Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Wiedziała, że dzięki temu wszystko ułoży się po jej myśli i będzie szczęśliwa. Niestety tak się nie stało… – Emilie się zamyśliła.
– Dlaczego? – Wzbudziła moją ciekawość.
– Głupie pytanie. Miłość. – A po paru sekundach rzuciła: – Chcę się wykąpać.
– Wykąpać? – Zdziwiłem się, patrząc na zegar wybijający północ i pusty kieliszek stojący przed Emilie. – Jesteś pewna?
– Umiem pływać, chłopcze. Nie marudź – zażartowała.
– Chcę się rozebrać. – Emilie uśmiechnęła się, stojąc w łazience obok wypełnionej spienioną, pachnącą wodą wanny.
– Naprzód – rzuciłem.
– Ty naprzód – przedrzeźniała mnie i zaczęła pchać w stronę wyjścia.
– Wstydzisz się? – zdążyłem zapytać i przed moimi oczami znalazły się drzwi do łazienki. – Chyba tak – odpowiedziałem w ich stronę.
– Możesz wejść! – Usłyszałem stłumiony krzyk Emilie.
Powolnym ruchem otworzyłem drzwi i starając się nie patrzeć na pianę okrywającą Emilie, usiadłem na brzegu wanny. Przekładała w dłoniach mydło, robiąc z niego coraz większą pianę. Po chwili je odłożyła i białymi mydlinami zaczęła otulać obie dłonie, sięgając prawie łokci. Kiedy w żadnym miejscu nie było widać jej różowej od temperatury skóry, powiedziała:
– Rękawiczki. – I zaczęła się głośno śmiać. Ja po chwili razem z nią.
– Piękne – zażartowałem, kręcąc głową.
– To Luiza wymyśliła. Mówiła na to zapachowe rękawiczki. Ale czasem śmierdziały. – Emilie wybuchnęła śmiechem i wyprostowała się, zapominając, że siedzi naga w wannie, ubrana jedynie w pianę. Kiedy wróciła do poprzedniej pozycji, zapytałem:
– Kim jest ta Luiza?
– Luiza? Podoba ci się?
– Nikt mi się nie podoba.
– Nikt? – Nie czekając na odpowiedź, podjęła temat swojej koleżanki: – Obie, od kiedy się poznałyśmy, chciałyśmy tańczyć. Pamiętam, że jak jej mamy nie było w domu, to chodziłyśmy do jej szafy i wyciągałyśmy sukienki. Spinałyśmy je paskami, bo były za duże, i udawałyśmy światowej sławy baleriny. Prężyłyśmy się przed lusterkiem, wyginałyśmy na wszystkie strony i robiłyśmy konkurs, która wyżej podniesie nogę. Zobacz. – Wyciągnęła nogę spod piany. – Już wtedy zaczęła się między nami rywalizacja. No i nam się udało. Kolejny raz pracujemy w tym samym spektaklu, ale ona nie jest moją przyjaciółką. Czasem tak głupio się zachowuje, że mi jej żal. Kiedyś strasznie się kłóciłyśmy, bo zgrywała panienkę z dobrego domu, a ja tego nie znosiłam. Głupia jest czasem i zadziera nosa. O, na przykład, kiedy okazało się, że ostatnim razem, no wiesz, wtedy, co się poznaliśmy, ja miałam być na scenie czterdzieści siedem minut, a ona trzydzieści cztery, to przestała się do mnie odzywać. Ja tego nie rozumiem. Ale chyba już jej przeszło.
– To głupia jest.
– Wiem, że jest głupia, bo dla mnie przyjaźń jest niezależna od wszystkiego.
– Tak powinno być.
– Widzisz. Dziś wpadła niemalże w moje ramiona tylko dlatego, że przyszłam z tobą.
– Czy wtedy przy samochodzie…
– No. To właśnie była Luiza. Wiele razy o ciebie pytała i już wścibska baba nie mogła się doczekać, kiedy cię pozna, a potem będzie mogła obsmarować cię z innymi, jak ty to mówisz, koleżaneczkami. Masz rację, to są koleżaneczki. Jak pomyślę o tych ludziach, którzy tam dziś byli, to pracuję z nimi od kilku lat, a nikt nie zasługuje na to, aby nazywać go moim przyjacielem. Ty masz przyjaciół?
– Miałem.
– I co z nimi?
– Nie wiem. Jestem jednak pewien, że jeśli stałby się jakiś cud i znowu spotkałbym ich na swej drodze, to nie nazwałbym ich inaczej.
– No i, kurwa, widzisz. Ludzie są okrutni. Ja jestem zupełnie sama.
Chciałem zbliżyć się do niej i przytulić, wiedząc, że żal, który miała do swoich znajomych o to, że nie może nazwać ich przyjaciółmi, z jednej strony spowodowany był ich zachowaniem, a z drugiej ilością wlanego w siebie alkoholu.
– Przynieś mi wina – rzuciła Emilie, przerywając mój zamiar pochylenia się nad nią.
– Jesteś pewna?
– Jestem pewna – niesympatycznie odpowiedziała i zaczęła dłońmi dotykać znikającej w każdej sekundzie piany.
Kiedy szedłem z powrotem do łazienki z kieliszkiem wypełnionym winem, dziwne dźwięki dobiegły do moich uszu. W pierwszym momencie nie wierzyłem w to, co słyszę, ale kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem Emilie opierającą głowę na krawędzi wanny, z zamkniętymi oczami, śpiącą tak mocno, że najzwyczajniej w świecie chrapała.
– Oj, ta pani chyba ma już dość – niezbyt głośno powiedziałem i zanurzyłem usta w winie. Ponownie usiadłem na wannie i dotykając palcem po kolei leżących na wodzie kłębuszków piany, rozbijałem je jeden po drugim. Zaczęło przebijać coraz więcej błękitu wody i różu skóry Emilie. Dochodząc do miejsca, gdzie znajdowały się jej piersi, zatrzymałem się wzrokiem na falującej wraz ze spokojnym snem wodzie. Mój oddech przyspieszył nieco i powolnym ruchem rozbiłem pianę przykrywającą jej wzgórki. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego. Nigdy nie starałem się wyobrazić sobie czegoś tak pięknego. Nigdy nie marzyłem, że ujrzę coś tak pięknego. Miały idealny okrągły kształt. Wyciągając swoje palce przed siebie, stwierdziłem, że ich wielkość bez problemu zmieści się w moich dłoniach. Na powierzchni wody unosiły się i opadały malutkie brązowe sutki. Chciałem dotknąć ich ustami, kiedy…
– Wino?
Nie odpowiedziałem, wiedząc, że słowa wypowiedziane na jawie były wciąż w Emilie śnie. Podniosłem stojący na podłodze kieliszek i wypiłem z niego całe wino. W tej samej chwili, kiedy wlewało się do mojego przełyku, zaczynało krążyć w głowie, pozwalając wpaść do niej myślom, jakie nigdy wcześniej nie znalazły w niej miejsca, pragnieniom, jakich nigdy wcześniej nie miałem, chęciom zrobienia czegoś, czego nigdy nie robiłem, marzeniom, które mogą za chwilę stać się realnymi. Wraz z myślami przyjemna błogość i rozluźnienie ogarnęły moje nogi i dłonie, pozostawiając mi jednak tyle siły, aby pochylić się i mocząc rękawy od koszuli, chwycić Emilie i wyciągnąć z wanny. Kiedy jej rumiane ciało, gdzieniegdzie przykryte pianą, znalazło się na moich rękach, poczułem w ustach dziwną suchość. Oddychając, musiałem mieć rozchylone usta, nie pozwalając napływającej ślinie zwilżyć ich wnętrza. Zamknąłem je, czując w nich wciąż smak słodkiego wina, i zacząłem niczym poszukiwacz i badacz wodzić wzrokiem po pogrążonej we śnie Emilie. Jej twarz przypominała mi dziewczynkę z wizji. Była rumiana i gładka niczym jedwab. Zniżając się kilka centymetrów w dół, zatrzymałem się na skórze jej szyi. Przypominała swoją delikatnością pergamin. Idąc niżej, napotkałem na swojej drodze piersi Emilie zawsze szczelnie ukryte pod biustonoszem, do których mogły dotrzeć tylko ciekawe oczy nielicznych. Minąłem malutki, perfekcyjnego kształtu pępek i podążyłem wzrokiem na obiekt budzący moją największą ciekawość. Wzgórek łonowy przykryty krótkimi włoskami. Westchnąłem i uśmiechnąłem się nieznacznie. Starałem się przypomnieć sobie, czy choć podobny do tego, który teraz na mnie patrzył, widziałem wcześniej w gazecie od Maksymiliana. Zanim przywołałem pamięcią wszystkie stronice z nagimi kobietami, poczułem, jak moje ciało z każdą sekundą cieszenia oka tym widokiem zaczyna się naprężać, drżeć i wołać o spełnienie.