Kajś. Zbigniew Rokita
się nazywał?
– Urban Kieslich.
– Rocznik?
– 1867.
– Z maja?
Zastanawiam się, skąd on to, cholera, wie. Nawet ja nie wiem, czy z maja.
– Tak, Urban. Pamiętam go – kontynuuje, zanim zdążę coś odpowiedzieć. Jego głos przypomina głos emerytowanego nauczyciela, który z rozrzewnieniem wspomina dawnego ucznia.
Parys zjeżdża prędko szybem w dół, szuka mojego prapradziadka w swoim archiwum i po chwili – jest. Trzyma prapradziadka na komputerze. To dziewięć wersów, krótka notka. Kolejny dowód na jego istnienie.
W notce stoi, że był wiejskim cieślą, służył w piechocie Cesarstwa Niemieckiego, a w polskiej konspiracji był od jej powołania na Górnym Śląsku w 1919 roku. I brał udział w trzecim powstaniu. A więc ciotka Albina mogła mu nosić zupę do lasu. Bardzo mnie to cieszy. Od tego momentu jestem nieco bardziej Ślązakiem, a tę rozmowę przeprowadzam jako potomek powstańca, a nie pierwszy lepszy dziennikarz z Krakowa.
Z dokumentu dowiaduję się, że podczas powstania Urban Kieslich służy w Straży Obywatelskiej – chodzi na zwiady wokół Ostropy, najpewniej przeszukuje też domy. Chcę się więc dowiedzieć, jak wyglądała rzeczywistość nie na froncie, ale na tyłach.
Jedyny zachowany opis powstania w Ostropie znajduję w Kronice Parafii Ostropa. Spisał ją prawdopodobnie świadek wydarzeń, Otto Blasel – sąsiad Urbana, nauczyciel jego dzieci. I choć kronikarz widzi świat jednostronnie, to relacja jest ciekawa, bo opisuje malutką społeczność, która dobrze się znała, ludzi z kilkuset domów. Podkreśla, że Polacy pogwałcili traktat wersalski, nie uszanowali zwycięskiego dla Niemców plebiscytu i w porozumieniu z Francuzami wywołali pucz, nie żadne tam powstanie narodowe – to wypisz wymaluj międzywojenna narracja niemiecka. (Ale cóż, jeżdżąc po Górnym Śląsku, będę słyszał wspomnienia o polskich powstańcach, którzy sami nazywali powstania puczami. Na przykład o panu Piontku, który został panem Freitagiem).
Nauczyciel opowiada, że jeszcze przed powstaniem „wzajemna nienawiść wdarła się do wioski i przejawiała się nie tylko między sąsiadami należącymi do tego samego stanu, ale także i w rodzinach”7. Gdy rozpoczyna się irredenta, powstańcy odcinają Ostropę od Gleiwitz, niszczą druty telefoniczne, zakazują czytania niemieckich gazet, demontują niemieckie tabliczki. Część ostropian ucieka.
Blasel pisze: „Ponieważ rekwirowanie u znajomych osób, zwłaszcza u rolników, nie jest przyjemne, zastosowano inną metodę. Ostropscy powstańcy przenieśli pole swej działalności do Szywałdu, podczas gdy tutaj pojawili się inni powstańcy [z pobliskich wsi]”8. Szywałd to Schönwald, z którego sześćdziesiąt lat wcześniej przybył teść Urbana.
Według nauczyciela „Polacy byli chyba najnikczemniejszym i najbrutalniejszym elementem, jaki kiedykolwiek widziano w Ostropie. Nie dość na tym, że ci szubrawcy wymuszali od mieszkańców wioski pieniądze i żywność, wyciągali również Niemców i osoby proniemieckie z ich mieszkań i znęcali się nad nimi w stodole od Piechutty”9.
Pojawiają się opisy powstańców, którzy – „bosi, podarci, ale uzbrojeni aż po same zęby”10 – grabili cywilów i się nad nimi znęcali. Blasel podaje przykłady: „»Pan komendant« z dwoma podobnie myślącymi kazał się obwozić w krytym wozie księdza Maruschczyka. Ci trzej pasażerowie grali w skata, podczas gdy wierni małej Ojczyźnie musieli ciągnąć wóz”11.
Byłem w szoku, gdy jako nastolatek po raz pierwszy usłyszałem od sąsiadów, że powstańcy byli warchołami, którzy ciągnęli do Polski, bo liczyli, że na tym zarobią. Później ludzie opisywali mi tak powstańców wielokrotnie: że bandyci, chachary, pijacy. Tutaj ludzie często wstydzą się swojego powstańczego rodowodu, powstania nazywają polską inwazją czy wojną domową.
Pytam o to Parysa.
– Nie lubimy mówić o swoich grzechach, ale nie byliśmy święci – mówi mi. – Grzechy polskie i niemieckie miały podobną naturę, ale Niemcy byli znacznie lepiej uzbrojeni, stąd też skala ich działań była większa. Miały miejsce liczne rabunki, gwałty, akty wandalizmu, pito. Terroryzowano nie tylko ludność cywilną wroga, ale też swoich. Powstańcami byli często puszczeni samopas nastolatkowie, którzy wyrwali się z rygoru śląskiej rodziny, to miało konsekwencje. Ale czy bezpiecznie jest dziś mówić o naszych grzechach? – pyta badacz.
Z jednej strony powstania to nie Srebrenica ani Wołyń. Tu nie mordowano masowo, a Parys tłumaczy, że gdy łapano wroga, to często uchodził z życiem, stłuczony jedynie na kwaśne jabłko. Z drugiej strony kilka tysięcy ludzi straciło życie, torturowano ich, rozstrzeliwano, rozłupywano im czaszki, gwałcono, zmuszano do jedzenia własnego kału. To straszne, ale jak na wojnę zwykłe.
11
Jadę do Rybnika. To w tutejszym powiecie podczas spisu powszechnego w 2011 roku zanotowano najwyższy odsetek osób deklarujących narodowość śląską – czterdzieści jeden i pół procent.
Mieszka tu dziennikarz i muzyk Paweł Polok. Chcę się z nim zobaczyć, bo oglądałem tworzony przez niego program historyczny Tajemnice Śląska – początkowo w TV Silesia, a później w TTV. Kiedyś był szefem oddziału Ruchu Autonomii Śląska w Rybniku, w czasie, gdy RAŚ współrządził województwem. Musiał jednak odejść, kiedy nazwał Polskę „bękartem wersalskim”. Ale o tym później.
Spotykamy się w kawiarni przy rybnickim rynku. Polok wpada na krótką chwilę, zaraz musi pędzić dalej. Pytam go, czy Polska sto lat temu miała większe prawa do Górnego Śląska niż Niemcy.
– To teza nie do obronienia – odpowiada. – Podobnie trudno byłoby zresztą wykazać, że Niemcy miały więcej praw niż Polska. Najwięcej praw miała Austria. Ledwie sto siedemdziesiąt lat wcześniej Prusy odebrały jej region, który nabyła legalnie.
Sto siedemdziesiąt lat. Liczę: Lwów w wyniku rozbiorów był poza Polską sto czterdzieści sześć lat.
– Powstania to wojna domowa między Ślązakami omamionymi polskimi obietnicami i Ślązakami omamionymi niemieckimi obietnicami. Przy tym obie strony obiecywały to samo – ciągnie. – Trudno nie zgodzić się z narracją o powstaniach polskich, wojnie sterowanej z Warszawy, coś w tym jest – podkreśla i dodaje, że największym grzechem, jaki popełniono, było niedopuszczenie przez Korfantego i Francuzów opcji trzeciej, wśród miejscowych jego zdaniem najpopularniejszej: niepodległości Górnego Śląska.
12
Jest lato 1922 roku i Urban już rozumie, że on te powstania przegrał. W ubiegłym roku walczył, żeby Polska przyszła do Ostropy, ale ta szła, szła i nie doszła. Zatrzymała się tu zaraz, na polach między Żernicą i Knurowem.
Do Polski Urban na przełaj ma dziesięć tysięcy kroków, idąc żwawo, zajdzie w godzinę. Może podejść, obejrzeć kraj, za który walczył, pobyć w nim, poświętować wyrwanie Niemcom kawałka Górnego Śląska, ale później zawsze wraca do Rzeszy.
Jest w takiej sytuacji, w jakiej Ślązacy byli przez setki lat – Polska nie była dla nich niematerialną ideą, jak później dla romantycznych poetów z Wilna czy Krakowa. Przez wieki leżała zaraz za miedzą. Oni mieli swoją górnośląską ojczyznę, ale gdyby chcieli się do Polski przenieść, to żeby dojść z Ostropy do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, trzeba było wyjść o brzasku i na obiad by się doszło. Zresztą, gdyby wszyscy Ślązacy rzeczywiście przez wieki tęsknili za polską macierzą, dzisiejsze Zagłębie, pierwszy tej macierzy kąsek, powinno się tutaj utrwalić jako symbol wszystkiego, co najlepsze.
Teraz Polska znowu będzie za winklem, nawet bliżej niż kiedyś. Ostatnim kawałkiem jej rubieży, którego los się rozstrzygnął, jest Górny Śląsk. Teraz Rzeczpospolita jest fertig. To, co przez ponad sto lat podlegało