Śmierć i pies. Фиона Грейс

Śmierć i pies - Фиона Грейс


Скачать книгу
zapytał. – Musisz zorganizować aukcję. Takiego okazu nie wystawia się na eBay’u. Zasługuje na odrobinę zamieszania.

      Lacey zdziwiła się lekko, że ktoś w wieku Percy’ego wie, czym jest eBay, jednak jej umysł zatrzymał się słowie „aukcja”. Czy to właśnie powinna zrobić? Urządzić aukcję tak szybko po ostatniej? Podczas swojej pierwszej aukcji miała do sprzedania całe wyposażenie wielkiej, wiktoriańskiej posiadłości. Teraz miała jeden cenny przedmiot. Poza tym sklep z używanymi rzeczami należał do fundacji. Lacey czuła, że kupienie sekstantu za taki bezcen byłoby niemoralne.

      –Wiem – powiedziała nagle Lacey. – Użyję sekstantu, żeby zwabić na aukcję jak najwięcej ludzi. A cały przychód z jego sprzedaży mogę przekazać na fundację.

      W ten sposób rozwiąże dwa problemy jednocześnie: wyrzuty sumienia za kupienie cennego przedmiotu w niskiej cenie od organizacji charytatywnej oraz co z takim przedmiotem zrobić.

      Lacey mogła przejść do działania. Kupiła sekstant (i konsolę, którą w emocjach odłożyła i o której prawie zapomniała), zdecydowała się na motyw marynistyczny i zajęła się organizacją i reklamą aukcji.

      Odgłos dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Kiedy spojrzała w górę, przed jej oczami stanęła siwa, odziana w sweterek sąsiadka, Gina, która wmaszerowała do środka z Budyką, jej psem pasterskim.

      –Co tutaj robisz? – zapytała Lacey. – Myślałam, że spotykamy się na lunch.

      –Dokładnie! – odparła Gina i ruchem ręki wskazała na duży, mosiężno-żelazny zegar na ścianie.

      To był pierwszy raz, kiedy przyjaciółki postanowiły zamknąć sklep na godzinę, żeby pójść na wspólny lunch. „Postanowiły”  to pewnej nocy, kiedy Gina raczyła Lacey kieliszkami wina i namawiała ją do tego, aż Lacey uległa. Prawie wszyscy mieszkańcy i turyści na czas lunchu chowali się w restauracjach i kafejkach, zamiast przeglądać półki sklepów z antykami, a zamknięcie na godzinę nie powinno znacząco wpłynąć na jej dochody. Jednak odkąd Lacey dowiedziała się, że dzisiejszy poniedziałek jest wolny od pracy, zaczęła mieć wątpliwości.

      –Może to nie był najlepszy pomysł – powiedziała.

      Gina położyła ręce na biodrach.

      –A to dlaczego? Jaką wymówkę wymyśliłaś tym razem?

      –Wiesz, nie zdawałam sobie sprawy, że dzisiaj jest święto. Ruch jest zdecydowanie większy niż zazwyczaj.

      –Ruch w sklepie czy na ulicy? – zapytała Gina. – Za dziesięć minut wszyscy ci ludzie usiądą w pubach i restauracjach, a my powinnyśmy pójść w ich ślady! Proszę, Lacey. Rozmawiałyśmy o tym. Nikt nie kupuje antyków w czasie lunchu!

      –A co z Europejczykami? – zapytała Lacey. – Wiesz, że tam je się później. Skoro kolację jedzą o dziewiątej czy dziesiątej, o której jedzą obiad? Raczej nie o pierwszej!

      Gina chwyciła ją za ramiona.

      –Masz rację. Ale o pierwszej idą na sjestę. Jeśli są tu turyści z Europy, przez następną godzinę będą drzemać w hotelu. Lub, tłumacząc na twój język, nie będą kupować antyków!

      –Okej, dobrze. Więc Europejczycy idą na drzemkę. Ale co, jeśli zmienili strefy czasowe, ich zegar biologiczny jeszcze nie zaskoczył, więc nie są jeszcze głodni, tylko mają ochotę kupić jakieś antyki?

      Gina skrzyżowała ręce.

      –Lacey – powiedziała z matczyną troską. – Potrzebujesz przerwy. Wykończysz się, jeśli od świtu do nocy będziesz siedzieć w tych czterech ścianach, nieważne, jak pięknie będą udekorowane.

      Lacey przygryzła wargę. Odłożyła sekstant na blat i skierowała się w stronę drzwi.

      –Masz rację. Godzina wolnego przecież mi nie zaszkodzi.

      To były słowa, których Lacey wkrótce miała pożałować.

      ROZDZIAŁ 3

      -W końcu idziemy do nowej herbaciarni – stwierdziła entuzjastycznie Gina, kiedy razem z Lacey przechadzały się po bulwarze. Ich psy z radością biegały wzdłuż morza i ochoczo machały ogonami.

      –Dlaczego? – zapytała Lacey. – Co w niej takiego wyjątkowego?

      –Nic takiego – odparła Gina. Zaczęła mówić szeptem. – Ale słyszałam, że nowy właściciel był zawodowym zapaśnikiem. Muszę go poznać.

      Lacey nie mogła się powstrzymać. Odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się na głos. Plotka wydała jej się zupełnie absurdalna. Ale w końcu jeszcze niedawno całe Wilfordshire myślało, że Lacey była morderczynią.

      –Może póki co potraktujmy te plotki z przymrużeniem oka? – zaproponowała Ginie.

      Jej przyjaciółka odpowiedziała krótkim „pff” i obie kobiety zaczęły chichotać.

      Przy ciepłej pogodzie plaża wyglądała naprawdę malowniczo. Było za chłodno na opalanie się czy pływanie, ale znacznie więcej ludzi przechadzało się wzdłuż brzegu, a przed lodziarniami ustawiały się kolejki. Przyjaciółki szły, rozmawiając o wszystkim. Lacey streściła Ginie jej wcześniejszą rozmowę z Davidem i wzruszającą historię mężczyzny i jego baleriny. Doszły do herbaciarni.

      Znajdowała się na miejscu dawnej wypożyczalni sprzętu wodnego, tuż nad brzegiem morza. Poprzedni właściciele zamienili stary barak w nieco obskurną kafejkę – Gina nazywała ją „garkuchnią”. Jednak nowy właściciel przeprowadził gruntowny remont. Wyczyścił ceglany mur i pozbył się odchodów mew, które pewnie były tam od lat 50-tych.  Na zewnątrz stała tablica, na której ktoś wykaligrafował w kursywie napis „organiczna kawa”. W miejscu starych, drewnianych drzwi znajdowała się błyszcząca szyba.

      Gina i Lacey podeszły bliżej. Szklane drzwi automatycznie się otwarły, zapraszając je do środka. Przyjaciółki wymieniły spojrzenie i przestąpiły przez próg.

      Przywitał je ostry zapach świeżo mielonej kawy, a następnie zapach drewna, mokrej ziemi i metalu. Nie było śladu po białych kafelkach, różowych, skórzanych kanapach i podłodze z linoleum. Zamiast tego wyłoniły się ceglane ściany, a stare podłogi pokrywał ciemny lakier. Rustykalny styl miejsca został zachowany. Stoły i krzesła najprawdopodobniej zrobione były z desek starych łódek – to one musiały pachnieć drewnem. Z wysokiego sufitu zwisało kilka ozdobnych żarówek, których przewody zakrywała miedziana osłona – stąd zapach metalu. Z kolei zapach mokrej ziemi pochodził od kaktusów, które wypełniały całą pustą przestrzeń kawiarni.

      Gina złapała Lacey za ramię i zdegustowana wyszeptała:

      –O nie. Tu jest… modnie!

      Lacey, podczas jednej z wypraw w poszukiwaniu antyków do Londynu, dowiedziała się, że „modnie” niekoniecznie musi być komplementem i często może oznaczać coś pozerskiego, nadętego i nieszczerego.

      –Mi się podoba – odpowiedziała. – Świetnie zaprojektowane wnętrze. Nawet Saskia by się zgodziła.

      –Uważaj. Nie chcesz się nadziać – dodała Gina i wymownym ruchem ominęła dużego i groźnie wyglądającego kaktusa.

      Lacey prychnęła i podeszła do baru, który lśnił na brązowo. Stał na nim stary ekspres do kawy, który musiał pełnić funkcję dekoracyjną. I mimo tego, co powiedziała Gina, za barem nie było mężczyzny, który wyglądałby na zapaśnika, a kobieta o zmierzwionych, farbowanych blond włosach, w białej bluzce na ramiączkach, która podkreślała jej opaleniznę i pokaźny biceps.

      Gina spojrzała na Lacey i wskazała na jej mięśnie z miną, która mówiła „a nie mówiłam”.

      –Czego się napijecie? – zapytała kobieta z najsilniejszym australijskim


Скачать книгу