Otwarte drzwi. Marta Maciaszek

Otwarte drzwi - Marta Maciaszek


Скачать книгу
kiedy nie możemy sobie na to pozwolić, rozumiesz?

      – Tak – przytaknąłem, choć nie miałem pojęcia, do czego zmierza.

      – No i właśnie teraz, kiedy nam się firma rozrasta i potrzebujemy więcej ludzi, to Michał złożył wypowiedzenie.

      – Słucham?

      – No właśnie. To był dobry chłopak, szybki i dyspozycyjny i nagle zrezygnował. Powiedział, że wraca do Polski. Wiedziałeś o tym?

      – Tak, ale nie miałem pojęcia, że zrobi to tak szybko.

      – Dziś rano odleciał do…

      – Katowic?

      – O, właśnie tam. No i wezwałem tutaj ciebie…– Miałem nadzieję, że wreszcie wyjaśni się cel mojego spotkania z szefem. – Chciałem cię zapytać, czy nie mógłbyś przejąć obszaru Michała. Nie jest daleko od twojego, a zarobiłbyś więcej.

      – No nie wiem – wyjąkałem.

      – Dwa razy więcej. Wiem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie zadowolony.

      – Dobrze.

      Chodząc po ulicach i pchając wózek wypełniony dwa razy większą ilością gazet do rozniesienia, nie czułem radości, że moja pensja również wzrośnie dwa razy. Czułem złość i rozczarowanie. Nie mogłem powiedzieć, że Michał był moim przyjacielem, bo wiedział o mnie zbyt mało, abym mógł go tak traktować, ale był w tamtym czasie najbliższą mi osobą, oprócz Emilie oczywiście. Kiedy spotykałem się z Michałem i sącząc piwo, rozmawialiśmy o niczym, zapominałem, co było, wymazywałem cień wspomnień ostatnich lat, które w samotności prześladowały mnie w każdym momencie. Uczyłem się żyć chwilą, która trwała, czerpać z niej radość, spontaniczną i naturalną, cieszyć się z małych rzeczy i pogodnie patrzeć na siebie i świat. Wtedy nie straszyła mnie przeszłość i nie przerażała przyszłość. Ważna była zwykła teraźniejszość, która stała się moją przyjemnością. Kiedy wiedziałem, że wyjechał bez pożegnania ze mną, było mi najzwyczajniej w świecie przykro. Dlaczego? Nie miał czasu? A może ja nie byłem dla niego nawet kolegą i nie zasługiwałem na jedno słowo „cześć”? – myślałem, idąc tego dnia wciąż śpiącą ulicą, która dopiero za jakiś czas obudzi się do życia w postaci idących po niej ludzi. Moje uczucia złości i przykrości pogłębiały kobiety otwierające drzwi, by osobiście odebrać gazetę. Najpierw przestraszone, potem dziwnie mi się przyglądające, a na końcu, kiedy już odwracałem się, aby odejść, zadające zawsze to samo pytanie: „A gdzie jest Michał?”.

      Po kolejnym z nich miałem ochotę rzucić wózek pod pierwszym lepszym płotem i wrócić do domu, aby nigdy więcej nie iść do tej cholernej, upokarzającej pracy, mimo że wiedziałem, że dam sobie świetnie radę z dwoma rewirami i szef będzie miał powód do zadowolenia. No i miałem zarabiać dwa razy więcej niż wtedy, kiedy pracował Michał. Starałem się nie skierować myśli w kierunku: co było dla mnie wówczas ważniejsze – Michał czy pieniądze?

      – Marceli, przepraszam – zacząłem czytać kartkę, która leżała na podłodze, kiedy wszedłem po pracy do domu. – Chyba to powinienem napisać najpierw.

      To był list od Michała.

      Wiem, że powinienem był przyjść i zapytać… – czytałem w myślach, wodząc wzrokiem po krzywych linijkach z liter widniejących na stronie – czy nie zabierasz się ze mną do Katowic. Nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że odpowiedź byłaby negatywna. Tak czułem, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy. Wiem, że masz kogoś i chcesz tu zostać. Twój wybór. – Zamyśliłem się na chwilę i czytałem dalej. – Wiem, że powinienem był przyjść i pożegnać się z tobą, ale nie chciałem tego robić, bo myślę, że się jeszcze zobaczymy, a tak robią ludzie, którzy mają się nigdy więcej nie zobaczyć. Przecież tak w naszym przypadku nie będzie. Masz w sobie jakiś wielki smutek, ale jesteś fajnym chłopem i mam nadzieję, że kiedy zbuduję swój cholerny dom (masz go jeszcze narysowanego w gazecie?), to przyjedziesz do mnie, a wtedy cię zmuszę, abyś opowiedział mi o Niej.

      Słowo „Niej” napisał wielką literą, choć nigdy jej nie poznał i pewnie w przyszłości też to nie będzie możliwe. Czy zrobił to ze względu na to, że jestem fajnym chłopem, czy obdarował Emilie szacunkiem dlatego, że jest powodem tego, że nie chcę opuszczać Anglii? – zastanawiałem się, przesuwając wzrok na dół kartki. – Dałem szefowi dziś rano wypowiedzenie. Nie cierpię pożegnań. Nie lubiłem tej pracy, ale szanowałem szefa. Powiedziałem mu, że mam do ciebie pełne zaufanie…

      – Dobry jest. – Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że „ciebie” napisał małą literą. Czytałem dalej:

      …i na pewno zgodzisz się robić mój obszar.

      – Ty gnoju! – krzyknąłem, zmieniając wyraz twarzy, i rzuciłem kartką przed siebie. – Ty pierdolony dupku! Ja nie potrzebuję twojej cholernej pracy, wakacji w twoim wyimaginowanym domu, ja potrzebuję…

      Nie skończyłem zdania, bo usłyszałem pukanie do drzwi. Zdrętwiałem. W głębi duszy każdego dnia od mojego ostatniego spotkania z Emilie pragnąłem poczuć w nozdrzach jej słodki zapach i dotknąć rumianego od zimna policzka. Nie byłem jednak pewien, czy chcę, aby to wszystko wydarzyło się właśnie teraz. Podniosłem list z podłogi i powolnym ruchem otworzyłem drzwi.

      – Przyniosłam ci coś.

      – Ja niczego nie potrzebuję – powiedziałem, widząc na progu mojego domu sąsiadkę Gertrudę.

      – Myślałam, że lubisz słodkości.

      Widząc zmianę na twarzy mojej rozmówczyni z radości w rozczarowanie, dodałem:

      – Dziękuję. – A kiedy skończyłem swoją wypowiedź, Gertruda pokazała mi żółte zęby w uśmiechu zadowolenia.

      – Cała przyjemność po mojej stronie. Z jabłkami i cynamonem – powiedziała i podała mi talerz przykryty ściereczką, pod którą było pachnące ciasto.

      – Dziękuję, naprawdę dziękuję – rzuciłem, gdy sąsiadka była już w ogródku. Tylko ja wiedziałem, że nie tyle dziękowałem jej za przysmak, który przyniosła, ile za fakt, że to właśnie ona w tamtym momencie stanęła w progu mojego domu. Wróciłem do kuchni i zatapiając usta w pierwszym kawałku ciasta jabłkowego, znowu zacząłem czytać list od Michała. Nie wiem, czy to za sprawą słodyczy ciasta, czy ilości czasu, jaki upłynął, od kiedy go studiowałem po raz pierwszy, ale nie czułem już do niego złości. Znikła niczym całe ciasto z talerza. Kiedy włożyłem naczynie do zlewu, by je umyć, poczułem, że w głębi duszy nawet cieszyłem się, że wyjechał, aby poszukać swojego miejsca. Może byłem mu wdzięczny za to, że zarekomendował mnie szefowi i zarabiam więcej. Czytałem dalej, nie zważając na to, że słowa, zamiast brzmieć tylko w moich myślach, wydostawały się z moich ust niczym recytowany wiersz:

      – Może miałeś tu, chłopie, łatwiej niż ja. Ja jestem Polakiem. I nawet jak w Katowicach będę klepał biedę, to będę bardziej szczęśliwy niż tu. Nie cierpię jajecznicy z bekonem i fasolą, herbaty z mlekiem i angielskiej flegmy. Najbardziej jednak nie cierpię ich dobrej miny do złej gry. Nawet jeśli dzień wcześniej w rodzinie umrze ci babka, to następnego dnia powiedzą, że u nich wszystko w porządku. Swoje cholerne pupile bardziej kochają niż bliskich. Im nawet pogrzeby robią na specjalnych cmentarzach. To jest dla mnie głupie. W każdym razie nigdy nie byłem dobrym Anglikiem, a trzeba nim być, aby wieść godne życie. Może tobie się uda. Może ta kobieta, którą poznałeś, jest Brytyjką i wyniesie cię ponad polską biedę, tradycje i tęsknotę za ojczyzną.

      Zatrzymałem się na chwilę i mimo że Michał nie mógł usłyszeć, to zadałem mu pytanie:

      – Ile ty, stary, wypiłeś piwa, zanim napisałeś te wszystkie


Скачать книгу