Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński

Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński


Скачать книгу
Sebiksa, która ma tylko jednego na przodzie i dlatego wszyscy w rodzinie nazywają ją „kasownik”. Więc lepiej, żebym ja poszła do sklepu, bo dzieci mają mocniejsze zęby i one im się tak łatwo nie wybijają.

      Po Apolonii widać było, że bardzo chciałaby ustosunkować się jakoś do wywodu wnuczki, tylko nie za bardzo wie, jak to zrobić. Informacja, że jej samej wybicie zębów nie grozi, bo od trzech lat jest dumną właścicielką sztucznej szczęki, nijak nie wydawała jej się właściwą reakcją.

      – Sklep jest blisko i byłam tam już wiele razy – agitowała Pola. – Pobiegnę raz-dwa, kupię mąkę i zaraz wrócę. A jakby była kolejka, to wyślę SMS-a!

      „Kolejka na pewno będzie bardzo, bardzo długa”, pomyślała ironicznie w duchu.

      Apolonia, której tak naprawdę nie uśmiechało się wychodzić z domu, zastanowiła się przez moment, czy wnuczce grozi jakieś niebezpieczeństwo. Sklep znajdował się mniej więcej trzysta metrów za rogiem kamienicy, do którego to mogła ją śledzić wzrokiem. Owe trzysta metrów też nie było najeżone żadnymi pułapkami. Ot, zwykły chodnik…

      – No dobrze… – zgodziła się. – Masz tu siatkę. Kup od razu dwa kilo, to zrobimy dwa chlebki. Pamiętaj, z nikim nie rozmawiaj, a jakby cię ktoś zaczepił, od razu krzycz. Otworzę okno, to usłyszę.

      Pola błyskawicznie ubrała się i opuściła mieszkanie w takim tempie, jakby miała tu za chwilę wybuchnąć bomba. Pokonanie schodami trasy z trzeciego piętra na parter zajęło jej kilkadziesiąt sekund, a drugie tyle zniknięcie babci z oczu. Kiedy była już pewna, że nie jest obserwowana, wyciągnęła komórkę i wysłała wiadomość o tym, że w sklepie szaleje tłum, zakupy robi połowa mieszkańców Morderczego i w związku z tym trochę jej się zejdzie, po czym szybkim krokiem doszła do idącego ulicą i nadal wgapionego w ekran smartfona chłopaka.

      – Siema! – krzyknęła, kiedy już się z nim zrównała.

      Chłopak oderwał wzrok od telefonu i popatrzył na nią nieco otępiale, nic nie odpowiadając. Pola doszła do wniosku, że jednak ma do czynienia z głąbem. No trudno…

      – Mieszkasz w tym bloku? – zapytała, wskazując ręką na babciną kamienicę. – Jak masz na imię?

      – Kacper – odpowiedział chłopak, po czym rzucił okiem na komórkę i nagle wyraz jego twarzy zmienił się na wściekły. – O nie! Przez ciebie mnie zabili!

      Pola lekko osłupiała. Tym bardziej że wbrew krwiożerczemu okrzykowi jej rozmówca nie sprawiał wcale takiego wrażenia, jakby spotkało go cokolwiek złego.

      – Jak to zabili?! – zapytała ze zdziwieniem. – Przecież żyjesz!

      – W grze mnie zabili – wyjaśnił chłopak nadal wkurzonym tonem. – Bez sensu. Cały dzień szło mi zajebiście, a teraz muszę zaczynać level od początku!

      Mimo że bardzo nie podobało jej się użyte przez nowego znajomego brzydkie słowo, Pola postanowiła jednak go za nie nie karcić. Kiedy przegrywała w gry na Kurniku, w duchu czasem mówiła takie same albo nawet jeszcze gorsze wyrazy, doskonale więc rozumiała jego uczucia.

      – Przepraszam – powiedziała w zamian. – A w co grasz?

      – „Counter Strike: Global Offensive” – odparł Kacper. – Najbardziej zajebista gra świata!

      – Nie wolno mówić takich słów! – Pola doszła do wniosku, że powtórne użycie wulgaryzmu daje jej prawo do interwencji.

      – Wiem – Kacper wzruszył ramionami – ale jestem zły! Gdy jest się złym, to wtedy można!

      Pola w duchu przyznała mu rację.

      – To przestań być! – zażądała stanowczo. – I odpowiedz mi! Mieszkasz w tej kamienicy?

      Kacper kiwnął głową.

      – To dlaczego cię dotąd nie widziałam? – Pola popatrzyła na niego podejrzliwie. – Jestem tu już przecież całe trzy dni!

      – Bo dopiero wczoraj wróciłem od mojego taty – wyjaśnił Kacper, chowając telefon do kieszeni.

      Pola popatrzyła na niego pytająco.

      – Moi rodzice się rozwiedli i teraz mam dwa domy – wyjaśnił chłopak – ale tego drugiego nie lubię, bo jest tam źle pofarbowana wydra.

      – Kto?! – Pola zrobiła wielkie oczy.

      – Nowa żona mojego taty. Mama ją tak nazwała, kiedy rozmawiała z moją ciocią i myślała, że nie słyszę. Powiedziała jeszcze, że tata zawsze myślał małą główką zamiast dużą. Ale chyba się pomyliła. Gdy u niego byłem, to patrzyłem, czy ma gdzieś tę drugą, mniejszą głowę, bo byłem ciekawy, jak wygląda, ale jej nie znalazłem. Chyba że trzyma ją w jakiejś kryjówce. A wydra jest naprawdę źle pofarbowana, bo wygląda tak, jakby jej z przodu nakapała na głowę biała farba. Nasza pierwsza kotka też miała tak na głowie, trochę czarno, a trochę biało. Tata mówił, że jest psychicznie chora, bo wiecznie ganiała swój ogon. Ciekawe, czy wydra też jest chora…

      – W tej kamienicy są jeszcze jacyś młodzi? – zapytała Pola, odkładając na bok domniemane choroby członków rodziny swojego nowego kumpla. – Czy wszyscy tylko tacy starzy?

      – Wszyscy – przyznał ze smutkiem Kacper. – Jest jeszcze mój przyjaciel Kuba, ale na święta już drugi rok z rzędu pojechał z tatą i mamą do Zakopanego taplać się w luksusie. Tak mówią jego rodzice. Nie wiemy, co to znaczy, ale Kuba powiedział, że gdy byli tam poprzednio, to jego mama poślizgnęła się na górce, zleciała z niej i wpadła do furmanki z końską kupą, więc pewnie to jest ten luksus. I nie rozumiemy, po co znowu mają tam jechać, bo mama wcale z tego taplania nie była zadowolona…

      – Ale jak to wpadła?!

      – No, stał tam taki wóz pod górką i ona wleciała w sam środek. Nic jej się nie stało, ale potem była bardzo zła, bo tata Kuby mówił do niej przez cały wyjazd „moja ty śmierdziuszeczko”.

      – Po co komuś końska kupa?

      – Naprawdę nie wiesz? – Kacper popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Z tego robi się kiełbasę.

      – Kiełbasę?! – Pola wytrzeszczyła oczy. – Kłamiesz!

      – Nie, daję ci słowo honoru. Nazywa się salami. Możesz sobie sprawdzić!

      – Powaga? – Poli nie za bardzo chciało się to pomieścić w głowie. – I ktoś to je? Skąd to wiesz?

      – Od mojego taty – wytłumaczył Kacper. – Przyniósł salami ze sklepu i gdy robił sobie kanapkę, to powiedział, że to wielka sztuka zrobić taką kupę z konia. Ale mu wcale nie smakowała. Więc stąd wiem.

      – Aha. – Pola postanowiła zapamiętać nazwę tej oryginalnej wędliny i złożyła sobie w duchu przysięgę, że nigdy, przenigdy nawet na nią nie spojrzy, o jedzeniu nie wspominając. – Nie dziwię się, że mu nie smakowała. A co się robi w waszym mieście?

      – Nic – przyznał szczerze Kacper. – Kiedy jest szkoła, to się do niej chodzi, ale kiedy jej nie ma, to się nudzi.

      Najgorsze podejrzenia Poli okazały się smutną prawdą.

      – Ale teraz, gdy już się znamy, to możemy razem w coś pograć – zaproponował Kacper – a poza tym jest tu gabinet magii. Lubię tam chodzić. Tam jest prawdziwy czarodziej. Taki straszny. Można się go bać.

      Pola, która już kilka razy widziała Magnencjusza, przytaknęła. Też czuła na jego widok strach.

      – Ale jak już go poznasz, przestaje wydawać się taki okropny – wyjaśnił Kacper – tylko bardziej śmiechowy. Wiecznie coś gubi i trzeba tego szukać. Czasem prosi mnie, żeby mu coś przyniósł ze sklepu, i wtedy pozwala mi pobawić się


Скачать книгу