Obietnica. Ewa Pirce
silnik samochodu.
Siedziałam przy toaletce, czekając na spotkanie z Brianem Wildem. Miałam na sobie boyfriendy z dziurami na kolanach i luźną koszulkę z wizerunkiem Franka Sinatry na przodzie. Zawiązałam ją z boku w niewielki węzeł, tak że odsłaniała kawałek skóry na biodrze i kilka centymetrów brzucha.
Mój ojciec nigdy by nie pozwolił, żebym wyszła tak ubrana z domu, a co dopiero na spotkanie z kimś takim jak Wild, o którym od dnia przyjęcia nieustannie mówił. Kiedy tylko mama mu przekazała, że zaprosił mnie na spotkanie, jego telefony do mnie stały się nagminne. Ciągle słyszałam: „Nie przynieś mi wstydu”, „Zachowuj się jak należy”, „Pamiętaj, że jesteś moją wizytówką”. Nie dzwonił po to, by życzyć mi miłej zabawy, bym na siebie uważała czy żebym nie wróciła zbyt późno. Nie, jego interesowało tylko to, żebym zrobiła dobre wrażenie.
Jedynym plusem był fakt, że wyjechał, inaczej miałabym przechlapane, gdyby mnie teraz zobaczył. Z pewnością kazałby mi wrócić do pokoju, bym się przebrała, a później nie omieszkałby mnie ukarać za możliwość przyniesienia mu wstydu nieodpowiednim strojem. Na szczęście wróci dopiero za dwa dni i nawet nie dowie się o moim małym przejawie buntu.
Wbiłam wzrok w swoje lustrzane odbicie. Lubiłam tę zwykłą dziewczynę po drugiej stronie szkła. Nie byłam zwolenniczką makijażu, nie uważałam go za konieczność, poza tym nie widziałam w tym nic pociągającego. Nie chciałam być jak lalka leżąca na parapecie w moim pokoju: pusta, sztuczna, przerysowana.
Wolałam być całkiem zwyczajna, naturalna i świeża. Tony chemii nakładanej na twarz każdego dnia nie pozwalały mi się tak czuć. Wprost przeciwnie, mając na sobie makijaż, odnosiłam wrażenie, jakbym nosiła maskę. Był on swojego rodzaju powłoką oddzielająca prawdziwą mnie od tej wykreowanej przez mojego twórcę. To ojciec zawsze nalegał, żebym się malowała, co podobno podkreślało moją urodę, dodawało blasku i powagi. Nie mogłam mu się przeciwstawić, bo kiepsko by się to dla mnie skończyło, dlatego robiłam wszystko, czego żądał.
W moje rozmyślania wdarł się dźwięk parkującego na podjeździe samochodu. Normalnie bym go nie usłyszała, ale miałam otwarte okno, co umożliwiło mi wychwycenie seksownego mruczenia, które mógł wydawać tylko silnik dobrego auta. Poderwałam się z krzesła, podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz.
Kiedy zobaczyłam Wilda wysiadającego z absurdalnie drogiego samochodu, cofnęłam się o krok, by nie zostać dostrzeżona. Stałam przez chwilę oniemiała, nie wiedząc, co mam zrobić. Wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić, i w pierwszej kolejności postanowiłam uporządkować moje dzikie włosy. Zebrałam je wszystkie w garść i związałam w koński ogon, aby trochę się zdyscyplinowały. Potem spryskałam się perfumami, palnęłam sobie motywacyjną gadkę, jeszcze raz rzuciłam okiem na swoje odbicie i wyszłam z pokoju.
Na schodach wpadłam na Stevena, który posłał mi wymowny uśmiech.
– Właśnie po panienkę szedłem – poinformował.
– Zajmę się już moim gościem. Dziękuję, staruszku. – Poklepałam go po ramieniu i ruszyłam w dół schodów, starając się nie biec.
Gdy pojawiłam się w holu, Wild stał do mnie tyłem, przyglądając się rodzinnym fotografiom. Mogłam śmiało i bezkarnie lustrować jego apetyczne ciało. Czarna koszulka przylegała idealnie do szerokich pleców, akcentując umięśnione przedramiona, które bezsprzecznie stanowiły efekt ciężkiej pracy na siłowni. Do tej pory widywałam go jedynie w garniturze i choć wyglądał w nim niesamowicie seksownie, nie było widać tego, co się pod nim kryło. Co prawda, podejrzewałam, że jest nieźle zbudowany, ale zobaczenie tego na własne oczy sprawiło, że niewiele brakowało, bym pisnęła z podniecenia. Włosy zaczesał do tyłu, jednak zdążyły już częściowo poopadać na boki, przez co mógł założyć je za uszy. Przez ułamek sekundy miałam ochotę zrobić to za niego. Były jeszcze wilgotne, co świadczyło o tym, że niedawno brał prysznic. Zastanawiałam się, jak pachnie i czy te włosy są tak miękkie, na jakie wyglądają. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, gdy tak kontemplowałam go z ukrycia.
Nagle z krainy fantazji wyrwał mnie głośny dźwięk tłuczonego szkła. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na klęczącego teraz Wilda. Trzymał w dłoni zdjęcie, które musiało spaść, co było powodem łoskotu. Dostrzegłam, jak zacisnął pięść. Złość biła od niego falami. Zdziwiło mnie to, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Podeszłam do niego powoli. Zawiesiłam wzrok na fotografii przedstawiającej byłego wspólnika mojego ojca, który lata temu zginął w wypadku. Stał obok ojca i małego chłopca, a za nimi siedziała mama z żoną faceta ze zdjęcia. Tak w każdym razie mi mówiono. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego pośród fotografii rodzinnych znajduje się zdjęcie obcych ludzi, ale nie obchodziło mnie to na tyle, by drążyć temat.
Kiedy wreszcie Wild zdał sobie sprawę, że tutaj jestem, spojrzał w górę wprost na mnie. Cofnęłam się o krok, kiedy dostrzegłam nienawiść wymalowaną nie tylko na jego twarzy, ale i wyzierającą z oczu. Musiało dotrzeć do niego, co zobaczyłam, bo natychmiast się wyprostował. W momencie, kiedy spojrzał na mnie ponownie, nie było już w nim tego, co mnie tak przeraziło. Oczy miał takie, jak zapamiętałam. Tajemnicze, łagodne i przyjazne. Zatem czy miałam przywidzenie? Wszystko na to wskazywało.
– Olivia? – zapytał zaskoczony.
– Tak, to ja. – Uśmiechnęłam się niepewnie, z lekką obawą, że nie spodoba mu się to, co zobaczył.
Omiótł wzrokiem moją sylwetkę. Na policzki wystąpił mi szkarłatny rumieniec i zaczęłam szybciej oddychać, gdy wnikliwie taksował mnie od stóp do głów. Kąciki jego ust zaczęły unosić się w dziwnym uśmieszku. Kiedy wrócił spojrzeniem do moich oczu, jego brew uniosła się pytająco.
– Buntowniczka?
Wzruszyłam nieśmiało ramionami.
– Tylko wtedy, gdy nikt nie widzi – odparłam, przygryzając wnętrze policzka.
– Imponujące – stwierdził bez cienia sarkazmu. Zrobił krok ku mnie, pochylił się i musnął wargami mój policzek. Jego odurzający zapach zaatakował moje nozdrza, drażniąc i tak już szalejące zmysły. – To będzie jeszcze ciekawsze, niż sądziłem – wyszeptał mi do ucha, co sprawiło, że wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły rozkoszne dreszcze.
PUNKT
8
Never back down – Linkin Park
Zdezorientowanie. Dokładnie to czułem, widząc Olivię w szerokich, podartych jeansach i workowatej koszulce. Wyglądała zdecydowanie inaczej niż na przyjęciu. Wprawdzie już wtedy wiedziałem, że jest piękna, ale to dopiero była próbka jej urody. Makijaż, droga sukienka, wysokie szpilki i wystylizowana fryzura ujmowały jej wdzięku. W tak naturalnej wersji jak teraz nikt ani nic nie mogło się z nią równać.
Delikatna, gładka cera z drobnymi piegami, rozsypanymi po małym zadartym nosku. Kuszące intensywnie malinowe usta, które miałem ochotę pocałować od momentu, gdy je zobaczyłem. I te lekko zaróżowione policzki, jakby cały czas była zawstydzona. Wszystko zdawało się tak subtelne i naturalne, że aż urzekające. W tym wydaniu była kwintesencją piękna, dziewczęcości i klasy.
Olivia z przyjęcia to łatwiejszy cel, pionek, karta w grze. Została wykreowana na kogoś, kogo nie chciałem polubić. Zdecydowanie łatwiej przyszłoby mi zrównanie z ziemią pustej, powierzchownej Hendersonówny niż uroczej i naturalnej Olivii.
Ta druga wersja była znacznie bardziej niebezpieczna. Tej powinienem zacząć się obawiać. W tej mógłbym się… Nie, nie mogłem nawet dopuszczać do siebie takiej myśli. To ostatnia rzecz, jakiej bym chciał i na jaką mógłbym sobie pozwolić. Ostatnia, na jaką bym przystał.