Gambit królowej. Уолтер Тевис

Gambit królowej - Уолтер Тевис


Скачать книгу
siedemnastym ruchu. Udało jej się wymienić go na jej własnego, słabszego gońca. Następnie zagrała skoczkiem, wyprowadziła wieżę i w kolejnych dziesięciu ruchach dała mata królowi.

      To było łatwe, wystarczyło mieć oczy otwarte i wyobrażać sobie, jak może rozwinąć się gra.

      Mat go zaskoczył; dopadła jego króla na ostatniej linii, bez wahania przesuwając wieżę na pole matujące.

      – Mat – oznajmiła spokojnie.

      Pan Shaibel był tego dnia jakiś inny. Nie skrzywił się ze złością, jak to miał w zwyczaju, kiedy przegrywał. Pochylił się w jej stronę i powiedział:

      – Nauczę cię notacji szachowej.

      Spojrzała na niego pytająco.

      – Nazw pól. Teraz cię ich nauczę.

      Zamrugała powiekami.

      – Jestem już wystarczająco dobra?

      Zaczął coś mówić, ale przerwał.

      – Ile masz lat, mała?

      – Osiem.

      – Osiem lat. – Pochylił się do przodu na tyle, na ile pozwalał mu wielki bandzioch. – Po prawdzie, mała, jesteś niesamowita.

      Nie zrozumiała, o co mu chodzi.

      – Przepraszam. – Pan Shaibel sięgnął po prawie pustą pintową butelkę, która stała obok niego na podłodze. Odchylił głowę i pociągnął solidny łyk.

      – To whisky? – spytała Beth.

      – Tak, mała. Nie mów nikomu.

      – Nie powiem – obiecała. – Niech mnie pan nauczy notacji szachowej.

      Odstawił butelkę na podłogę. Beth odprowadziła ją wzrokiem, zastanawiając się przelotnie, jak może smakować whisky i jakie to uczucie ją pić. Szybko jednak skupiła uwagę na szachownicy i trzydziestu dwóch bierkach, z których każda miała własną utajoną moc.

      Obudziła się w środku nocy. Na brzegu łóżka ktoś siedział. Zesztywniała.

      – Wyluzuj – szepnęła Jolene. – To tylko ja.

      Beth leżała w milczeniu na plecach, czekając.

      – Pomyślałam sobie, że może chcesz spróbować czegoś fajnego – powiedziała Jolene. Wsunęła rękę pod prześcieradło i delikatnie położyła dłoń na jej brzuchu. Trzymała ją nieruchomo na spiętym ciele Beth. – Nie bądź taką sztywniarą – szepnęła. – To nie zaboli. – Zachichotała. – Po prostu jestem napalona. Wiesz, co to znaczy, „napalona”?

      Beth nie wiedziała.

      – Rozluźnij się. Troszeczkę cię pomasuję. Zrobię ci dobrze, tylko mi na to pozwól.

      Beth odwróciła głowę w stronę drzwi na korytarz. Były zamknięte. Przez szparę przy podłodze jak zwykle sączyło się światło. Z zewnątrz dochodziły stłumione głosy.

      Dłoń Jolene ześliznęła się niżej. Beth gwałtownie pokręciła głową.

      – Przestań – wyszeptała.

      – Ciiii…

      Jej dłoń powędrowała jeszcze dalej i jeden z palców zaczął poruszać się tam i z powrotem. Nie bolało, ale coś w Beth stawiło opór. Zaczęła się pocić.

      – Kurde – powiedziała Jolene. – Na pewno jest ci przyjemnie. – Przysunęła się bliżej, wolną ręką ujęła dłoń Beth i przyciągnęła ją do siebie. – Ty też mnie pomasuj – powiedziała. Wsunęła bezwładną dłoń Beth pod swoją koszulę nocną, aż do miejsca, które było ciepłe i wilgotne. – No chodź, przyciśnij trochę – szepnęła z przejęciem, które wystraszyło Beth.

      Posłusznie przycisnęła palce.

      – Och, kochanie – westchnęła Jolene. – Poruszaj palcem. O tak. – Pokazała, o co jej chodzi.

      To było okropne. Beth przez chwilę pocierała Jolene, całkowicie koncentrując się na tej czynności. Twarz miała mokrą od potu, wolną dłoń z całej siły zaciskała na prześcieradle.

      Jolene objęła Beth, przyciskając twarz do jej twarzy.

      – Szybciej – szeptała. – Szybciej.

      – Nie. – Beth była przerażona. – Nie, nie chcę. – Zabrała rękę.

      – Dziwka – powiedziała głośno Jolene.

      Na korytarzu rozległy się szybkie kroki i ktoś otworzył drzwi. Do środka wpadło światło. W drzwiach pojawiła się pani z nocnego dyżuru, której Beth nie znała. Stała tam przez całą minutę. Było zupełnie cicho. Jolene gdzieś zniknęła. Beth bała się poruszyć, żeby sprawdzić, czy wróciła do swojego łóżka. Wreszcie kobieta wyszła. Beth obejrzała się i zobaczyła zarys ciała na łóżku Jolene. W szufladzie miała trzy tabletki, zażyła wszystkie. Położyła się na plecach i czekała, aż zniknie obrzydliwy smak w ustach.

      Rano w stołówce była nieprzytomna z niewyspania.

      – Jesteś najbrzydszą dziewczynką na świecie – powiedziała scenicznym szeptem Jolene. Przysunęła się do Beth w kolejce po pojemniczki z płatkami śniadaniowymi. – Masz brzydki nos, brzydką twarz i skórę jak papier ścierny. Pieprzona biała dziwka.

      Zadarła głowę i poszła nałożyć sobie jajecznicy.

      Beth nie powiedziała ani słowa. Wiedziała, że to prawda.

      Król, skoczek, pion. Napięcia na szachownicy były tak silne, że mogły ją niemal odkształcić. A potem łup! Spada hetman. Wieże z pierwszej linii, z początku zablokowane, ale w pogotowiu, zbierają siły, a potem jednym ruchem wyrywają się na wolność. Na przyrodzie panna Hadley opowiadała o magnesach, o „liniach sił”. Beth przysypiała z nudów, ale nagle się obudziła. Linie sił: gońce wzdłuż przekątnych, wieże wzdłuż linii.

      Krzesła w klasie mogą być polami szachownicy. Gdyby rudowłosy chłopiec o imieniu Ralph był skoczkiem, mogłaby go podnieść i przesadzić o dwa miejsca do przodu i jedno w bok, na puste krzesło obok Denise. Szach Bertrandowi, który siedział w pierwszej ławce i był, jak postanowiła, królem. Uśmiechnęła się na tę myśl. Od przeszło tygodnia nie rozmawiała z Jolene, ale nie pozwalała sobie na płacz. Miała prawie dziewięć lat i mogła się bez niej obejść. Nieważne, jak się z tym czuła. Jolene nie była jej do niczego potrzebna.

      – Proszę.

      Pan Shaibel wręczył jej szarą papierową torbę. Było niedzielne południe. Zajrzała do środka. Była tam gruba książka w miękkiej oprawie: Współczesne debiuty szachowe.

      Nie wierząc własnym oczom, zaczęła przewracać strony. Wypełniały je długie kolumny notacji szachowej. Były tam diagramy szachownic i tytuły rozdziałów, takie jak Debiuty zamknięte i Obrona królewsko-indyjska. Podniosła wzrok znad książki.

      Pan Shaibel przyglądał jej się spod zmarszczonych brwi.

      – W sam raz lektura dla ciebie – stwierdził. – Dowiesz się z niej wszystkiego, co chcesz wiedzieć.

      Bez słowa usiadła na skrzynce po mleku, przyciskając książkę do kolan, i czekała, aż zaczną grać.

      Najnudniejszym przedmiotem był angielski, na którym pan Espero czytał im poetów o nazwiskach takich jak John Greenleaf Whittier i William Cullen Bryant. „Dokąd to, przez zamglone rosą / Powietrze, przez niebiosa gorejące złotem…”[1]. To było głupie. Do tego jeszcze każde słowo wypowiadał głośno i dokładnie.

      Kiedy pan Espero czytał wiersze, otwierała pod ławką Współczesne debiuty szachowe. Przerabiała kolejne otwarcia, rozgrywając je w głowie. Po


Скачать книгу