich rozplątać”.

      – Hej, mamo. Mam się. Jakoś.

      – Wiem, że rozmawiałaś z babcią, że znasz już pełną historię.

      Anka westchnęła.

      – Słyszę, że nie masz ochoty do tego wracać.

      – To nie tak, mamo. Mogę wracać, tylko nie wiem, co nowego bym tam zobaczyła. To jest jak kręcenie się w kółko. Jak kolejna jazda na karuzeli, aż w końcu zrobi ci się niedobrze, a świat jest coraz bardziej rozmazany.

      – Psychologowie mówią jednak, żeby sprawę przegadać, to próbuję.

      „Pozytywna, szukająca rozwiązań mama. Rzeczywiście, daleko to jabłuszko upadło od jabłoni”.

      – Wiesz, chyba najbardziej zastanawia mnie właśnie to – jakim cudem ty, córka babci, uchowałaś się z tym swoim optymizmem, wesołością, pogodą ducha. Od niej tego nie mogłaś dostać, bo babcia jest taka stonowana, teraz już wiadomo dlaczego.

      – Nie wiem. Może temperament miałam po kimś innym? A może to był mój sposób na radzenie sobie z sytuacją? Nie chcę dorabiać ideologii, ale teraz, kiedy znam tę sytuację, to myślę, że w mamie zawsze był lekki smutek. Jakaś nostalgia. Brak apetytu na życie. Była dobrą mamą, ale taką trochę obok. Więcej luzu czy ciepła obudziło się w niej, kiedy ty się urodziłaś. Nawet miałam kiedyś taką myśl, że to nie fair, że ty dostajesz więcej ode mnie. No ale z drugiej strony często tak bywa – inaczej się zajmujesz dziećmi, a inaczej wnukami. Masz czas, nie masz pracy i tak dalej.

      – Może…

      – Zresztą nawet śmialiśmy się z tatą, że bardziej niż do nas, jesteś podobna właśnie do niej.

      „Oby tylko nie chodziło o powtarzanie dramatycznych wydarzeń”, pomyślała Anka. „I o utraconą miłość”. Rozmawiali z Marcinem normalnie, puścili tamtą wymianę zdań w niepamięć, to znaczy nie wracali do niej, ale „niepamięć” jest umowna, w tym powiedzeniu chodzi o to, że już się nie porusza jakiegoś tematu, a nie, że on znika z głowy. „Dobra, zostaw to, nie grzeb, zajmij się teraźniejszością”, upomniała się Anka. Zresztą stała na klatce swojego biurowca, mijali ją ludzie, wokół toczyło się życie zawodowe, nie było warunków do wywnętrzeń.

      – A jak babcia się dziś ma? – zapytała więc.

      – Dobrze. W badaniach nie wyszło nic niepokojącego, lekarz był nawet zdziwiony, że w tym wieku jest w aż tak dobrej kondycji.

      „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Anka nie lubiła tego powiedzenia, ale widać niosło ono w sobie prawdę. O ile oczywiście ten, kogo los ciężko doświadczył, był wystarczająco silny. Babcia była, teraz nie miała co do tego wątpliwości.

      – Jutro ją wypiszą – ciągnęła mama. – Postanowiliśmy jednak wspólnie, że na razie, choć na kilka dni, mama zostanie u nas. Tak żeby mieć pewność, że wszystko okej.

      – A dziadek?

      Anka pomyślała, że nikt się nie zajmuje dziadkiem. Jasne, nic mu się nie stało, on nic nikomu nie zrobił, bilans na zero. Dziadek właściwie przez całe życie tak funkcjonował – nie budził żadnych kontrowersji, nie miał żadnych problemów, nikogo niczym nie obarczał, zawsze uczynny. Był jakby przezroczysty. Teraz też.

      – Dziadek oczywiście również, nie chciałby zostawić babci. – Mama także musiała poczuć, że w obecnej sytuacji to zdanie dziwnie zabrzmiało, bo szybko dodała: – To znaczy chce być z nią, zresztą oni przecież całe życie razem, nigdy się nie rozstawali na dłużej.

      Słowa zwyczajne w zwyczajnej sytuacji. Teraz wszystko wydawało się mieć drugie dno.

      – I super, to znaczy dobrze, że będziemy ich mieć blisko siebie, jest tylko pewien problem logistyczny. Wiesz, oni przyjechali na weekend, na tę waszą uroczystość, nie zabrali ze sobą więcej ubrań, leków, jakichś drobiazgów. Tata by to przywiózł z Suwałk, ale dziś rano musiał jechać na konferencję i przez dwa dni go nie będzie, a potem będzie zmęczony, więc… Mogłabyś? Pojechałabyś do dziadków?

      Anka lubiła zmieniać miejsca i krajobrazy. Miała wtedy poczucie, że żyje innym życiem. Teraz takie oderwanie się dobrze by jej zrobiło.

      – Jasne. Zaraz pójdę poprosić o urlop na jutro.

      – Na pewno? To nie problem?

      – Żaden problem. Pa.

      – Cześć!

      Obróciła się zdezorientowana. Głos, który przed chwilą usłyszała, był jej znany, ale nie pasował do sytuacji.

      Pirania. Musiała przyjść schodami, bo dzwonka windy Anka by raczej nie przegapiła. Ciekawe, od kiedy tu stała, patrząc na plecy Anki i słuchając jej rozmowy. „Zaraz pewnie powie, że biureczko czeka”, pomyślała.

      – Wszystko w porządku? – Zamiast bury Anka usłyszała jednak takie pytanie.

      – Tak – odpowiedziała niepewnie.

      „Od kiedy to Pirania interesuje się życiem prywatnym pracowników?”, pomyślała.

      Nie umknęła jej przemiana szefowej, bo była widoczna gołym okiem – Pirania zrobiła się pogodniejsza, częściej się uśmiechała, zaczęła chodzić w kolorowych ciuchach. Anka wiedziała, co się za tym kryje – miłość. Pirania – samotna, samodzielna i samorządna, Trzy Razy S, jak o niej mówiły z dziewczynami, zawsze na baczność, stukająca obcasami – zakochała się. Ola pierwsza przyniosła tę wieść – zakulisowo, a potem, w wywiadzie, potwierdziła ją Marta. Później Anka była zajęta własnych zakochaniem, własnymi zaręczynami i przyszłym ślubem, no i oczywiście pracą, ale samą Piranią już mniej. Wspólne cotygodniowe zebrania się skończyły, bo nagle się okazało, że nie trzeba stać nad pracownikami z bacikiem, żeby oni pracowali, praca zdalna zaczęła być coraz bardziej akceptowana, zwłaszcza gdy w ten sposób pracowała Pirania, ponoć z tego pensjonatu na Warmii, gdzie poznała faceta, który ją tak w sobie rozkochał. Mimo tych widocznych zmian Anka nie przypuszczała, by Pirania przeżyła wewnętrzną metamorfozę, na przykład co do zainteresowania życiem osobistym swoich podwładnych.

      – Od kilku dni wydajesz się spięta. I jakby nieobecna.

      „To widać? Ona to widzi?”

      – Cóż, no może trochę, mam… różne sprawy. I właśnie dlatego chciałabym wziąć jutro urlop. Jednodniowy, ze wszystkim jestem na bieżąco, więc…

      – Chodźmy do mnie, dobrze?

      Chciała zapytać po co, ale się powstrzymała. „Chyba nie chce mi wręczyć wypowiedzenia?” Nagle oblał ją zimny


Скачать книгу